W pandemii zdążyliśmy się już przyzwyczaić do informacji o niedoborach niektórych produktów, szczególnie półprzewodników i mikroprocesorów bijących w branżę motoryzacyjną. W Polsce brakowało nie tylko towarów, ale też rąk do pracy. Jednak agresja Rosji na Ukrainę oraz zawirowania na rynku surowców energetycznych zwiększyła ryzyko w zakresie niedoborów, szczególnie przy dużym popycie. Urosły również obawy o odpowiednią podaż żywności. To oznacza wzrosty cen i konieczność dalszych bolesnych podwyżek stóp procentowych.
- Największym wyzwaniem dla Polski będzie zapewnienie odpowiednich dostaw gazu. Jednak coraz bardziej realnym scenariuszem jest racjonowanie tego paliwa dla odbiorców przemysłowych
- Niedobory węgla i ropa naftowej nie powinny stanowić dla Polski problemu w zakresie dostępności. Surowce będą, ale embargo na Rosję przyczyni się do wzrostu ich cen
- Brakować może nadal półprzewodników, co skutkować będzie ograniczoną dostępnością np. samochodów. Sytuację w tym zakresie mógłby pogorszyć konflikt Chin z Tajwanem
- Firmy w Polsce muszą się pogodzić z tym, że niedobory kadrowe będą permanentne bez względu na to, jaka będzie koniunktura gospodarcza. Wszystko z powodu niekorzystnych zmian demograficznych
- Niedobory towarów i ograniczenia podażowe mogą oznaczać konieczność dalszych podwyżek stóp procentowych. Inflacja jest tak wysoka, że nie ma sensu rozróżniać jej pochodzenia
- Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Na świecie pojawiają się niedobory energii, żywności, surowców czy mikroprocesorów. Politycy wskazują na następstwa pandemii koronawirusa i konsekwencje wojny w Ukrainie. W rzeczywistości jednak oba te zjawiska tylko przyspieszyły kryzys, który już się zbliżał. Skutki będą widoczne także u nas.
— W Polsce prawdopodobnie nie dojdzie do tego, że będzie niewystarczająco dużo towarów. Problemem jednak będą rosnące ich ceny — uważa Arkadiusz Balcerowski, ekonomista Noble Funds TFI.
Strukturalne problemy. Koniec ery taniej produkcji
"Powrót niedoboru" to tytuł nowego raportu Fundacji Bertelsmanna, który jako pierwsi opisali dziennikarze dziennika "Die Welt". Jego autorzy mówią o punkcie zwrotnym: "Różne czynniki sprawiają, że wiele dóbr i usług nie jest już oferowanych w pożądanej ilości i dostępności, pomimo czasami drastycznie podwyższonych cen".
Źródłem niedoborów są m.in. problemy z podażą powodowane przez pandemię i ograniczenia mające powstrzymywać rozwój choroby. Część wygaszonych mocy produkcyjnych nie została jeszcze w pełni przywrócona. Wpływ ma także odroczony i wzmożony popyt, bo w pandemii konsumenci nie podróżowali i nie mogli wydawać pieniędzy.
Czytaj także w BUSINESS INSIDER
Do tego dochodzą czynniki strukturalne i trwalsze: chodzi o koniec ery taniej produkcji, szczególnie na Dalekim Wschodzie, który w ostatnich paru dekadach był "zapleczem przemysłowym" Zachodu. Powodem jest deglobalizacja, którą ekonomiści zaobserwowali już przed pandemią. Rosnący protekcjonizm, nadmierne dotacje i napięcia geopolityczne utrudniają międzynarodowy handel.
Zobacz też: Braki tektury mogą pokrzyżować plany polskich firm
Problemem w Europie jest też starzenie się populacji i będzie on coraz bardziej odczuwalny w nadchodzących latach. Zmniejszający się udział populacji zdolnej do pracy przy rosnącym odsetku emerytów oznacza brak wykwalifikowanych pracowników, mniej innowacji, rosnące wydatki socjalne i niższą stopę oszczędności. Rezultatem jest zmniejszony potencjał wzrostu, a więc niższa produkcja. Niedobór będzie więc charakteryzował najbliższe dekady. To również grozi utrzymaniem wysokich cen – ostrzegają eksperci w raporcie Fundacji Bertelsmanna.
