Kup subskrypcję
Zaloguj się

"Przyjęcie euro przez Polskę to gospodarcza katastrofa" - prezes GPW odpowiada na wywiad byłego ministra finansów dla BI

"Czy korzyści społeczno-polityczne z przyjęcia euro, o których mówi etatowy doradca marszałka Senatu Ludwik Kotecki, warte są spowalniania tempa gospodarczego o co najmniej jedną trzecią, podwojenia bezrobocia i emigracji talentów?" - pyta w polemicznym artykule dla Business Insider Polska prezes GPW Marek Dietl.

Marek Dietl w tekście dla Business Insidera wylicza szacunkowe koszty wprowadzenia euro w Polsce.
Marek Dietl w tekście dla Business Insidera wylicza szacunkowe koszty wprowadzenia euro w Polsce. | Foto: Tomasz Jastrzebowski/REPORTER / East News

Tekst prezesa Giełdy Papierów Wartościowych Marka Dietla jest polemiką do wywiadu z doradcą ekonomicznym marszałka Senatu Ludwika Koteckiego. To były wiceminister finansów, główny ekonomista Ministerstwa Finansów oraz pełnomocnik rządu ds. przyjęcia euro przez Polskę.

Zobacz też: Nic głupszego niż weto nie można wymyślić - ostrzega przed szczytem UE doradca marszałka Senatu [WYWIAD]

Polemikę Marka Dietla przytaczamy w całości poniżej:

Ludwik Kotecki, namawiając do szybkiego przystąpienia przez Polskę do strefy euro jednocześnie bardzo odważnie przyznaje, że zastąpienie polskiego złotego walutą euro nie dałoby korzyści gospodarce. W ocenie pana Koteckiego wprowadzenie euro byłoby przedsięwzięciem o charakterze wyłącznie społeczno-politycznym.

Warto zatem, by środowiska gospodarcze w Polsce poznały, choćby szacunkowe, koszty realizacji postulatu szybkiego wprowadzenia euro.

Punktem wyjścia do szacunku kosztów gospodarczych "projektu euro" jest słuszne skądinąd stwierdzenie Ludwika Koteckiego, że Polska nadal ma do pokonania spory dystans, by dogonić najwyżej rozwinięte kraje Unii Europejskiej. Różnice wynikają w dużej mierze z nierówności w zasobach kapitału oraz w produktywności siły roboczej. Dotychczasowe doświadczenia różnych unii walutowych wskazują na to, że łatwiej jest ograniczać deficyty i niwelować te różnice pozostając jednak przy krajowej walucie.

Przykład zza Odry, czyli zjednoczenie Niemiec

Powyższą prawidłowość dobrze ilustruje przykład Niemiec Wschodnich i Zachodnich - po zjednoczeniu przed trzydziestoma laty. Spójrzmy na ich rozwój gospodarczy - przez trzy dekady nastąpił gigantyczny transfer środków z tzw. starych landów do nowych. Zarówno prywatne, jak i publiczne środki - w postaci inwestycji i finansowania konsumpcji - osiągnęły wartość blisko 2000 mld euro. W zależności od landu, transfery wynosiły od 4 do 10 proc. PKB w ujęciu rocznym. W dzieło odbudowy "nowych ziem" RFN (formalnie zjednoczenie Niemiec było przecież aneksją NRD przez RFN) został włączony także niemiecki biznes. Korporacje były zachęcane do inwestowania we wschodnich landach "z uwzględnieniem kontekstu społecznego". Można z całą pewnością stwierdzić, że nie były to wyłącznie inwestycje oparte o czysty rachunek ekonomiczny, bo ten wskazywał, że nie warto lokować działalność w NRD. Jednak inna jest sytuacja kraju, który jednoczy się pod jedną flagą a inna suwerennego Państwa Polskiego, które taką jedną flagę przecież ma.

