— Gdy po narodzeniu syna zostałem z nim w domu, to nie mogłem się odnaleźć. Czułem, jakby ktoś w moim życiu nagle zaciągnął hamulec ręczny — mówi Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego i ekspert rynku pracy, który — podobnie jak autor poniższego materiału — był jednym z nielicznych ojców, który skorzystał z urlopu rodzicielskiego. Dziś to zaczyna się upowszechniać. W rozmowie z Business Insider Polska wskazuje, co musiałoby się zmienić, by polscy ojcowie zajmowali się dziećmi tak, jak ma to miejsce np. w Skandynawii.
- Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego i ekspert rynku pracy, był jednym z nielicznych ojców w Polsce, który na przełomie 2022 i 2023 r. skorzystał z urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego
- W rozmowie z Business Insider Polska zdradza, jakie emocje mu towarzyszyły w tym czasie i co Polska musi zrobić, by takie urlopy wśród ojców upowszechnić
- Jak podkreśla, w naszym kraju wciąż panuje przekonanie, że skoro ojciec zajmuje się dzieckiem, to matce na pewno musiało stać się coś strasznego
- — Denerwuje mnie przypinanie peleryny superbohatera ojcu, który zostaje z dzieckiem w domu. Przecież to nie jest nic nadzwyczajnego. Robimy dokładnie to, co robi mnóstwo kobiet — przyznaje
- Zobacz także: Jestem po "40" i nie mam dzieci. Świat potrzebuje takich jak ja
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie Businessinsider.com.pl
Jakub Ceglarz, Business Insider Polska: Na początek ważne zastrzeżenie. Co prawda w piłkę zawodowo nie grałem, ale byłem jednym z ojców, który zajmował się dzieckiem na urlopie rodzicielskim. Czy w takim razie możemy o tym rozmawiać? W dzisiejszych czasach lepiej to zaznaczyć...
Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego: (śmiech) Domyślam się, do czego pan pije (nawiązanie do zachowania byłego selekcjonera reprezentacji Polski Czesława Michniewicza w Kanale Zero — red.). Ale skoro obaj byliśmy na rodzicielskim to tak, spokojnie możemy o nim rozmawiać.
Pańska przerwa od pracy zawodowej zakończyła się prawie rok temu. Moja też. Do dziś jednak pamiętam, że największym wyzwaniem były dla mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, gotowanie dla córki w okresie rozszerzania diety. No i oczywiście nocne pobudki, choć na to dość szybko udało mi się znaleźć sposób...
O, a jaki?
Nazywa się NBA League Pass. Po prostu wykupiłem dostęp do wszystkich meczów NBA i, bujając dziecko o 3 w nocy, jednym okiem zerkałem na ekran. Potem przenosiłem się na kanapę w salonie, córka spała na mnie, a ja włączałem telewizor. Łatwiej było znieść brak snu.
Trafił pan na play-offy czy na sezon zasadniczy?
Końcówka sezonu zasadniczego i całe play-offy. Choć jak mój Boston odpadł w finale konferencji po siedmiomeczowej serii z Miami Heat, to już entuzjazm opadł.
No to jak pan kibicuje Celtom, to chyba ostatnio ma pan powody do zadowolenia (Boston Celtics w minionym tygodniu po raz 18. zostali mistrzami NBA — red.).
Nie da się ukryć, było trochę radości w ostatnich tygodniach. Jaylen Brown został MVP finałów, Al Horford wreszcie doczekał się pierścienia... Mam jednak wrażenie, że chyba trochę odbiegliśmy od tematu naszej rozmowy. Wróćmy na właściwe tory. Co u pana było najtrudniejsze po przejściu na urlop rodzicielski i zawieszeniu kariery zawodowej?
U mnie noce były bardzo ciężkie. Zawsze lubiłem dużo i długo spać, ale szybko zostałem z tego wyleczony. Moje dzieci były z tych mało śpiących. W pewnym momencie policzyłem, że mieliśmy 500 nieprzespanych nocy z rzędu. To nie może pozostać bez wpływu na psychikę.
Żałował pan?
To trudne pytanie. W niektórych momentach pewnie tak. Myślałem sobie, że to może nie był najlepszy pomysł, może się do tego nie nadaję. Pamiętajmy, że zmęczenie też wszystko potęguje. Jak człowiek nie śpi, to bodźce odczuwamy kilka razy mocniej.
A poza nocami? Było coś, z czym ciężko było sobie poradzić?
Mnie mało przerażały kwestie techniczne jak karmienie, przewijanie czy rozszerzanie diety. Oczywiście, to było uciążliwe i wymagało wypracowania jakichś tam technik, ale w gruncie rzeczy z tym sobie radziłem.
