Wakacje kredytowe powinny być jednak dla grupy osób najbardziej potrzebujących. Koszt obecnego rozwiązania, jeśli oczywiście dużo osób zdecyduje się skorzystać z tej formy pomocy, to ponad 20 mld zł – mówi w wywiadzie dla Business Insider Polska Marcin Mikołajczyk, wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego odpowiadający za sektor bankowy.
- Zdaniem wiceszefa KNF należy zastanowić się nad tym, czy dostęp do wakacji kredytowych nie powinien być ograniczony do osób najbardziej potrzebujących
- Mikołajczyk informuje, że obecnie nie widać pogorszenia jakości portfela kredytowego w związku ze wzrostem stóp procentowych
- Liczba kredytobiorców, u których rata kredytu przekracza 50 proc. dochodu to obecnie ponad 200 tys. osób – wskazuje wiceszef nadzoru
- KNF chce, aby rósł udział kredytów opartych o stałą stopę. Zdaniem wiceszefa Komisji "nie należy jednak wprowadzać żadnych radykalnych działań, które miałyby kredytobiorców zachęcać czy zniechęcać do danej formy kredytu"
- Według Marcina Mikołajczyka wskaźnik WIRD jest ciekawszą opcją jako następca WIBOR
- Pojawienie się następcy WIBOR może doprowadzić do obniżenia rat kredytów – uważa wiceszef nadzoru
- Jego zdaniem obecnie "nie ma wojny depozytowej" w sektorze bankowym i nie należy się spodziewać, że do niej dojdzie
- Zapraszamy na organizowaną pod patronatem Business Insider Polska debatę: "Nowy kształt rynku kredytów mieszkaniowych w Polsce", która odbędzie się 7 czerwca o godz. 16:00 w ramach Europejskiego Kongresu Finansowego
- Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Bartek Godusławski, Business Insider Polska: Stopy procentowe urosły już na tyle, że należy już pomagać kredytobiorcom?
Marcin Mikołajczyk, wiceprzewodniczący KNF: Patrząc na to, w jak krótkim czasie i jak dynamicznie rosną stopy procentowe oraz co za tym idzie – z pewnym opóźnieniem – raty kredytów, część klientów spełnia już kryteria pomocy w ramach Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Czyli wskaźnik DSTI (debt service to income), rata do dochodu, przekracza 50 proc. Szacujemy, że obecnie ten pułap osiągnęło ponad 200 tys. kredytobiorców. Co nie oznacza oczywiście, że wszystkie te osoby potrzebują pomocy, bo np. ich dochody mogły w ostatnim czasie również wzrosnąć.
Jak KNF ocenia w takim razie pomysły na pomoc kredytobiorcom ze sztandarową inicjatywą wakacji kredytowych?
Pojawiają się uzasadnione głosy – i według mnie należy się nad tym zastanowić – czy tak szeroka pomoc, jaka jest proponowana w ramach wakacji kredytowych, będzie rozwiązaniem optymalnym. Moim zdaniem wakacje kredytowe powinny być jednak dla grupy osób najbardziej potrzebujących. Koszt obecnego rozwiązania, jeśli oczywiście dużo osób zdecyduje się skorzystać z tej formy pomocy, to ponad 20 mld zł. To byłoby bardzo duże obciążenie wyniku banków. Dodatkowo spowoduje to brak możliwości przygotowania się banków na różnego rodzaju zdarzenia losowe, które mogą mieć miejsce. Otoczenie geopolityczne czy makroekonomiczne jest dzisiaj niesprzyjające. Dlatego warto rozważyć takie doprecyzowanie przepisów o wakacjach kredytowych, aby był on dostępny dla osób, które mają faktyczne problemy ze spłatą rat. Pozytywnie oceniam ograniczenie odnoszące się do jednego kredytu zaciągniętego w celu realizacji własnych potrzeb mieszkaniowych kredytobiorcy. Z punktu widzenia nadzoru finansowego, którego główną rolą jest zapewnienie odporności banków na różnego rodzaju zdarzenia wewnętrzne lub zewnętrzne, skierowanie oferty wakacji kredytowych do osób rzeczywiście potrzebujących wypłaszczenia efektu szybkiego wzrostu stóp procentowych, jest niewątpliwie kierunkiem wartym rozważenia.