Wracając jednak do konsekwencji ekonomicznych - wymiana wschodniej marki na zachodnią w parytecie 1;1 doprowadziła do tego, że jednostkowy koszt pracy (czyli koszt skorygowany o wydajność) drastycznie wzrósł, a co za tym idzie - konkurencyjność wschodnich landów spadła. Pogłębiło to "Drang nach Westen" - najzdolniejsi i najbardziej produktywni pracownicy skierowali swoje poszukiwanie szans rozwoju zawodowego w stronę landów zachodnich. W efekcie czego Wschód zanotował łączny spadek liczny ludności aż o 21 proc. w porównaniu z populacją dawnego DDR. Podobny efekt utraty osób w wieku produkcyjnym zaobserwować można również dzisiaj w wielu krajach strefy euro - m.in. na Łotwie. Po 30 latach od zjednoczenia niemieckie landy wschodnie mają najwyższe wskaźniki bezrobocia (dwukrotnie wyższe niż średnia krajowa) i zajmują najniższe miejsca w rankingu produktywności.

Polska i Czechy przegoniły NRD

Jak wypadają Niemcy Wschodnie, pozostające w unii walutowej przez całe 30 lat, w porównaniu z Czechami i Polską, które pozostały przy własnych walutach? Jako punkt odniesienia przyjmijmy Niemcy Zachodnie. Zagregowany wzrost gospodarczy Niemiec Wschodnich w latach 1989-2019 był na tle innych krajów strefy euro bardzo dobry. "Nowe landy" rosły około 1,5 razy szybciej, niż Niemcy Zachodnie. Czechy rozwijały się jednak jeszcze szybciej - z prędkością 2 razy większą. Najlepiej zaś wypadała w tym porównaniu Polska, gdzie notowaliśmy trzykrotnie szybszy wzrost niż w "starych landach". Dodatkowo bezrobocie w Polsce i Czechach pozostaje dwukrotnie niższe niż na terenach dawnego NRD.

Polska gospodarka rozwijała się dwa razy szybciej niż gospodarka dawnego NRD, przy wsparciu m.in. ze strony Unii Europejskiej. Od momentu przystąpienia do wspólnoty transfery netto (pomniejszone o polski wkład do budżetu unijnego) wyniosły średnio 2 proc. PKB rocznie. To w sumie ponad 130 miliardów euro netto. Ze względu na szybszy wzrost gospodarczy, niż w większości krajów UE, otrzymywane środki będą malały. Wygląda więc na to, że gdybyśmy doliczyli niemieckie inwestycje bezpośrednie w Polsce, taką skalę wsparcia, jaką otrzymały Niemcy Wschodnie, bylibyśmy w stanie osiągnąć dopiero w XXII wieku...

Euro? „Bardzo ryzykowny scenariusz”

Ale nawet to nie zagwarantowałoby nam utrzymania tempa wzrostu gospodarczego, jeżeli przystąpimy teraz do unii walutowej. Jeśli wziąć pod uwagę czynniki ekonomiczne, przyjęcie euro w najbliższych latach wydaje się bardzo ryzykownym scenariuszem. Również dlatego, że wiele problemów Eurostrefy nadal pozostaje nierozwiązanych. Wspólna waluta to dobra opcja dla tych, którzy są najbardziej konkurencyjni, co chyba najwyraźniej ilustruje porównanie wyników gospodarczych Niemiec i Włoch. Kolejność ewentualnych działań powinna być więc odwrotna: najpierw należałoby (przy wykorzystaniu własnej waluty) doprowadzić do tego, że pod względem produktywności Polska znajdzie się w elicie gospodarek europejskich, a dopiero w drugiej kolejności stosowne byłoby rozważenie dołączenia do strefy euro.

Po dwóch kryzysach gospodarczych, w czasie których własna waluta odegrała rolę amortyzatora szoków zewnętrznych, środowiska gospodarcze pracodawców i pracowników muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy korzyści społeczno-polityczne z przyjęcia euro, o których mówi etatowy doradca marszałka Senatu Ludwik Kotecki, warte są spowalniania tempa gospodarczego o co najmniej jedną trzecią, podwojenia bezrobocia i emigracji talentów? Może lepiej jednak poczekać na moment, w którym Polska będzie w stu procentach przygotowania do podbicia europejskiego rynku wzorem wcześniejszych dokonać Austriaków, Holendrów czy Niemców.