JS: Oczywiście miałam okres buntu, w którym chciałam iść swoją drogą. Była to architektura. Jednak odradzali mi ją członkowie rodziny. Miałam też pomysł, żeby studiować prawo. To była jedna z moich największych pasji. Jednak przez to, że wychowywałam się w Szwajcarii i nie miałam w planach powrotu do Polski, musiałam z niego również zrezygnować. Nie mogłabym praktykować jednego prawa w jednym kraju, a drugiego w drugim. Za dużo czasu musiałabym poświęcić, żeby się obydwu nauczyć.
Zdecydowałam się na zarządzanie. Skończyłam dwa kierunki: zarządzanie ogólne oraz biznes i administrację, plus mam certyfikat z marketingu. Uczyłam się na amerykańskiej uczelni w Genewie. Ten system mi bardzo odpowiadał: na lekcjach byliśmy po 20-25 osób, mieliśmy wspierających nauczycieli, którzy jako osoby doświadczone, kładły szczególny nacisk na praktykę.
Teorie natomiast wykorzystywałam głównie na początku swojej pracy w Unimocie, kiedy musiałam łączyć wątki – informacje, które nabyłam.
Karolina Sikorska, menadżer ds. marketingu Unimot, założycielka Teddy's Treats: Gdy wybierałam studia nie byłam na 100 proc. pewna, który kierunek będzie dla mnie odpowiedni. Wiedziałam tylko, że chcę być jakoś związana ze światem biznesu – ale czy od razu? Historia też jest moją pasją, więc uznałam, że zacznę studia wojenne na King's College London. Zaskoczyło mnie, że studia wojenne miały tak dużo wspólnego z biznesem; że nauczę się planowania strategii, współpracy, myślenia „outside of the box”, którego mi wcześniej brakowało.
Na magisterkę poszłam jednak w kompletnie innym kierunku. Uznałam, że idę na biznes – konkretnie na marketing. Prowadziłam od roku własną firmę, Teddy's Treats, z wegańskimi przysmakami dla psów, stąd uznałam, że marketing najlepiej pomoże mi ją rozwinąć. I że docelowo, wykorzystam tę wiedzę również w Unimocie.
Czytaj też: „Na koniec usłyszałem, że muszę się jeszcze podszkolić”. Jeden z najbogatszych Polaków o kulisach negocjacji o najwyższe stawki
Przysmaki dla zwierząt a firma paliwowo-energetyczna – na pierwszy rzut oka to się w ogóle nie łączy. Co cię zainspirowało?
KS: Inspiracją dla tej firmy był mój pies, Tedi. Stąd nazwa Teddy's Treats. On jest twarzą marki i tak naprawdę założyłam firmę dla niego, ponieważ ma alergię, która bardzo wpływa na jego życie i wywołuje ogrom energii. Tak więc trochę tych smakołyków do tresowania potrzebowaliśmy. Zauważyłam niszę – wegetariańskich przysmaków dla psów brakowało nie tylko na polskim, ale i na europejskim rynku.
Jak godzisz własną firmę, Teddy's Treats, z pracą w Unimocie?
KS: Czasami trudno te dwie rzeczy połączyć, ponieważ, tak jak wspomniałaś, są to dwie kompletnie inne branże. Jednak paradoksalnie robiąc smakołyki dużo się nauczyłam o marketingu B2C, który praktykujemy na stacjach Avia. O kontaktach z ludźmi, o negocjacjach. A więc to, co funkcjonuje w jednym biznesie, mogę wykorzystać i w drugim.
Nabrałam pewności siebie za sprawą mojej marki, bo nie raz słyszałam słowo „nie”. I nie było „tata ma kontakty”, „tata mnie uratuje”. Byliśmy z Tedkiem zdani na siebie, co nauczyło mnie zarówno pokory, jak i pewności siebie. Podjęłam decyzję, że dam radę to zrobić i nie dawałam sobie żadnej innej opcji. Z takim samym nastawieniem przejęłam dział marketingu w naszej rodzinnej firmie.
Stresowałaś się?
KS: I to bardzo! Był pode mną zespół, który już miał parę lat doświadczenia. Jego członkowie mi zaufali, z czego jestem bardzo dumna. W tym czasie udało mi się go prawie czterokrotnie powiększyć o wartościowych ludzi.
A jak się odnalazłyście w firmie, jako młode osoby pełniące funkcje decyzyjne?
