Kup subskrypcję
Zaloguj się

Pracodawcy chcą wiedzieć, co przeglądasz w sieci. Zamiast Firefoksa czy Chrome dostaniesz "przeglądarkę bezpieczną"

Podejście niektórych pracodawców, często gigantycznych korporacji, zaczyna coraz bardziej przypominać dążenia do monitorowania personelu zamiast wzajemnego zaufania. Zarabiają na tym natomiast start-upy, tworząc kolejne przeglądarki klasy enterprise. Wszystko pod pretekstem większego bezpieczeństwa i wygody pracy, ale czy na Chrome lub Firefoksie rzeczywiście pracuje nam się aż tak niewygodnie?

Przeglądarki klasy korporacyjnej mogą monitorować aktywność online pracowników
Przeglądarki klasy korporacyjnej mogą monitorować aktywność online pracowników | Foto: eamesBot / Shutterstock

Oto nowy zachodni trend: wymienić przeglądarki internetowe pracownikom umysłowym. To prawda, że przeglądarki takie jak Opera, Firefox czy Chrome były projektowane z myślą o konsumentach, czy też mówiąc szerzej: internautach. Tylko czy przeciętny pracownik umysłowy nie jest także konsumentem? Najwyraźniej nie do końca, skoro coraz więcej korporacji wdraża u siebie przeglądarki klasy enterprise.

Czym w zasadzie są takie narzędzia? To opracowane na nowo przeglądarki internetowe, które mają łączyć się z różnymi aplikacjami służbowymi w sposób łatwiejszy i bezpieczniejszy. I ponownie: w przeglądarkach konsumenckich zdarzają się luki i dochodzi do cyberataków, więc wymiana ich na aplikacje z założenia bezpieczniejsze będzie uzasadniona. Nie jest to jednak pełny obraz.

Na służbowym komputerze służbowa przeglądarka

Jedną z firm, która wdrożyła niedawno przeglądarkę korporacyjną, jest Pfizer. Ten sam Pfizer, który ma obecnie problemy z pracownikami, którzy twierdzą, że "czują się niepewnie w kontekście swojej przyszłości w miejscu pracy".

Spółka zdecydowała się na taką przeglądarkę ze względów bezpieczeństwa. Odpowiednia aplikacja lepiej integruje się z narzędziami, z jakich korzysta Pfizer.

To jednak nie wszystkie korzyści. Dział IT ma dostęp do logów z przeglądarki, czyli zapisów wszelkich zdarzeń i działań, jakie miały miejsce podczas korzystania z przeglądarki. Takie logi mogą obejmować m.in. adresy URL odwiedzanych stron, czas odwiedzin, czy błędy ładowania (kiedy np. jakaś usługa nie chce się włączyć). Można więc, przynajmniej w teorii, sprawdzać historię przeglądania i dowiedzieć się, czy użytkownik nie odwiedzał przypadkiem zakazanych stron lub nie spędzał zbyt wiele czasu w serwisach rozrywkowych. Mówiąc wprost, sprawdzimy, czy użytkownik faktycznie pracuje, czy tylko udaje.

Takie możliwości monitorowania nie są możliwe na konsumenckich, dostępnych do pobrania przeglądarkach Firefox, Chrome czy Opera — a przynajmniej nie są dostępne dla pracodawców. Giganci internetowi mają oczywiście pewien wgląd w dane, ale to historia na oddzielny artykuł.

Przeglądarki klasy korporacyjnej oferują już niektóre start-upy, bo mają zapotrzebowanie na takie aplikacje od wielu dużych firm. To np. Here.io czy Island.io.

Trudno spojrzeć na to inaczej niż problem z zaufaniem

Giganci technologiczni również zauważają potrzeby ze strony klientów korporacyjnych do większej kontroli nad tym, co robią pracownicy. Robert Shield, dyrektor ds. inżynierii w jednostce Chrome Enterprise firmy Google, odpowiada za rozwój korporacyjnej przeglądarki Chrome, aby odpowiadać na potrzeby klientów, ale też nie oddawać tej części segmentu start-upom takim jak Here i Island. Microsoft robi to samo. — Widać rosnące zainteresowanie takimi przeglądarkami już od kilku lat — mówi Shield w wywiadzie dla Wall Street Journal. Dodaje, że ruch ten wymusiła praca zdalna i Covid-19.

Korporacje przekonują, że kieruje nimi chęć zabezpieczania danych i poprawa produktywności, jednak przed pandemią mało kto interesował się wymianą przeglądarek na "bezpieczniejsze". Teraz te zmiany są już dobrze widoczne, a Gartner szacuje, że do 2030 r. przeglądarki korporacyjne będą główną platformą do korzystania z aplikacji online i ogólnie samego internetu w miejscu pracy. Pfizer korzysta z przeglądarki Island i zapowiada, że po testach pilotażowych będzie ona wdrażana w kolejnych działach firmy.

Co ciekawe, spółka przyznała nawet, że jedną z korzyści, jakie zapewnia taka przeglądarka, jest możliwość łatwego kontrolowania, jakie dane pracownicy mogą uzyskiwać w aplikacjach w zależności od ich roli w organizacji. Dla przykładu gigant farmaceutyczny może zdecydować, czy dana osoba może wklejać dane do ChatGPT w oknie przeglądarki, aby korzystać z narzędzia OpenAI. Korzyścią uboczną jest natomiast to, że firmy widzą, jakie strony czy aplikacje uruchamia pracownik, więc jego aktywność jest monitorowana.

Ponieważ praca zdalna stała się powszechna, wiele firm wyraziło obawy, że pracownicy spoza biura są mniej produktywni. Albo tylko pozorują pracę. Pojawiają się więc różne podejścia, np. instalowanie aplikacji do monitorowania wszystkiego, co robimy na komputerach (w UE i w Polsce pracownik musiałby najpierw wyrazić pisemną zgodę na to, aby oprogramowanie śledziło w ten sposób jego aktywności), aż po bardziej kuriozalne pomysły, jak zmuszanie personelu do tego, by być stale "na zielono" na Teamsach czy Slacku, co miałoby sugerować, że dana osoba jest przy komputerze (i pracuje), a nie na kanapie czy na balkonie. Takie metody pracownicy z kolei obchodzą za pomocą gadżetów podłączanych do portu USB, które symulują obecność przy komputerze.

Jest w tym wszystkim widoczna coraz większa gra w kotka i myszkę, a najbardziej tracą na tym osoby uczciwe. Takie, które pracują efektywnie niezależnie od tego, czy robią to z biura, czy z domu. Czują, że pracodawca po prostu im nie ufa.

Autor: Grzegorz Kubera, dziennikarz Business Insider Polska