W swoim portfelu możesz znaleźć banknot wart fortunę. Ekspert wyjaśnia, jak go rozpoznać
Nagłówki serwisów internetowych zachęcają: "Sprawdź, co masz w portfelu, bo może być warte fortunę!". Prawda to czy mit? Żeby faktycznie poznać wartość posiadanych monet i banknotów, warto zdobyć choć odrobinę numizmatycznej wiedzy. Unikniemy wtedy rozczarowania. — Widziałem już łzy w oczach zawiedzionych ludzi — mówi w rozmowie z Business Insiderem Damian Marciniak, właściciel Gabinetu Numizmatycznego.
- Coraz więcej osób szuka w swoich portfelach skarbów w postaci cennych monet lub banknotów. Szansa na znalezienie czegoś naprawdę wartościowego jest niewielka, ale nie zaszkodzi uważnie przyglądać się szczegółom
- Warto zwrócić uwagę na tzw. destrukty — monety z błędami menniczymi, które mogą być sporo warte
- Niezwykle ważny na rynku numizmatycznym jest stan zachowania banknotów, nawet niewielkie zagięcia mogą obniżyć ich wartość
- Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
Im więcej informacji (lub dezinformacji) w sieci, tym więcej ludzi zaczyna wygrzebywać z szaf i strychów stare złotówki. Opętani wizją wielkich pieniędzy oraz rysującą się szansą na spłatę długów i kredytów, idą do eksperta i bardzo często spotyka ich niemiła niespodzianka. — Jeśli ktoś nie jest kolekcjonerem, nie dostał czegoś po swoich przodkach, nie szukał i nie zbierał nigdy świadomie, szansa na to, że znajdzie coś naprawdę wartościowego w swoim portfelu, jest niewielka — mówi Damian Marciniak.
Zdradził nam, na co zwrócić uwagę, przyglądając się złotówkom — zarówno tym papierowym, jak i metalowym.
Zobacz także: Masz przerwany banknot? Możesz mieć kłopot na zakupach
Po pierwsze: destrukt, ale tylko fabryczny
Wiele osób interesujących się monetami już wie, że skarbem może okazać się tzw. destrukt, czyli moneta z wyraźnym błędem menniczym. — Z dużym akcentem na słowo "wyraźnym" — zaznacza nasz ekspert. — Może to być przesunięcie stempla lub odwrócenie stempla awersu w stosunku do rewersu. Np. orzełek jest odwrócony o 180 st. w stosunku do reszki. Współczesna moneta może wtedy kosztować ok. 50-60 zł. Więcej, jeśli jest w idealnym stanie — dodaje. Destrukcja monety może też być związana z pomieszaniem lub "rozlaniem się" kolorów. Najdroższy destrukt, jaki sprzedał w ostatnim czasie Gabinet Numizmatyczny z Warszawy, to dwuzłotówka warta ok. 2 tys. zł.
Ale uwaga. Uszkodzenie monety musi być fabryczne, powstałe na etapie mennicy. Uderzenie w nią młotkiem czy zniszczenie w inny sposób nie spowoduje, że nagle stanie się cenna. — Czasem nie dowierzamy, jak wielka jest inwencja ludzi pod tym względem — mówi Damian Marciniak.
Po drugie: banknot bez skazy
Niezależnie od tego, jakim znakiem szczególnym wyróżnia się banknot, niezwykle ważny na rynku numizmatycznym jest stan, w jakim się zachował. Na wagę złota są czasem egzemplarze, które prosto z drukarni trafiły do specjalnego etui i nigdy nie zostały rzucone w obieg. Nie mają żadnego zagięcia, żadnej plamki, nic. — Wszelkie wady powodują skokowe spadki cen — podkreśla ekspert. Z jego wiedzy wynika, że cenny banknot wystarczy złożyć na pół, żeby stracił nawet 3/4 swojej numizmatycznej wartości.