JS: Byłyśmy nowe a połowa osób już nas znała. Mimo to wprowadziłyśmy do firmy trochę świeżego powietrza. Przez to, że wcześniej grupa wiekowa w naszej firmie składała się z osób 30+, choć obecnie sukcesywnie ją poszerzamy, praca w biurze była troszeczkę monotonna. Czerpiemy z pracy dużą przyjemność. Bawimy się gadżetami, które zamawiamy dla klientów, gramy w ping-ponga w strefie relaksu, żartujemy. Siedzimy z siostrą na open space, gdzie krzyczymy do siebie z wyspy na wyspę. Jesteśmy wszyscy bardzo blisko, bo stworzyliśmy rodzinną atmosferę. I wydaje mi się, że tata jest z tych zmian zadowolony, bo często spaceruje po firmie z uśmiechem na twarzy.
Oczywiście nie zawsze jest idealnie. Jednak odnoszę wrażenie, że pracownicy nas bardzo ciepło przyjęli. Szczególnie dlatego, że mamy masę pomysłów, które są realizowane.
Czytaj lub oglądaj: W co zainwestować 50, 100 i 500 tys. zł? „Przy ostatniej z tych kwot można już trochę zaryzykować”
Na przykład?
Kompletnie zrezygnowaliśmy z plastikowych butelek w biurze. Mamy swoje bidony pracownicze, z których korzystamy oraz fontannę na wodę.
Znajdujecie czas na spotkania towarzyskie? Czas dla siebie?
KS: Jakoś [śmiech]. Nie wiem jak to możliwe, ale i dobrze śpię, i mam znajomych. Jestem trochę w szoku, że udaje mi się tak dobrze łączyć życie prywatne z pracą.
Masz sprawdzony sposób?
KS: Kluczowe jest ustalenie priorytetów, a przy tym uwzględnienie, co daje nam najwięcej satysfakcji. Bywam zmęczona – dziwne by było, gdybym nie była. Ale myślę, że rezultaty i duma z wykonanej pracy mnie napędzają.
Kiedyś robiłam jeszcze dodatkowe certyfikaty, brałam udział w programach leadership'owych, typu John Maxwell. Tata zabrał mnie na niego, gdy miałam 16 lat. Byłam najmłodszą osobą na świecie, która miała certyfikat Johna Maxwell'a. Ale nie czuję teraz presji, że muszę osiągnąć więcej tu i teraz. Mam zbudowany fundament, na którym stopniowo się wznoszę.
Co uważacie zatem za wasz największy sukces?
JS: Nie mam największego sukcesu. Mam małe — i to codziennie. To, że wstaję rano i chcę – a nie muszę – iść do pracy; że znalazłam to, co chcę w życiu robić; że udaje mi się budować swoją pozycję w firmie. Uwielbiam pracować z ludźmi, jeździć na konferencje, każdego dnia dowiadywać się czegoś nowego. Że nadzoruję nasze dostawy z kierunków zagranicznych, współpracuję z bankami w kwestii finansowania naszych paliw oraz innych produktów. Jest to, można powiedzieć, spełnienie moich marzeń. Bardzo się w tym odnajduję. To był mój wybór, który podjęłam 2,5 roku temu.
Może w przyszłości moim największym sukcesem będzie stanowisko prezesa firmy. Albo bycie, razem z siostrą, w zarządzie.
KS: A czy mogę mówić o sukcesie, który nie jest związany z firmą? Ostatnio miałam zaszczyt pojechać z prezydentem Lechem Wałęsą do Stanów Zjednoczonych na celebrację urodzinową prezydenta Ronalda Reagana. I potem rozmawiać z senatorami i kongresmenami. Tam poproszono mnie, żebym była tłumaczem prezydenta, więc tłumaczyłam jego wywiad w Fox News.
A co uważacie za swoją największą porażkę?
KS: To, że wywiad nigdy nie został wyemitowany — to moja osobista porażka. Opublikowany został jedynie wersji pisemnej, więc nie słychać mojego głosu, na czym mi zależało. Ale to, że mogłam tłumaczyć słowa noblisty — osoby, o której uczę się od dziecka i jestem dumna, jako Polka, z tego, co osiągnęła — było dla mnie zaszczytem.
Natomiast porażkę w pracy poniosłam wówczas, gdy niewłaściwie dobrałam osobę do zespołu. Jak każdy menadżer miałam sytuacje, w których czułam, że zawiodłam zespół. Ktoś z pozoru wydawał mi się adekwatny, ale nie pracował w taki sposób, w jaki oczekiwaliśmy. I tego – rekrutacji, poznawania ludzi i czytania ich intencji – wciąż się uczę.
JS: Ja nie traktuję niczego w kategorii porażki, tylko lekcji. Wyciągam z niej wnioski i idę do przodu nie pozwalając, żeby wpłynęła w negatywny sposób na moją przyszłość zawodową. I ogółem, na moje życie.