Kup subskrypcję
Zaloguj się

Prezes giganta o absurdzie na giełdach. "Paczkę DecoMorreno można traktować jak lokatę"

Paczkę DecoMorreno można dziś włożyć do sejfu, ponieważ tak zyskuje na wartości, że można ją traktować, jak lokatę. Wszystko, co zawiera kakao, kosztuje dziś absurdalnie du��o. Kontrakt bazowy wzrasta do niebotycznych wysokości, rzędu 12 tys. dol. za tonę. Przecież to absurd – mówi w rozmowie z Business Insiderem Krzysztof Pawiński, prezes Maspeksu, właściciela takich marek jak Kubuś, Tymbark czy właśnie DecoMorreno. Szef spożywczego giganta mówi też, co jeszcze w najbliższym czasie będzie drożeć.

Ceny niektórych produktów oszalały - przyznaje prezes Maspex.
Ceny niektórych produktów oszalały - przyznaje prezes Maspex. | Foto: Beata Zawrzel/REPORTER / East News

Grzegorz Kowalczyk, Business Insider Polska: Niedawno zmarł Jerzy Kasperczyk, jeden z założycieli Maspeksu. Co to oznacza dla firmy?

Krzysztof Pawiński, prezes Maspeksu: Rola Jurka w budowie Maspeksu była fundamentalna. Współtworzył w firmie wszystko, co wiąże się z handlem. Bez Jego zaangażowania z pewnością nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy teraz. Jurek borykał się ze śmiertelną chorobą blisko pięć lat. Walczył naprawdę dzielnie. Nigdy nie da się powiedzieć, że można się przygotować do śmierci, ale jego zaradność pozwoliła nam odpowiednio zadbać o firmę w takiej trudnej sytuacji.

Czy ta śmierć wpływa na bieżącą działalność Maspeksu?

Od 2007 r. Jurek nie uczestniczył w operacyjnym zarządzaniu biznesem. Przechodzimy przez trudne tygodnie, ale dobrze nas do nich przygotował. Nie ma najmniejszego zagrożenia dla działania firmy.

Przez Polskę przetaczają się zwolnienia grupowe w wielu dużych firmach. Wam też to grozi?

W naszym przypadku jest to zjawisko nieznane i niewystępujące. Choć mamy za sobą trudny czas – ubiegły rok oznaczał zauważalny spadek wolumenu sprzedaży. Inflacja sprawiła, że musieliśmy kilkukrotnie podnosić ceny. Owszem, w ten sposób wartość obrotu wzrosła, ale wolumen spadł. Niemniej, stare niemal kopernikańskie prawo ekonomii się potwierdziło – wyższe ceny oznaczają spadek sprzedaży.

Maspex to polska firma produkująca m.in. makarony Lubella, soki Kubuś i Tymbark.
Maspex to polska firma produkująca m.in. makarony Lubella, soki Kubuś i Tymbark. | Krzysztof Mazur / Agencja Gazeta

Skoro udało się podnieść wartość sprzedaży, to gdzie problem z perspektywy firmy?

Nikt nie lubi podnosić cen – ani nasze otoczenie handlowe, konsumenci, a także i my. Musieliśmy się jednak skonfrontować z podwyżką cen surowców, kosztów wytworzenia produktu czy pracy. Cztery razy inflacyjnie podwyższaliśmy ceny naszych wyrobów. W efekcie, zobaczyliśmy wolumenowy spadek sprzedaży w litrach czy kilogramach. Spadki sięgały 6-20 proc. w zależności od kategorii produktów.

Czytaj także: Maspex nabył czeską markę. To likier ziołowy

Teraz jest już lepiej?

Tak, pierwsze miesiące 2024 r. pokazują stabilizację. Liczymy w tym roku na odbicie i że od tego poziomu sprzedaż będzie rosnąć.

Etap podwyżek cen jest zamknięty?

Jako powszechne zjawisko tak. Nasza ostatnia horyzontalna podwyżka miała miejsce w I kw. 2023 r. Choć widać, że niektóre produkty nadal mogą drożeć.

Maspex
Maspex | Grupa Maspex / Maspex

Jakie?