Po trzecie: numery radarowe to mit
Według Damiana Marciniaka tzw. numery radarowe (czytane od początku i od końca tak samo) są znacznie mniej warte niż powszechnie się uważa. Dlaczego? Bo jest ich na rynku bardzo dużo, a to, czego jest w bród, nie jest cenne. Ewentualnie więcej warte mogą być te, które – oprócz tej pierwszej cechy – są jeszcze "ładne", czyli np. zaczynają się od 1234… itd. i dodatkowo są zachowane w idealnym stanie.
Zobacz także: Czy stare banknoty euro są ważne? Czy trzeba je wymienić?
Po czwarte: to może być naprawdę cenne
— Tym, co niezależnie od stanu zachowania banknotów na pewno kosztuje więcej, jest jednorodny numer, czyli wszystkie cyfry takie same, dosłownie wszystkie. Jedna inna cyfra psuje całą zabawę, czyli nie ma wtedy w ogóle żadnej wartości. Natomiast same jedynki, same dwójki itp., niezależnie od nominału, mogą nam dać co najmniej 1 tys. zł. Jeśli nominał jest wyższy i stan idealny, to 2-3 tys. zł. — tłumaczy Damian Marciniak. Dodaje, że warto przeglądać przede wszystkim to, co wydają nam bankomaty, bo to często są banknoty w bardzo dobrym stanie. Pamiętajmy jednak, że szansa na trafienie takiego skarbu jest niezbyt duża. Największe możliwości mają tu ludzie zawodowo zajmujący się pieniędzmi (chociażby w bankach czy kasach). Wielu z nich ma świadomość wartości pewnych banknotów i łatwy do nich dostęp.
— Wiedzą czego szukać i pomaga im w tym technologia – wyjaśnia nasz ekspert. — Np. nowoczesne liczarki, które można programować na określone sekwencje numeryczne tak, aby wyrzucały z pliku banknoty o numerach jednorodnych.
Wartościowe mogą też być banknoty o bardzo niskich numerach, czyli np. sześć zer, a na końcu jedynka. Wtedy możemy liczyć na kilka tys. zł, a nawet do 10 tys. zł.
Zobacz także: Jak dobrze znasz polskie banknoty? 18/20 zdobędą tylko nieliczni
Po piąte: nierówne cyferki to kolejny mit
W przypadku banknotów ewentualne destrukty są równie cenne jak w monetach, ale zdarzają się o wiele rzadziej i raczej trudno je znaleźć w portfelu. Kontrola jakości w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych jest na tyle mocna, że potknięcia typu zagięcie banknotu czy przesunięcie druku są sporadyczne. Zdarza się za to, że za destrukt ludzie uważają nierówną wysokość cyferek w numerze banknotu.
— Od 2012 r. mamy zmodernizowane banknoty, w których cyfry są tej samej wysokości. Natomiast w przypadku np. emisji z 1994 r. każda kolejna cyfra była większa od poprzedniej, różniła się np. 1 mm. Tych starych jest już w obiegu coraz mniej i ludzie zdążyli o nich zapomnieć. I jeśli na nie trafią, przysyłają jako destrukt. Tymczasem to jest coś zupełnie normalnego – mówi ekspert.
Po szóste: to zwykle nie ma wartości
To, z czym najczęściej klienci zgłaszają się do numizmatyków, to wyszperane w domowych zakamarkach stare banknoty z PRL-u. Zazwyczaj zniszczone, pogniecione, poplamione i... bez żadnej wartości. Oczywiście są wyjątki, ale zdarzają się rzadko. Tymczasem wiele osób myśli, że jest zupełnie inaczej. — Biorą dzień wolny od pracy, ponoszą koszty na podróż, czasem z daleka, przywożą rzeczy, które są w ogóle niesprzedawalne w żaden sposób. Już kilka razy mieliśmy sytuację, że widziałem łzy w oczach zawiedzionych osób. Dlatego ważne są rzetelne informacje tak, żeby nie rozbudzać fałszywych nadziei – podkreśla Damian Marciniak.