Największym wyzwaniem dla Polski zapewnienie odpowiednich dostaw gazu
W przypadku Polski problem z ewentualnymi niedoborami dotyczy głównie surowców energetycznych – na razie głównie węgla i gazu. Szczególnie burzliwa jest sytuacja na rynku tego drugiego surowca, którego dostępność mocno spada, a ceny rosną za sprawą działań Moskwy.
— Istnieje coraz większe ryzyko, że będą racjonowane dostawy błękitnego paliwa. Jeszcze kilka miesięcy temu był to czarny scenariusz, ale teraz staje się bazowym biorąc pod uwagę przykręcanie przez Rosję kurka z gazem krajom Europy. Gdyby jeszcze okazało się, że dostawy rosyjskiego gazu do Niemiec są na tyle małe, że nasi zachodni sąsiedzi wstrzymaliby przesyłanie nam gazu tzw. rewersem, wtedy zgromadzone przez Polskę zapasy okazałyby się niewystarczające i po paru miesiącach z pewnością konieczne byłoby racjonowanie gazu w przemyśle — ocenia Balcerowski.
Przemysł wraz z budownictwem odpowiada za połowę polskiego zapotrzebowania na ten surowiec w Polsce, w przypadku węgla sektory te pochłaniają jedynie jedną piątą. Dlatego gaz, także ze względu na niezbędną infrastrukturę do jego przesyłu, to dużo większy problem niż węgiel.
Zobacz też: Polska wśród krajów najlepiej przygotowanych na wstrzymanie dostaw gazu z Rosji
– W razie racjonowania gazu ucierpieć mogłyby m.in.: huty stali, przemysł chemiczny, produkcja artykułów budowlanych, cementu, ceramiki, nawozów azotowych itp. Racjonowanie oznacza ograniczenie produkcji i dostępności produktów. Niekoniecznie będzie problem z niewystarczającą ich dostępnością dla odbiorców, choć w niektórych obszarach może czegoś brakować. Z pewnością jednak ceny będą rosły. W pewnym stopniu problem może być złagodzony przez słabnący popyt, rosną bowiem koszty życia, energii i finansowania. W danych powoli widać, że budownictwo spowalnia. Dodatkowo firmy do tej pory mocno zwiększały zapasy, więc będą zaspokajać słabnący popyt redukując jednocześnie zapasy — uważa Balcerowski. Jego zdaniem produkcja byłaby ograniczana nawet w razie braku racjonowania gazu, bo popyt w budowlance i przemyśle zaczyna hamować.
W Polsce obserwowane jest zjawisko typowe dla obaw o dostępność i rosnące ceny towarów. Bezprecedensowy wzrost zapasów polskich firm, który obok efektów niskiej bazy był głównym źródłem aż 8,5-proc. wzrostu PKB w I kwartale 2022 r., jest skutkiem zwiększonej skali zakupów towarów przez przedsiębiorstwa. Dużo większej niż wynikałoby to z bieżących potrzeb. Chodzi m.in. o rosnące zapasy ropy i gazu, drewna, metali i innych surowców. Firmy starają się zaopatrywać w wiele materiałów na zapas w obawie przed możliwymi dalszymi wzrostami cen oraz ryzykiem pojawienia się braków na rynku. Ten większy niż zwykle popyt przyczynia się zresztą do napędzania inflacji.
Z punktu widzenia całego świata, wysokie ceny gazu przekładające się na wyższe ceny nawozów, będą prowadzić do wzrostu cen żywności. U nas jej racjonowania nie będzie, ale będzie droższa. Jednak kraje afrykańskie i Bliski Wschód będą mieć duży problem z dostępnością żywności. Problemy wywołane przez gaz nakładają się na spadek podaży surowców rolnych i żywności z Ukrainy i Rosji, co jest już odczuwalne w Egipcie czy Bangladeszu. Sytuacja takich krajów jest tym trudniejsza, że część z nich importuje także surowce energetyczne, które również mocno drożeją i jednocześnie borykają się ze wzrostem inflacji powodującej osłabienie ich walut. To błędne koło powodujące spore problemy z finansowaniem coraz droższego importu żywności i surowców energetycznych w tych krajach. To scenariusz wyglądający na dramatyczny, ale niestety jest realny — ocenia analityk Noble Funds TFI.
Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo
Zobacz też: Gwałtownie rosną zamówienia na roboty. Wszystko przez brak rąk do pracy
Węgiel i ropa naftowa. To nie powinien być wielki problem dla Polski
W przypadku węgla istnieje w Polsce problem zrekompensowania braku importu około 8 mln ton z Rosji. Zastępczy surowiec płynie już z różnych kierunków świata np. USA, Kolumbii, Indonezji. To zdaniem ekspertów powinno wystarczyć, aby nie było kryzysu w ciepłownictwie. W przypadku węgla głównym odbiorcą są właśnie ciepłownie i odbiorcy indywidualni ogrzewający swoje mieszkania tym surowcem, a nie przemysł. Ekonomiści raczej nie spodziewają się, że nie będzie w Polsce czym palić, ale ceny pewnie będą podwyższone.
Jeśli chodzi o ropę naftową, to wyzwaniem będzie brak tego surowca płynącego z Rosji drogą morską. Na początku czerwca ambasadorowie państw członkowskich UE przyjęli szósty pakiet sankcji wobec Moskwy, który zakłada embargo na import rosyjskiej ropy naftowej od początku 2023 r.
— Zagrożenia dla Polski nie ma, bo do końca tego roku dostawy mają być zachowane. W dłuższym horyzoncie pytanie dotyczy podaży. Odpowiedź w tym zakresie jak na razie nie była znaczna. Kraje, które mają wolne moce produkcyjne — jak Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie — z różnych przyczyn nie chcą zwiększać produkcji. Z kolei producenci łupkowi borykają się z niedoborem pracowników i dużymi kosztami nowych odwiertów. Warto zwrócić uwagę, że realna cena ropy naftowej, a na taką muszą patrzeć producenci, jest zdecydowanie niższa od cen nominalnych — podkreśla Arkadiusz Balcerowski.
Zobacz też: Sprzedawcy składają obietnice bez pokrycia. Opóźniają dostawy i podnoszą ceny
Eksperci wskazują także, że w Polsce – podobnie jak innych krajach – może być odczuwalny brak np. półprzewodników, które stosowane są w wielu urządzeniach elektronicznych, ale najmocniej ostatnio na ich braku cierpieli producenci samochodów. W zakresie półprzewodników pojawia się dodatkowe ryzyko: możliwy konflikt Chin z Tajwanem. Państwa będą rywalizować także o inne kluczowe zasoby, m.in. metale ziem rzadkich czy stal. Sporo zależy nie tylko od podaży i funkcjonowania łańcuchów dostaw (wcześniej doszło do dużego wzrostu cen frachtu w czasie postpandemicznego ożywienia), ale też od popytu (oczekiwane wyraźne hamowanie światowej gospodarki).
Brakować będzie również pracowników. Problemy potrwają latami
Pojęcie niedoborów nierozerwalnie związane jest też z rynkiem pracy, na który oddziałują teraz przeciwstawne czynniki. Z jednej strony wynagrodzenia rosną w wysokim tempie (w maju o 13,5 proc. rok do roku) i stopa bezrobocia jest rekordowo niska (w maju obniżyła się do 5,1 proc.) oraz w niektórych branżach brakuje rąk do pracy, z drugiej zaś nadchodzi spowolnienie gospodarcze i przybyło sporo uchodźców z Ukrainy po rosyjskiej agresji.
— Rynek pracy jest w ciekawym momencie. Pula wakatów w gospodarce jest niemal najwyższa w historii, najnowsze dane GUS wskazują, że na koniec marca było prawie 160 tys. wolnych miejsc pracy. Nigdy nie było I kwartału o tak dużej puli wakatów. Dane te obejmują wprawdzie okres masowego napływu uchodźców, ale wtedy nie podejmowali oni jeszcze pracy — komentuje Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora ds. badań i analiz w Polskim Instytucie Ekonomicznym (PIE).
Ocenia, że polski rynek pracy jest bardzo chłonny – widać to po rekordowo niskim bezrobociu i najwyższym w historii wskaźniku aktywności zawodowej Polaków. — Zapotrzebowanie na pracę widać również po aktywności zawodowej uchodźców: w tym tygodniu Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej podało, że 240 tys. osób, czyli 40 proc. uchodźców w wieku 18-65 lat będących w systemie PESEL, podjęło legalną pracę. To pokazuje ogromną chłonność rynku, który już przed wybuchem wojny w Ukrainie był wręcz przegrzany i firmy raportowały wysokie niedobory kadrowe i trudności rekrutacyjne — tłumaczy ekspert PIE.
Jednak nasz rynek pracy będzie stygnął wskutek spowolnienia gospodarki, wskutek słabnącej koniunktury na świecie oraz podwyżek stóp procentowych. Zdaniem Andrzeja Kubisiaka nie spowoduje to jednak wzrostu stopy bezrobocia i spadku aktywności Polaków, bo dojdzie jedynie do spadku popytu przy wciąż ograniczonej podaży pracy.