Czytaj także w BUSINESS INSIDER
Jak banki będą księgowały koszt wynikający z wakacji kredytowych? Czy będą musiały zawiązywać jakieś rezerwy, zaliczać to po stronie strat?
Wiele zależy od współczynnika partycypacji, czyli ile osób w danym banku zdecyduje się skorzystać z wakacji kredytowych. Im wyższy będzie to wskaźnik, tym wyższy koszt dla danej instytucji. Te 8 rat, które mają być zgodnie z programem w części odsetkowej de facto umorzone, będą wpływały na wynik banków w całości już w 2022 r. W skrajnym scenariuszu bardzo wysokiego zainteresowania tą formą wsparcia kredytobiorców, koszt wakacji kredytowych może wynieść ponad 20 mld zł. To trzeba będzie rozpoznać w wynikach już tego roku.
Czyli w niektórych bankach mogą pojawić się straty?
Każda instytucja będzie podchodziła do tego indywidualnie w uzgodnieniu z własnym audytorem. Faktycznie jednak taki scenariusz jest możliwy.
Gwałtowny wzrost stóp procentowych to nie tylko problem dla kredytobiorców, ale także ryzyko dla banków, bo ludzie mogą przestać spłacać kredyty i pogorszy się jakość portfela. Czy widzicie już takie sygnały?
Jeśli chodzi o to, co dzieje się z portfelami kredytowymi, patrząc zarówno przez pryzmat NPL (non performing loans), jak i day past due, czyli opóźnienie w spłacie, to nie widzimy w tym momencie wzrostu tych wskaźników. Kredytobiorcy nie przestają obsługiwać swojego zadłużenia. Oczywiście można i należy się spodziewać, że z czasem pewna część kredytobiorców nie będzie mogła obsłużyć swojego zadłużenia, ale obecnie to zjawisko jeszcze nie występuje. Warto jednak podkreślić, że w przypadku wielu kredytobiorców hipotecznych mamy w ostatnim czasie do czynienia także ze wzrostem wynagrodzeń, dzięki czemu ich zdolność do obsługi zadłużenia nie zostaje zagrożona mimo wzrostu bieżących rat. Trzeba także odnotować istotny wzrost wartości nieruchomości mieszkaniowych, którego beneficjentami są przecież także ich nabywcy, którzy przy nabyciu korzystali z kredytu hipotecznego.
W debacie pojawia się dość radykalny postulat, aby zakazać kredytów hipotecznych, mieszkaniowych oparty o zmienną stopę. Co Pan o tym sądzi?
Nasz rynek jest skoncentrowany na stopie zmiennej. To było do niedawna około 98 proc. kredytów hipotecznych. W ostatnich miesiącach widzimy jednak zdecydowany wzrost zainteresowania klientów oprocentowaniem stałym, jak też pojawienie się szerszej oferty ze strony banków, jeśli chodzi o kredyt ze stałą stopą. Jeszcze na koniec 2021 r. udział takich kredytów w całym portfelu banków stanowił zaledwie ok. 2 proc., teraz jest to ok. 5 proc. Widać więc wyraźny wzrost zainteresowania.
Czy ten wzrost to efekt sprzedaży nowych kredytów, czy konwersji kredytów opartych o zmienną stopę na takie ze stałą stopą?
W ostatnich miesiącach w przeważającej części jest to zamiana kredytu ze zmienną stopą na oprocentowanie stałe. Zakładam, że to efekt zderzenia się kredytobiorców z ryzykiem stopy procentowej, istotnym wzrostem raty w ostatnich kilku miesiącach. Trudno więc mówić o konieczności wprowadzania jakichś ustawowych rozwiązań czy zakazów. Najskuteczniejsza droga wiedzie przez edukację klientów banków i wzrost świadomości ryzyka związanego ze stopami procentowymi. Docelowo chcielibyśmy jednak, aby udział kredytów opartych o stałą stopę rósł. Nie należy jednak wprowadzać żadnych radykalnych działań, które miałyby kredytobiorców zachęcać czy zniechęcać do danej formy kredytu. Dla nas najważniejsze jest, żeby klienci mieli wybór i mogli sami świadomie zdecydować, którą formę oprocentowania preferują.
