Stan i zakupy polskiej armii. Droga do potęgi za pół biliona złotych
Sytuacja z Przewodowa, gdzie spadła ukraińska rakieta, wywołała dyskusję w jakim stanie jest Wojsko Polskie. Proste porównanie liczebności, czy jakości dostępnego sprzętu pokazuje, że jest lepiej niż było. Szczegóły pokazują jednak, że jesteśmy dopiero na początku drogi. Drogi, która będzie nas kosztować przynajmniej ponad pół biliona złotych.
- Eksplozje w Przewodowie skłaniają do pytań o stan naszej armii
- Eksperci podkreślają, że niemal niemożliwe jest przechwycenie każdej rakiety, która może się przedostać na terytorium Polski. Jednak stan naszej obrony przeciwlotniczej ciągle nie należy do najlepszych
- Dobra informacja jest taka, że planowane są tu gigantyczne inwestycje
- Cała nasza armia zresztą ma przejść gigantyczną transformację w najbliższych latach. Oto nasze kluczowe zakupy
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Na pytanie, dlaczego polska obrona przeciwlotnicza nie zestrzeliła rakiety, która spadła kilka kilometrów od granicy z Ukrainą, zabijając dwie osoby, odpowiedzieli już eksperci. Po pierwsze, jak pisał w Onecie Witold Jurasz, na współczesnym polu walki tego rodzaju systemu służą ochronie zgrupowań wojsk czy obiektów infrastruktury krytycznej lub wojskowej. Po drugie uderzenie rakiety tuż za granicą sprawia, że decyzja o jej strąceniu musiałaby zapaść jeszcze w czasie, gdy znajdowała się nad terytorium Ukrainy. Po trzecie wreszcie, "nasza obrona powietrzna na dziś jest skromna i ciągle przestarzała" na co zwracał uwagę redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej" Mariusz Cielma.
Do sprawy odniosło się także Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, które wprost napisało, że nie istnieje na świecie taki system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, który byłby zdolny do pokrycia całości terytorium kraju.
Na podobny problem zwrócił uwagę ekspert ds. wojskowości Jarosław Wolski, publikując przy okazji plany polskiej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, który choć w zamyśle miał być jednym z najsilniejszych w NATO, to nie pokrywał znacznej części kraju.
I od przeglądu systemów obrony przeciwlotniczej oraz przeciwrakietowej zaczniemy przegląd stanu polskiej armii.
Nie jest dobrze
W praktyce ogranicza się on do kilkudziesięciu wyrzutni opracowanych jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia radzieckich systemów Newa o zasięgu do 25 km. To broń teoretycznie zdolna do strącania rakiet, choć lata świetności ma już za sobą. Do tego dochodzi kilkadziesiąt zestawów przeciwlotniczych typu Osa czy Kub.
Kluczem dla zapewnienia bezpieczeństwa nieba jest budowany trzystopniowy system obrony, na którym składają się programy Wisła, Narew i Pilica.
Ma być dużo lepiej
Pomysł na te programy jest prosty — do każdego z nich pozyskujemy sprzęt zdolny do rażenia celów na różnych dystansach. I tak do programu Wisła, czyli systemu obrony średniego zasięgu wybrane zostały amerykańskie Patrioty. Z ośmiu docelowych baterii w Polsce mamy na razie dwie, które dopiero są wdrażane do użytku przez żołnierzy. Zdolność operacyjną mają osiągnąć na przełomie 2023 i 2024 r. Zasięg pocisków to 15-45 km.
Kolejną warstwą są systemy krótkiego zasięgu kupowane w programie Narew. Na razie MON podpisał umowę na tzw. "małą Narew" do którego wybrał brytyjskie pociski CAMM i wyrzutnie iLauncher o zasięgu do 25 km. Pierwszy zestaw trzech wyrzutni trafił do Polski w ubiegłym miesiącu i został rozmieszczony pod Zamościem. Kolejny zestaw powinien pojawić się w przyszłym roku. Podobnie jak w przypadku Patriotów trwa jego wdrażanie.
Co istotne, oba rodzaje broni są zdolne do niszczenia nie tylko rakiet, ale także samolotów i dronów przeciwnika. Są także wyposażone w systemy rozpoznawania celów i identyfikacji "swój-obcy".
To kluczowa kwestia dla ich efektywności. Jak opisywaliśmy w przypadku izraelskiego systemu zwanego "Żelazną Kopułą" świadomość celu ataku pozwala na zwiększenie efektywności wykorzystywania systemów — operator systemu decyduje o odpaleniu pocisku, którego koszt może wynosić od kilkuset tysięcy dol. do kilku mln dol., jak w przypadku Patriotów.
Uzupełnieniem Wisły i Narwi, a zarazem ostatnim poziomem obrony jest program Pilica, w którym żołnierze otrzymują systemu bardzo krótkiego zasięgu do 5,5 km.
W jego ramach wykorzystywane są zestawy działek przeciwlotniczych sprzęgniętych z wyrzutniami polskich pocisków PPZR Grom lub PPZR Piorun notujących świetne wyniki na polu walki w Ukrainie.