— W długim terminie, kilku i kilkunastu lat, niedobory będą się pogłębiać. Powodem jest demografia, czyli starzejące się społeczeństwo. Nie ma innych recept na tę bolączkę poza poprawą polityki migracyjnej, zwiększaniem partycypacji zawodowej i automatyzacją pracy. Dzieci, które w ostatnich latach się nie urodziły już się nie urodzą, możemy jedynie walczyć o urodzenia kolejnych, ale młodzi Polacy wejdą na rynek pracy najwcześniej za dwie dekady. Firmy w Polsce muszą się pogodzić z tym, że niedobory kadrowe będą permanentne bez względu na to, jaka będzie koniunktura gospodarcza — ocenia ekspert PIE.
Niedobory wyzwaniem dla banków centralnych. Trudno będzie hamować wzrost cen
Ekonomiści nie mają wątpliwości: zagrożenia podażowe i liczne niedobory to ryzyko dalszego wzrostu inflacji, co może oznaczać konieczność dalszych podwyżek stóp procentowych. A może wręcz przeciwnie: skoro banki centralne nie mają wpływu na czynniki podażowe (często mówił o tym prezes NBP Adam Glapiński), to może dalsze podwyżki stóp, bolesne głównie dla konsumentów, nie mają większego sensu?
— Teoretycznie podwyżki stóp procentowych są najskuteczniejszym narzędziem do walki z rozpędzającą się inflacją. Na świecie toczy się jednak debata, w której stawiane są pytania na ile wydarzenia związane z geopolityką mogą ograniczać skuteczność polityki pieniężnej w walce z inflacją. Istnieją bowiem obawy, że podwyżki stóp zwiększą koszt pieniądza do tego stopnia, że nie tylko wyhamuje wzrost gospodarczy, ale też pojawi się recesja. Firmy mogą utracić płynność finansową, cierpieć będą gospodarstwa domowe, wzrosną koszty obsługi długu z powodu rosnących rentowności obligacji firm i państw. To grozi destabilizacją rynków finansowych — zwraca uwagę Andrzej Kubisiak.
Zdaniem Arkadiusza Balcerowskiego banki centralne muszą brać pod uwagę ceny ropy naftowej, które w ostatnich dniach spadają. — Gdyby ten trend się utrzymał i ceny spadły jeszcze o 30-35 dol. za baryłkę, teoretycznie byłby to impuls, aby rozważyć spowolnienie zacieśniania polityki pieniężnej. Jednak moim zdaniem inflacja jest tak wysoka, że nie ma sensu rozróżniać jej pochodzenia. Z punktu widzenia oczekiwań inflacyjnych nie ma znaczenia co jest powodem wzrostu cen, ludzie zwracają uwagę na inflację CPI. Banki centralne nie mogą sobie pozwolić na to, aby odpuścić podwyżki stóp w sytuacji, gdy inflacja bazowa spada, podczas gdy odczyty CPI pozostaną wysokie — twierdzi Arkadiusz Balcerowski.
Jego zdaniem w najtrudniejszym położeniu jest EBC, bo euro jest słabe wobec dolara, realne stopy w strefie euro są ujemne, ale podnoszenie stóp mocno może uderzyć w rynki obligacji Włoch czy Grecji. — Dla EBC najistotniejsze jest jednak utrzymanie wiarygodności i zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych, uniknięcie szybkiego wzrostu wynagrodzeń i spirali płacowo-cenowej — mówi ekonomista Noble Funds TFI.
— W obecnych warunkach kluczowa jest duża precyzja banków centralnych. Pytanie brzmi, czy w warunkach wzrostu inflacji, spowodowanego w dużej mierze przez czynniki geopolityczne, zdecydują się na silne podwyżki stóp procentowych. Szczególnie dotyczy to rosnących cen energii, paliw i żywności. Z tego powodu Fed i EBC zapowiadają, że wprawdzie będą podnosić stopy, ale będą robić to stopniowo, obserwując skutki, aby nie doszło do zbyt głębokiego wyhamowania gospodarki. Efekty podwyżek stóp nie pojawiają się natychmiast, uwidaczniają się dopiero po około trzech kwartałach — zaznacza Andrzej Kubisiak.
Maciej Rudke, dziennikarz Business Insider Polska