Wszyscy uśmiechamy się teraz po memach o kakao i tego, że paczkę DecoMorreno można dziś włożyć do sejfu, ponieważ tak zyskuje na wartości, że można ją traktować, jak lokatę. Wszystko, co zawiera kakao, kosztuje dziś absurdalnie dużo. A najbardziej zdumiewające jest to, że w mojej ocenie, to efekt czystej spekulacji – zawierania kontraktów bez dostawy, tylko na samą cenę. Inwestorzy finansowi po prostu zakładają się o koszt surowca. Efektem jest to, że kontrakt bazowy wzrasta do niebotycznych wysokości, rzędu 12 tys. dol. za tonę. Przecież to absurd.

To samo obserwujemy jeżeli chodzi o koncentrat pomarańczowy. Następstwem tego była też prawie 100 proc. wyższa cena koncentratu jabłkowego. Na szczęście to są jednak punktowe niespodzianki. Dwa lata temu rosły ceny wszystkich surowców. Dziś coś rośnie, ale też coś spada — to normalność.

Co tanieje?

Tańsza jest energia, niektóre rodzaje opakowań. Pozwala to sądzić, że radykalne podwyżki cen są już za nami.

Dalsza część artykułu pod wideo:

Działacie na wielu europejskich rynkach. Sytuacja w Polsce czymś się wyróżniała?

Prowadzimy biznes w krajach nadbałtyckich – w Czechach, Słowacji, Bułgarii, Rumunii i na Węgrzech. Na wszystkich tych rynkach działało to tak samo: wyższe ceny oznaczały spadek wolumenowej sprzedaży. Reakcja na inflacyjną falę podwyżek wszędzie była identyczna. Mogła się lekko różnić skalą, ale to było drugorzędne. Jakościowo nie widzieliśmy żadnej różnicy w zachowaniu konsumentów. Wyższa cena oznaczała dla nich bardziej roztropny i zdyscyplinowany zakup. Nie było ani jednego wyjątku od tej reguły. Nie było żadnej zielonej wyspy, choć zauważyliśmy później, że np. ożywienie w Rumunii przyszło wcześniej, niż u nas.

Jak więc można ocenić ogólną sytuację gospodarczą w Polsce z perspektywy takich firm jak Maspex? Złoty się umocnił, zwrócił pan też uwagę na koszty pracy.

Mamy dużą ekspozycję na produkty, które wytwarzane są w Polsce i sprzedawane na zewnątrz. W związku z tym niewiele korzystamy na silnej walucie. Choć z drugiej strony w pewnym zakresie amortyzuje to szoki cenowe związane z importem produktów takich jak koncentraty soku pomarańczowego. Poza tym uważamy, że koniunktura wraca do normalności – stoimy już na udeptanej ziemi, która pozwala się odbić. Takie symptomy ożywienia. Jesteśmy więc dobrej myśli.

Czytaj także: Polski gigant wyda fortunę na inwestycje. Stawia nową fabrykę

A w tle coraz widoczniejszy na horyzoncie jest unijny Zielony Ład. Co on oznacza dla branży spożywczej, dla takich firm jak wasza?

Z perspektywy założeń makro w pełni się z nimi zgadzam. Trzeba dbać o planetę, globalne ocieplenie jest faktem, wpływ człowieka na tę sytuację również wydaje się oczywisty. Każdy cel Zielonego Ładu należy więc uznać za właściwy kierunek. Niestety znacznie gorzej jest, gdy spojrzymy na to, w jaki sposób chcemy te wszystkie założenia i cele osiągnąć. Pakiet "Fit for 55", a także inne unijne rozwiązania klimatyczne to po prostu centralne planowanie. Idee są piękne – bardziej odpowiedzialne i zrównoważone firmy oraz lepszy konsument, ale nie da się ich zrealizować z pozycji wielkiego planisty, który coś wymyśli i gospodarka tak właśnie zacznie działać. Gdyby to działało, to komunizm byłby wciąż powszechnie panującym ustrojem, a tak nie jest. Centralne planowanie naprawdę nie działa. Szkoda, że tak jak nie słuchano Europy Środkowo-Wschodniej w kwestii Rosji, tak teraz lekceważy się jej doświadczenia gospodarcze. Postępu i rozwoju nie da się zadekretować.