Tu możemy pochwalić się nieco lepszą sytuacją, ponieważ w służbie znajduje się pierwszy z sześciu zestawów wyprodukowanych przez polski przemysł obronny. Do tego te same pociski wykorzystuje niemal 80 znajdujących się w służbie SPZR Poprad również polskiej produkcji
Wojska pancerne
Tutaj sytuacja wygląda nieco lepiej. Na wyposażeniu polskiej armii znajduje się kilkaset czołgów. Jeszcze w maju było ich ponad 500, co czyniło z nas pancerną potęgę Europy, choć niektóre z maszyn były już mocno wysłużone. Decyzje o wsparciu Ukrainy, która otrzymała od nas w sumie ponad 240 maszyn T-72 i PT-91 "Twardy" sprawiła, że na stanie zostało ok. 250 Leopardów (w czterech wersjach) produkcji niemieckiej, niepewna do końca liczba "Twardych" oraz niespełna 30 przeznaczonych do celów szkoleniowych amerykańskich Abramsów. Docelowo jednak siły pancerne będą dysponować 250 czołgami tego typu. Umowa na ich zakup została podpisana w kwietniu tego roku.
Kolejnym elementem wzmacniania polskich sił pancernych jest kontrakt z Koreą Południową na zakup 180 czołgów K2, z których pierwsze trafią do żołnierzy jeszcze w tym roku. Umowa przewiduje także produkcję kolejnych 800 w standardzie K2PL na terenie Polski po 2026 r.
Do tego w jednostkach zmechanizowanych znajduje się kilka tysięcy pojazdów opancerzonych, z których niemal połowa to nowe konstrukcje, jak Rosomak czy Cougar.
Artyleria na fali wznoszącej
Nienajgorszej wygląda także stan artylerii, na którą składa się ponad 160 wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet (niemal połowa to nowe konstrukcje WR-40 Langusta), kilkaset samobieżnych armatohaubic produkcji sowieckiej lub czechosłowackiej i rosnąca liczba świetnie spisujących się w Ukrainie Krabów opracowanych przez polski przemysł.
Do tego grona dołączyć ma nowoczesna artyleria rakietowa, którą podobnie jak czołgi zamierzamy kupić w USA i Korei Południowej. Od Amerykanów chcemy pozyskać rozsławione w ostatnich miesiącach Himarsy. Umowę na zakup pierwszych 20 wyrzutni artyleryjskiego systemu rakietowego HIMARS podpisaliśmy w lutym 2019 r. Broń ma trafić do Polski najpóźniej w 2023 r. Spośród 20 wyrzutni, dwie będą wyrzutniami szkoleniowymi. Reszta będzie pełnić funkcje bojowe.
To wcale nie musi być koniec, ponieważ szef MON poinformował w maju, że skierował do Amerykanów pytanie o możliwość zakupu kolejnych 500 wyrzutni tego rodzaju.
Uzupełnieniem zakupów w USA jest podpisana już umowa na dostawę 239 wyrzutni K239 Chunmoo przez południowokoreański przemysł obronny. Pierwszych osiemnaście ma trafić nad Wisłę już w 2023 r. W tym samym roku pierwszy dywizjon ma osiągnąć gotowość bojową. Wyrzutnie będą zintegrowane z polskimi podwoziami marki Jelcz.
Systemu K239 Chunmoo produkuje koncern Hanwha Defense. Wyrzutnie mogą wystrzeliwać sześć rakiet – w zależności od wykorzystywanych mogą mieć zasięg od 36 do 290 km. W wersji "polskiej" zasięg będzie wahał się od 80 do 290 km.
Kolejnym kontraktem z południowokoreańskim przemysłem zbrojeniowym jest ten na zakup 672 haubic samobieżnych K9A1 oraz "spolonizowanej wersji rozwojowej K9PL", które są bliskim "kuzynem" polskich Krabów..
Marynarka Wojenna i lotnictwo
W polskim lotnictwie królują wciąż kupione jeszcze przez rząd Leszka Millera myśłiwce F-16. Dochodzi do tego grupa MiGów-29 oraz Su-22, które jednak mają zostać zastąpione amerykańskimi F-35. Umowę na dostawę 32 takich maszyn podpisano jeszcze w 2020 r. Pierwsze maszyny mają pojawić się w Polsce w 2024 r.
Siły Powietrzne wzmocnić ma także komponent z Azji — 16 września minister obrony narodowej podpisał umowę na zakup 48 południowokoreańskich myśliwców FA-50.
Do tego trzeba doliczyć zakupy śmigłowców zarówno dla sił specjalnych, Marynarki Wojennej, jak i uderzeniowe, a także kilka programów pozyskania dronów, w tym tych najsłynniejszych — tureckich Bayraktarów.
Największą bolączką jest potencjał polskiej Marynarki Wojennej, która dysponuje m.in. tylko jednym okrętem podwodnym, który wszedł do służby w 1986 r. Plan Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych zakłada jednak rozbudowę potencjału i tego rodzaju sił zbrojnych.
Liczba żołnierzy rośnie
Według najnowszych dostępnych danych aktualnie w Polsce służy niespełna 150 tys. żołnierzy. Przy czym 115 tys. z nich to żołnierze zawodowi, a kolejnych niemal 30 tys. to żołnierze WOT (w skład tego rodzaju sił zbrojnych wchodzi 4 tys. zawodowych oraz 29,9 tys. żołnierzy niezawodowych). Docelowa liczba żołnierzy, o której mówi resort obrony to łącznie 300 tys.
Ile to będzie kosztować?
Według zapowiedzi ministra obrony, modernizacja Wojska Polskiego od 2021 r. do 2035 r. pochłonie 524 mld zł. Z kolei szacunki analityków Credit Agricole mówią o niemal 540 mld zł, choć nie będzie to koniec wydatków, bo wdrożenie, utrzymanie, modernizowanie i wreszcie wycofanie sprzętu ze służby będzie dwukrotnie droższe, gdy przyjmiemy horyzont 30 lat.