Rząd Donalda Tuska podpisał z rolnikami porozumienie, które jeszcze nigdy nie szło tak daleko. A Komisja Europejska właśnie po raz pierwszy w historii przegrała starcie klimatyczne z rolnikami. Choć protestujący mają powody do zadowolenia, ich zwycięstwa lada chwila mogą okazać się pozorne. Zarówno po stronie unijnej, jak i rządowej.
- Wielkie protesty rolników wkrótce się zakończą i to niezależnie od końcowych rozstrzygnięć
- Rząd zapowiedział daleko idące ustępstwa, ale Warszawa w tej grze nie trzyma wszystkich kart
- Nerwowe decyzje Komisji Europejskiej unieważniającej w pośpiechu postulaty przyjmowane latami pokazują, że cele klimatyczne nie są niewzruszalne
- Bruksela się cofa, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa
- Więcej informacji o biznesie znajdziesz na stronie Businessinsider.com.pl
Ten protest mógłby trafić do książek o skutecznym realizowaniu swoich postulatów. Rolnicy idealnie wyczuli moment.
Czytaj także w BUSINESS INSIDER
Komisja Europejska z niepokojem patrząca na czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego, mogące wzmocnić eurosceptyków, krok po kroku odchodzi od swoich, jeszcze niedawno flagowych, pomysłów na rolnictwo. W polskim kontekście producenci rolni idealnie trafili na wybory samorządowe – zrażenie do siebie wsi mogłoby oznaczać wyborczą katastrofę, zwłaszcza dla Polskiego Stronnictwa Ludowego. A frekwencję na manifestacjach napędza fakt, że przedwiośnie to okres dość mało intensywnych prac polowych.
Rolnicy wiedzą, że okienko pogodowe za chwilę się skończy – dlatego licytują wysoko. Wiosna utrudni gromadzenie się rolników na manifestacjach, ciągniki zamiast na drogi i do centrów miast wyjadą na pola. A wybory sprawią, iż nowo wybrani rządzący nie będą musieli martwić się o swoje mandaty.
Rząd kupuje czas i sięga po opcję atomową
Podpisaną dziś deklaracją z rolnikami, Ministerstwo Rolnictwa kupiło czas. Przychyliło się do najbardziej palącego z postulatów w kwestii handlu z Ukrainą – wstrzymania już nie tylko sprowadzania produktów rolnych do Polski, ale nawet ich tranzytu do innych krajów. Jeśli premier przychyli się do tej prośby ministra rolnictwa, będzie to opcja atomowa.
Czytaj więcej: Rząd zawarł porozumienie z rolnikami
Dotychczas uchylano się od tego pomysłu z obawy przed gniewem Brukseli – nie po to bowiem UE dąży do relatywnie swobodnego handlu z Ukrainą, by teraz pozwolić na zablokowanie dużej części transportu tamtejszej produkcji. Wspólna polityka handlowa to fundamentalna kompetencja UE – trudno spodziewać się, że Bruksela łatwo z niej zrezygnuje, nawet jeśli dziś przymyka oko na polskie embargo i nie nalicza kar za nierespektowanie wspólnotowego prawa.
Zapowiedź wstrzymania tranzytu ma też skłonić Kijów do większej elastyczności w rozmowach z Warszawą. Polskie porozumienie z rolnikami to jasny sygnał wysłany do Ukrainy – "albo na serio się z nami dogadacie, albo czeka nas wojna handlowa".
Decyzja Warszawy nie spodoba się nie tylko w Kijowie, ale też w co najmniej kilku europejskich stolicach. Według danych Eurostatu Hiszpania w ubiegłym roku sprowadziła aż blisko 6 mln ton ukraińskiego zboża, Włochy ponad 2,3 mln ton, Holandia 1,8 mln ton. Dla porównania Polska rok temu importowała ok. 1 mln ton. Trudno oczekiwać, że kraje te, korzystające na napływie tańszego zboża, przyklasną wstrzymaniu tranzytu przez polski rząd.
To pokazuje, że nawet kompromis między rządem a rolnikami to dopiero początek długiej batalii o ostateczne rozstrzygnięcie. Choć przyznać trzeba, że przy okazji ugrali dla siebie kilka innych spraw – dodatkowe dopłaty do żyta i jęczmienia czy utrzymanie dotychczasowego poziomu podatku rolnego.
Dalsza część artykułu pod wideo:
Triumf w Brukseli. Na papierze
Na razie ogólnoeuropejskie protesty rolników przyniosły przełom również na forum UE. To pierwszy raz, gdy Komisji Europejskiej nie udało się przeforsować stawianych wcześniej celów klimatycznych. I gdy Brukseli nie udało się skutecznie zasłonić się państwami narodowymi. Dotychczas to one musiały brać na siebie niezadowolenie swoich obywateli, nawet jeśli to w Brukseli wykuwały się oprotestowywane regulacje.
Tym razem było inaczej. Komisja wycofała się najpierw z ograniczeń dotyczących środków ochrony roślin, następnie z konieczności ugorowania ziemi. A najmniejsze gospodarstwa (poniżej 10 ha) są wyłączone ze znacznej części Zielonego Ładu. W przypadku Polski to aż ¾ gospodarstw.
Z drugiej strony KE wciąż milczy np. w kwestii planowanego ograniczenia zużycia nawozów azotowych. Wciąż ważą się też losy udziału upraw ekologicznych. W strategiach "Od pola do stołu" oraz w unijnej strategii na rzecz Bioróżnorodności 2030 wskazano, by do 2030 r. co najmniej 25 proc. gruntów rolnych w UE stanowiło właśnie rolnictwo ekologiczne. Polska w swoim planie strategicznym wskazała, że do 2027 r. uprawy ekologiczne powinny wzrosnąć do 7 proc. A to wymagałoby niemalże podwojenia dotychczasowego stanu — w 2021 r. produkcja ekologiczna w Polsce zajmowała zaledwie 3,74 proc.
To nie koniec batalii
Zmiany idą jednak daleko – Komisja Europejska wstrzymała część postulatów, nad którymi pracowała od lat. Pokazała, że unijne prawo klimatyczne nie jest spisane na kamiennych tablicach – a poszczególne grupy społeczne mogą je "renegocjować", jeśli wykażą się determinacją. Czy to wpłynie na inne objęte transformacją energetyczną sektory? Rolnicy przecierają szlaki, którymi za chwilę mogą pójść górnicy, hutnicy i przedstawiciele całej rzeszy sektorów, które dotychczas musiały schylać głowę przed brukselskimi wytycznymi. UE musi być tego świadoma, więc nie będzie chciała w pełni ulec rolniczej presji.
Dlatego i tutaj obecny sukces producentów nie jest przesądzony na trwałe. Obecna Komisja wkrótce kończy swoje urzędowanie, kształt nowej wciąż jest niewiadomą — rozstrzygnie się po wyborach do Parlamentu Europejskiego. UE udowadniała w przeszłości, że potrafi wracać do porzuconych wcześniej pomysłów. A determinacja rolników za "kolejnym podejściem" wcale nie musi być tak duża jak teraz.