Co zatem należy zrobić, skoro transformacja gospodarki jest konieczna?

Zamiast wymyślać kolejne arcyambitne cele, warto pracować nad tym, jak stworzyć rozwiązania lepsze niż te obecne, a jednocześnie nie droższe. Jeśli wypracujemy atrakcyjną dla biznesu ofertę technologiczną i rynkową, to on sam chętnie z niej skorzysta. A na razie powstają legislacyjne potworki, jak ten dotyczący nakrętek, które muszą być przytwierdzane do butelek.

To złe rozwiązanie? Chodzi w nim o środowisko.

Idea jest w porządku, ale zupełnie nie uwzględnia realiów i kosztów, jakie za sobą niesie. Dziesiątki tysięcy firm musiało przeprojektować swoje opakowania i zakupić nowe oprzyrządowanie. To wszystko oznacza nie tylko koszty, ale też wyższy ślad węglowy. Ta nakrętka, skoro musi być przytwierdzona, będzie minimalnie cięższa od poprzedniego rozwiązania. W skali przemysłowej to po prostu większe zużycie energii i surowca.

Na pewno wszystkie firmy zajmujące się projektowaniem i serwisowaniem takich rozwiązań miały mnóstwo pracy i zarobiły dodatkowe pieniądze. A przemysł spożywczy wyprodukował mnóstwo dodatkowych form, które zastąpią dobrze działające stare. Co osiągnęliśmy? Lekko cięższą zakrętkę. Chcieliśmy lepiej, wyszło jak zwykle. Być może nie jest to idealne rozwiązanie, ale dużo większą wagę ma całościowe podejście do recyklingu plastiku.

Dlaczego?

Plastik jest doskonałym, tanim, lekkim materiałem, ale to nie jest stal, jeśli chodzi o ponowne przetwarzanie. W stali każde kolejne przetopienie wręcz poprawia parametry tego materiału. W plastiku ilość przetworzeń termicznych go degraduje. Dlatego musimy cały czas dosypywać świeży granulat. Skąd go brać? Ten świeży plastik mógłby pochodzić z opakowań spożywczych. Zwłaszcza że muszą one spełniać wyśrubowane normy minimalizujące ryzyka mikrobiologiczne w odróżnieniu od np. mebli ogrodowych, gdzie kondycja plastiku jest mniej istotna. Nikt nie pomyślał o całym łańcuchu przetworzenia, wprowadza się doraźne rozwiązania. Od przedsiębiorców wymaga się bardzo szybkich adaptacji, ale regulator sam jest dla siebie bardzo wyrozumiały. Dobrym przykładem jest system kaucyjny – trzy lata debatowano nad tym, żeby wprowadzić depozyt za opakowanie na napoje. Nam dano rok i 3 miesiące na to, żeby wdrożyć te regulacje.

Zielony Ład zaora biznes w Europie?

Jeśli mielibyśmy przewagę technologiczną, która sprawia, że rzeczy środowiskowo lepsze można by oferować w nie wyższej, a niższej cenie to, to się samo broni i pozwala wprowadzać trwałe, jakościowe zmiany. Tymczasem mamy ambitne cele i słuszne oczekiwania co do innego obchodzenia się ze środowiskiem, ale efektywne narzędzia do ich realizacji mają być dostępne później. Tak się nie da. Owszem, postęp technologiczny jest niesamowicie szybki i gwarantowany, ale skąd wiemy, w jakim kierunku pójdzie? Podam przykład. Studiowałem w połowie lat 80-tych. Pamiętam, że już wtedy technologia fuzji termojądrowej była przedstawiana jako ta, która za kilkanaście lat będzie wspaniałym, czystym źródłem energii. I co? W tym konkretnym przypadku oczekiwany przełom po prostu nie nastąpił, mimo spełnienia prawa ogólnego postępu technologicznego. I teraz też tak może być – może znacznie szybciej rozwiniemy sztuczną inteligencję niż innowacje energetyczne pozwalające np. na masowe magazynowanie energii.

A mamy alternatywę? Skoro globalne ocieplenie jest faktem, to musimy się spieszyć.