Zdecydowanie większym problemem było takie symboliczne zaciągnięcie hamulca ręcznego w życiu. Do tej pory ono zawsze pędziło, były projekty, które trzeba było realizować, goniły terminy. A tu nagle to wszystko zniknęło.
Nie mogłem się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Już od czasów szkoły jesteśmy przygotowywani do tego, że trzeba zasuwać, zrobić swoje, potem wrócić do domu i iść spać. I rano to samo. A tu rytm mi się zawalił, noce nieprzespane, później drzemki dziecka w ciągu dnia. Jak już się coś poukładało, to po chwili znowu się wysypywało.
Przez kilka miesięcy żyłem w świecie kosztu alternatywnego. "Gdzieś tam toczy się życie, a mnie w nim nie ma. Co by było, gdybym w tym uczestniczył?" — myślałem.
Druga połowa mojego rodzicielskiego była łatwiejsza, bo mogłem karmić syna przecierami, papkami. Jak przyszła wiosna i ładniejsza pogoda, to odżyłem.
To może zabrzmi trywialnie, ale moje kilka miesięcy przypadło właśnie na koniec zimy, wiosnę i lato. I rzeczywiście, fakt, że spędzaliśmy z córką wiele czasu na dworze, ratował kondycję psychiczną.
To nie jest mechanizm, który jest jakiś nietypowy. Początki zawsze są trudne, o czym mówią kobiety, które też tego przecież doświadczają na co dzień. Są w domu, w pieluchach, z wiecznie krzyczącym i płaczącym dzieckiem.
Odliczał pan dni do powrotu do pracy?
Wracałem na przełomie lipca i sierpnia. Bałem się, czy dam radę wrócić i czy rodzina to wytrzyma. Zastanawiałem się, jak poukładać życie na nowo, jak połatać to wszystko, żeby się spinało.
Przez te dziewięć miesięcy nie śledziłem wielu wydarzeń. Nie byłem na bieżąco, nie miałem czasu, żeby spojrzeć w dane. A nawet jak ten czas się znalazł, to nie miałem siły i wolałem obejrzeć głupi serial na Netflixie.
I znowu: to nie jest coś nadzwyczajnego, co dotyka tylko mężczyzn. Z tym samym borykają się na co dzień tysiące kobiet, które zostają w domu z dzieckiem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niedawno spędziłem kilka dni z rodziną w Sztokholmie. Uderzyło mnie, jak często widywałem tam grupki facetów z wózkami, którzy umawiali się na wspólne spacery. Gdy ja na swoim urlopie chodziłem z córką na place zabaw, to nigdy nie spotkałem tam ojca. W dni powszednie przed południem na placach zabaw są głównie matki, czasami babcie lub dziadkowie.
I jeszcze pewnie słyszał pan od tych matek: "ojejku, pan został z dzieckiem? A co się stało z mamą?". Oczywiście w domyśle, że pewnie wydarzyła się jakaś tragedia, bo kto to widział, żeby ojciec był z dzieckiem w domu.
Na szczęście nie, ale zaskoczenie dało się dostrzec na ich twarzach. Wróćmy jednak do tej Szwecji. W Polsce ojciec z dzieckiem to wciąż ewenement, choć dane ZUS mówią, że w 2023 r. liczba takich przypadków wzrosła wielokrotnie — do 19 tys. mężczyzn wobec niespełna 4 tys. rok wcześniej. Co zrobić, żeby u nas było tak, jak widziałem to w Sztokholmie?
Szwecja to bardzo dobry punkt odniesienia. Nie powiem pewnie nic odkrywczego, ale to jest kwestia przełamania bardzo głębokich stereotypów i wyzbycia się myślenia, że matka w domu to jest jakiś porządek naturalny.
Skandynawowie też przez wiele lat do tego dochodzili. Były kampanie reklamowe, w których udział brali celebryci czy piłkarze. Sporo miejsca poświęcano tej kwestii np. na stadionach, czyli w naturalnym środowisku wielu mężczyzn.
U nas natomiast zaczęto od zmian w prawie. Było takie przekonanie, że jak ponad dekadę temu umożliwiono podział rodzicielskiego między rodziców, to to coś zmieni. Zmieniło o tyle, że liczba ojców korzystających z tego prawa wzrosła z 0 do 1 proc. Szału nie było.
Czy to znaczy, że i ja i pan byliśmy w awangardzie?
Myślę, że na pewno, choć my korzystaliśmy z urlopu rodzicielskiego, gdy już coś zaczynało się zmieniać. Ale tak, gdyby na początku 2023 r. zebrać wszystkich takich ojców w Polsce jak my, to pewnie byśmy się pomieścili w jednej sali gimnastycznej (śmiech).