Żeby jednak rosło zainteresowanie kredytem na stałą stopę, to musi on być atrakcyjny. Dzisiaj jest to rozwiązanie drogie, plus za kilkanaście miesięcy stopy procentowe powinny zacząć spadać, a ludzie zostaną ze stałą stopą na 5-7 lat.
Przez lata popyt na kredyt o stałej stopie był niewielki, bo klienci przywykli do spadających czy też bardzo niskich stóp procentowych. Nie uwzględniali należycie ryzyka związanego z tym, że polityka pieniężna kiedyś będzie zaostrzana. My jako nadzór od dawna zwracaliśmy uwagę zarówno bankom, jak i ich klientom, co może się wydarzyć, patrząc na długi okres historycznie niskich stóp procentowych. Jako KNF zarówno w ramach Rekomendacji S, jak i w innych działaniach nadzorczych wskazywaliśmy ryzyka związane ze stopą procentową. Wprowadziliśmy także dodatkowe wymogi kapitałowe, w tym na ryzyka związane ze wzrostem stóp procentowych. Nie mamy jednak w swoim arsenale takich instrumentów, aby doprowadzić do tego, że oferta kredytów opartych o stałą stopę procentową będzie szersza czy, że będą one atrakcyjniejsze i popularniejsze.
Czyli to po stronie sektora jest stworzenia produktu kredytowego, który będzie atrakcyjny dla klienta?
Takie jest moje zdanie, przy czym jako nadzór wspieraliśmy aktywnie ten proces poprzez pobudzanie bankowości hipotecznej czy popularyzację listu zastawnego jako zabezpieczenia dla banków w przypadku chęci produkcji na dużą skalę kredytów opartych o stałą stopę. Co do obecnej oferty bankowej w tym segmencie kredytu, to widać, że sektor potrzebuje więcej czasu.
Niedawno Komitet Stabilności Finansowej wskazał w komunikacie, że największym ryzykiem systemowym dla sektora finansowego w Polsce są kredyty frankowe i to, co dzieje się z nimi w sądach powszechnych. Czy nie obawia się Pan, że na fali wzrostu stóp procentowych, za chwilę podobny proces pozywania banków będzie miał miejsce w przypadku złotowych kredytów hipotecznych? Tym razem może być kwestionowany wskaźnik WIBOR albo niedoinformowanie o ryzyku o stopy procentowej.
Związek Banków Polskich, który monitoruje te sprawy, twierdzi, że pozwów przeciwko bankom dotyczących WIBOR-u i tego, czy jest on właściwym wskaźnikiem referencyjnym, jest obecnie zaledwie kilkanaście. Oczywiście nie należy na tej podstawie wyrokować o tym, czy problem jest, czy go nie ma. Wskaźnik referencyjny WIBOR, sposób jego ustalania, jest zgodny z unijnym rozporządzeniem BMR. Dlatego informacje dotyczące pozwów kierowanych przez kredytobiorców złotowych, w części traktujemy jako poszukiwanie przez kancelarie prawne nowego pola do robienia biznesu. Ryzyko podważania umów kredytowych na podstawie tego, że WIBOR 3M czy 6M jest wadliwie skonstruowany, oceniam na dziś jako niskie.
Co zastąpi WIBOR? To będzie wskaźnik WIRF (Warszawski Indeks Rynku Finansowego) czy WIRD (Warszawski Indeks Rynku Depozytowego), które opracował GPW Benchmark, czyli administrator stawek.
GPW Benchmark faktycznie zakończył proces konsultacji nowych wskaźników. One są już publikowane. Patrząc na ich konstrukcję, uważam, że WIRD jest ciekawszy, bo ma szerszą podstawę, czyli zawiera także depozyty przedsiębiorstw. Dzięki wykorzystaniu szerszego obrazu rynku finansowego WIRD będzie moim zdaniem mniej kontestowany jako możliwy następca WIBOR-u. Na pewno byłby bardziej transparentny dla odbiorców niż obecne wskaźniki czy te, które powstały w ostatnim czasie, jak np. WIRF.