Plan B jest konieczny. Ale dziś mamy groźny zakład, w którym stawiamy wszystko na jednej szali – zakładając, że nastąpi postęp technologiczny, który pozwoli na realizację ambitnych celów środowiskowych za rozsądną cenę, akceptowalną społecznie. Uważam, że moje poważne państwo, a tym bardziej moje superpaństwo, jakim jest UE, nie powinno zakładać się o wszystko. Oprócz działań prewencyjnych w zakresie zmian klimatu warto równolegle już teraz przygotować scenariusze adaptacyjne. Może się okazać, że nie zdążymy wyhamować z ociepleniem. Dziś panuje przekonanie, że damy radę, które jest trochę jak obstawianie w kasynie. Ale co będzie, jeśli nie damy rady? Powinniśmy postępować roztropnie i ubezpieczać się też na taką ewentualność, i tego mi brakuje. A to oznacza, że trzeba mieć system odpowiadający np. na wysychanie niektórych obszarów, retencję wody. Europa swój dobrobyt zbudowała na wolności i eksploatacji środowiska. Chcemy teraz zmienić paradygmat, wolność zostaje, ale ze środowiskiem będziemy obchodzić się bardziej odpowiedzialnie i to nie budzi sporu. Ale czy jesteśmy gotowi na to by ten wzrost dobrobytu zatrzymać i przejść na degrowth? Nie wierzę, że przy zachowaniu obecnego poziomu wolności, uda nam się realizować cele klimatyczne kosztem wzrostu gospodarczego. Tak się nie stanie. Musimy znaleźć drogę, by wzrost dobrobytu szedł w parze z poszanowaniem środowiska, a to może być dowiezione tylko przez postęp technologiczny. Na razie takich narzędzi nie mamy. To ambitna aspiracja, ale póki co aspiracja niespełniona.

A w tle mamy rywalizację gospodarczą z Chinami i USA. To problem?

Na pewno uświadamia nam to, że problemów klimatycznych nie rozwiążemy tylko w Europie. A to "dawanie przykładu", którego chce UE, wcale nie musi oznaczać, że inni pójdą w tym samym kierunku, a jednocześnie my utrzymamy swój poziom życia.

Co więcej, stawiam tezę, że nasze ambitne plany do bardzo dokładnego policzenia CO2 na końcu łańcucha wartości staną się brutalnym narzędziem protekcjonistycznej polityki Europy. A to może nie zakończyć się dobrze.

Firmy uciekną z Europy?

Widzieliśmy to już na przykładzie różnych branż, choć zazwyczaj wiązało się to z rozwojem technologicznym. Tak z Europy wyemigrowało np. włókiennictwo, ponieważ inne branże zapewniały wyższy zwrot z inwestycji. Potęga Anglii powstała na przemyśle włókienniczym i stalowym. Później zupełnie w świadomy sposób oddano go gdzie indziej. Oddawano trudne, pracochłonne, gałęzie. Teraz może być inaczej. Oddajemy przewagi, które nas karmiły. Przykładem jest motoryzacja. To, że byliśmy liderami silników spalinowych, wcale nie gwarantuje, że będziemy też elektrycznych. I to już widać. Nakłada się masę zielonych opłat, a pod względem transformacji energetycznej wciąż jesteśmy na początku drogi. I kryzys energetyczny boleśnie to obnażył.

Poruszyliśmy temat globalnych relacji handlowych, ale jak ułożyć polskie relacje? Mam na myśli naszą rolę w Europie, ale też kwestię stosunków handlowych z Ukrainą. Protesty rolników pokazały, że może to być kluczowa sprawa dla całego sektora rolno-spożywczego.

To dwa pytania w jednym. Na początku poruszę sprawę rolników i tego, co wiąże się z rolnictwem regeneratywnym. Patrzenie na rolników jak na destruktorów przyrody, nie mieści się w moim postrzeganiu świata. Ja w nich widzę kustoszy przyrody, którzy dbają o ziemię, bo ona daje im utrzymanie. Błędem było odejście od rolnictwa nam znanego na rzecz chwilowo bardziej opłacalnego rolnictwa przemysłowego, bazującego na monokulturze, co zostało jeszcze ugruntowane przez UE systemem dopłat. Preferował on maksymalne wykorzystanie powierzchni, w ten sposób zlikwidowano naturalne bariery biologiczne, separacje między polami wpływające pozytywnie na bioróżnorodność. I teraz próbuje się to szybko odwrócić przymusem finansowym. Co do kwestii Ukrainy – ujednolicenie norm dla produktów, które wjeżdżają na rynek UE, jest koniecznością.