No to, co się stało, że ta liczba tak wzrosła? W rok z 3,7 do 19 tys. To pięciokrotny wzrost.
Przyszła dyrektywa work-life balance (wdrożona w kwietniu 2023 r. — red.). Tu zadziałały zagadnienia znane z obszaru ekonomii behawioralnej. Nowe przepisy dały dodatkowe dziewięć tygodni urlopu, ale były one nieprzenoszalne. To znaczy, że w wielu przypadkach zadziałał mechanizm: "jak nie wezmę, to przepadnie".
Implementacja tej dyrektywy zbiegła się też w czasie z licznymi kampaniami informacyjnymi, by zmiany w prawie dotarły pod strzechy. Trzeba jednak zaznaczyć, że dochodziło tu często do przekłamań, bo utarło się, że te dodatkowe dziewięć tygodni przysługuje tylko ojcom.
A przecież to nieprawda. W takiej sytuacji jak ja i pan, te dodatkowe tygodnie mogą bez przeszkód wykorzystać przecież matki.
Pan to wie i ja to wiem. Moja żona nawet z tego skorzystała, ale jak poszła do naszego oddziału ZUS, to panie urzędniczki odesłały ją z kwitkiem, bo przecież "to tylko dla ojców". Żona musiała to załatwiać przez centralę ZUS-u, bo urzędniczki w naszym oddziale były nieprzejednane. Ostatecznie oczywiście się udało.
Zobacz także: Tysiące Polaków nie skorzystają z nowych urlopów. Przez opieszałość rządu
No dobrze, ale czy samo wejście w życie dyrektywy zmieni podejście ojców do opieki nad własnymi dziećmi? Czy Polska będzie drugą Szwecją?
Warto zaznaczyć, że to nie tylko kwestia kulturowa. Często w tej sprawie decyduje rachunek ekonomiczny. Kobiety z reguły zarabiają mniej, więc utrata 20 proc. pensji w ich przypadku boli nasz domowy budżet mniej.
Statystyki mówią też, że to mężczyźni częściej są przedsiębiorcami, a kobiety co do zasady raczej pracują na etatach. To też ma znaczenie, bo przecież urlop macierzyński na działalności to wręcz utopia.
Do tego z badań wynika, że aż 60 proc. mężczyzn boi się reakcji szefa czy kolegów z pracy na wieść o chęci skorzystania z urlopu rodzicielskiego.
I tu potrzebna jest wielka kampania informacyjna i promocyjna. Najlepiej tam, gdzie najłatwiej do mężczyzn trafić. Wiadomo, że takim obszarem na pewno jest sport. Pewnie też motoryzacja, choć to zupełnie nie moja bajka. Siłownie, kluby sportowe i tym podobne. Trzeba o tym mówić wszędzie tam, gdzie są faceci.
Dziś tego brakuje?
Z moich obserwacji wynika, że 90 proc. treści i informacji o wychowaniu dzieci czy szeroko rozumianym rodzicielstwie jest przeznaczonych dla kobiet. Znajdziemy je w kobiecych magazynach, stronach internetowych czy kontach w mediach społecznościowych. Prawie wszystko jest pisane językiem, który jest skierowany do kobiet, nawet gramatyka jest przepełniona rodzajem żeńskim.
Ja czasem z pewnym zdenerwowaniem czytam na tych wszystkich kobiecych stronach narzekania, że mężczyźni się nie angażują w rodzicielstwo. Problem w tym, że tam prawie żaden facet tego nie przeczyta.
Też to zauważyłem. Na stronach poświęconych zagadnieniom związanym ze snem, dietą czy ogólnie wychowaniem dziecka niemal zawsze czytam: "dziewczyny, jak sobie radziłyście z tym", "co byście poleciły na kolki?", "czy któraś z was miała taki problem z alergią pokarmową?". Ojców w tym wszystkim nie ma.
Właśnie o to mi chodzi. Ta kampania promocyjna musi wyjść poza tę bańkę.
Jest jeszcze druga rzecz, która bardzo mnie denerwuje w tym kontekście. To przypinanie peleryny superbohatera ojcu, który zostaje z dzieckiem w domu.
Przecież to nie jest nic nadzwyczajnego. Robimy dokładnie to, co robi mnóstwo kobiet. Jesteśmy takimi samymi rodzicami jak matki, więc dlaczego ojciec na rodzicielskim jest czasami wręcz gloryfikowany? Nie potrafię tego zrozumieć.
Moglibyśmy o tym rozmawiać dłużej, ale tu niestety musimy zakończyć. Muszę jechać po córkę do żłobka.
(śmiech) No tak, proza życia. W pełni to rozumiem.
Dziennikarz Business Insider Polska. Biznes, makroekonomia, rynek pracy
Więcej artykułów tego autora