Czy to KNF zdecyduje, który wskaźnik zastąpi WIBOR?
To nie my będziemy decydowali, choć jesteśmy zobowiązani do przedstawienia w tej sprawie stanowiska dla KSF. Ostateczną decyzję podejmuje minister finansów, wydając odpowiednie rozporządzenie. Najpierw musiałoby jednak dojść do naturalnego zakończenia publikacji obecnego wskaźnika, czyli WIBOR-ów. Nieco wcześniej GPW Benchmark musiałby przedstawić, jakie są opcje. Ten proces już się rozpoczął, mamy dyskusję. Pytanie jest ile mamy czasu, aby w sposób w pełni komfortowy dla uczestników rynku finansowego, przejść od WIBOR-u do nowego wskaźnika?
Od polityków, z premierem Mateuszem Morawieckim na czele, słyszymy, że nowy wskaźnik ma działać, obowiązywać od początku przyszłego roku. Czy to jest realny termin?
To jest na pewno duże wyzwanie i ono nie dotyczy tylko sektora bankowego. Dlatego należy zainteresować tym tematem nie tylko krajowe instytucje jak KNF, ale także takie organizacje jak ISDA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Dealerów Swapowych), która odpowiada za standardy związane z instrumentami pochodnymi. ISDA też powinna zaakceptować nowy wskaźnik, aby jego wdrożenie odbyło się bez komplikacji czy kosztów związanych z renegocjacją i zawieraniem nowych kontraktów przez instytucje finansowe w Polsce. To będzie dość istotny element w procesie zastępowania WIBOR-u nowym wskaźnikiem. Ważnym interesariuszem tej debaty jest także Ministerstwo Finansów, ze względu na emisję długu. Nasze banki mają już doświadczenie w takich procesach, bo przecież mieliśmy zamianę LIBOR-u CHF na SARON-a. To nastąpiło bardzo płynnie i z sukcesem. W przypadku WIBOR-u mamy napięty kalendarz, horyzont czasowy jest bardzo bliski, ale przy zaangażowaniu wszystkich stron, jest wykonalne pojawienie się nowego wskaźnika od początku 2023 r. Pracujemy nad tym, aby harmonogram ten został dotrzymany.
Czy jest szansa, że następca WIBOR-u doprowadzi do zmniejszenia rat kredytów czy ta zmiana będzie neutralna?
Celem stworzenia nowego wskaźnika jest osadzenie go na rynku overnight, czyli takim, na którym będzie więcej transakcji mogących być podstawą do wyliczania wskaźnika referencyjnego. Patrząc wstecz stawki ON, są przeważnie niższe niż na dłuższych tenorach jak WIBOR 3M czy 6M. Więc może nastąpić ten efekt, o którym pan wspomniał, czyli obniżenia rat. Widać dzisiaj, że to może być 1-2 pkt proc., ale to jest stan tu i teraz, a nie wiemy, jak to będzie wyglądało w przyszłości. Potencjalnie więc jakaś korzyść dla kredytobiorcy może się pojawić.
Czy dzisiaj mamy w sektorze bankowym wojnę depozytową?
W tej chwili w bankach przyrastają depozyty. Co do ich oprocentowania, to mamy wiele deklaracji wskazujących, że będzie ono nadal podążało za wzrostem stóp NBP. Średnio jest to nadal ok. 3 proc., czyli relatywnie niewiele. W tym obszarze „game changerem” mogą być emisje obligacji detalicznych Skarbu Państwa, które będą oprocentowane na poziomie stopy referencyjnej NBP. Ich oprocentowanie będzie atrakcyjne w odniesieniu do lokat bankowych. Obecnie jednak nie ma wojny depozytowej i nie spodziewam się, że do niej dojdzie, bo sektora bankowy jest wciąż wysoce nadpłynny. Banki mają duży komfort płynnościowy i to się średnioterminowej perspektywie raczej nie zmieni.
Zastępca redaktora naczelnego Business Insider Polska
Więcej artykułów tego autora