A w innych sektorach gospodarki? Jak ułożyć te relacje?

Powinniśmy jasno formułować nasze oczekiwania i wiedzieć, czego chcemy. W integracji z UE nie ma drogi na skróty, konieczna jest szczegółowa mapa drogowa i jasne wytyczne oraz okresy przejściowe. Musimy odpowiedzieć sobie na pytania, jak chronić swój przemysł czy eksport. Wierzę, że da się to wypracować – sami jesteśmy przykładem na to, że Francja czy Niemcy mogli się nas obawiać w niektórych sektorach. Ale długofalowo też zyskali na naszej obecności w UE. Polska też może zyskać na integracji Ukrainy z UE.

Zaczęliśmy od pytania bezpośrednio o Maspex i do niego chciałbym zmierzać w ostatniej części naszej rozmowy. W jakim kierunku zmierza dzisiaj branża i firma, uwzględniając kolejne regulacje w branży takie jak zakaz sprzedaży energetyków nieletnim czy wcześniej wprowadzony podatek cukrowy?

34 lata zajmuję się branżą spożywczą na różnym poziomie i wszystko, czego się nauczyłem o niej, sprowadza się do trzech potrzeb konsumentów: wygody, przyjemności i zdrowia. Nie ma żywności bez przyjemności. Przekonanie, że żywność służy głównie temu, żeby zaspokoić pragnienie i głód już minęło.

Konsument nie patrzy na żywność przez pryzmat obowiązującego prawa. A kwestie zdrowotne faktycznie w dużej części podlegają regulacjom – nie można np. przypisywać produktowi cech prozdrowotnych, jeśli ich nie ma. I to wspieramy. Rozumiem też politykę akcyzową w przypadku alkoholu. Mam jednak wątpliwości co do doraźnych przepisów mających ograniczenie dostępu do legalnych produktów takich jak podatek od cukru czy obowiązujący na Węgrzech podatek od tłuszczu. Tu już w grę wchodzi ideologia, a przepisy są ułomne, nieskuteczne i nie dają efektów. Dlaczego np. podatkiem cukrowym objęte są tylko napoje? Przecież jeśli chcemy walczyć z nadmiarem cukru w ludzkiej diecie, to problem jest dużo szerszy. Podobnie jest z energetykami – nastolatkowie nie będą mogli kupić tych produktów, choć ogólnodostępna kawa może mieć nawet wyższe ilości kofeiny.

Jak te zmiany odbijają się na firmie?

Zawsze dodatkowe obostrzenie oznacza spadek sprzedaży danej kategorii. Czasem to trwa dłużej, czasem krócej. W przypadku podatku cukrowego trend spadkowy został już zatrzymany. W segmencie energetyków pierwszy kwartał faktycznie był dramatycznie słaby, ale czekamy, bo takie zmiany na rynku początkowo mogą przynosić właśnie taki efekt.

Przestaje obowiązywać zerowa stawka VAT na żywność. Jak to wpłynie na biznes i klientów?

Można krytykować polski system podatkowy, ale akurat trzeba przyznać, że VAT jest dziś dość efektywny. Były problemy z wdrożeniem JPK czy odwróconym VAT, ale jakoś udało się to przezwyciężyć. Co więcej, polski VAT jest społecznie odpowiedzialny. Cała grupa produktów spożywczych, czyli tych, które w koszyku wydatków mniej zamożnych rodzin, stanowią bardzo dużą część, jest opodatkowana preferencyjnie, stawką 5-8 proc. Dlatego pomysł jednolitej stawki VAT uważam za szkodliwy. Co do utrzymania stawki 0 proc. – trzeba było zakładać, że to mechanizm ograniczony czasowo. Nigdy nie będzie dobrego momentu na taką decyzję, bo przecież konsumenci muszą ją negatywnie odczuć. Ale nie da się od tego uciec.