Kup subskrypcję
Zaloguj się

Euro traci do dolara, juana i funta. Wszystko przez szczepionki

Dziś przed nami dzień pełen wrażeń. Rząd ma ogłosić, czy od połowy lutego odmrozi coś nowego w gospodarce, czy nie. Pogłoski mówią o tym, że być może otwarte zostaną hotele. Dziś też kolejne wypowiedzi prezesa NBP na konferencji, na której odpowie on na wybrane przez samego siebie pytania od dziennikarzy nadesłane korespondencyjnie. A w USA inwestorzy będą się skupiać na danych za styczeń z rynku pracy. Będą to pierwsze takie dane w kadencji prezydenta Joe Bidena, wiec pewnie pojawi się też jakaś reakcja z tamtej strony. Poza tym rynek będzie się bacznie przyglądać, jak przebiegają szczepienia przeciw Covid-19 w poszczególnych krajach, bo wydaje się, że ostatnio ma to dla niego duże znaczenie.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i kanclerz Niemiec Angela Merkel
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i kanclerz Niemiec Angela Merkel | Foto: AA/ABACA/Abaca/East News / East News

1. Euro traci do dolara, juana i funta. Wszystko przez szczepionki

Na rynkach finansowych coraz wyraźniej widać, jak przebieg procesu szczepień wpływa na wyceny aktywów powiązanych z poszczególnymi państwami, zwłaszcza walut. Największym przegranym jest strefa euro, gdzie tempo szczepień przeciwko Covid-19 jest obecnie najwolniejsze. Euro w ostatnich tygodniach wyraźnie traci na wartości i do funta brytyjskiego i do dolara, a także do chińskiego juana.

Euro traci na wartości do funta, juana i dolara
Euro traci na wartości do funta, juana i dolara | investing.pl

Euro jest najsłabsze do dolara od początku grudnia, natomiast do juana i funta od maja 2020 roku. Dzięki słabości europejskiej waluty także u nas łatwiej było ostatnio złotemu zejść poniżej poziomu 4,50 za euro. Unia Europejska ma obecnie zaszczepionych tylko nieco ponad 3 proc. obywateli. W Stanach Zjednoczonych to już ponad 11 proc,. a w Wielkiej Brytanii ponad 16 proc. Rynek zapewne obstawia, że szybsze tempo szczepień w danym kraju pozwoli mu szybciej odbić się gospodarczo, a w dalszej perspektywie także szybciej podnieść stopy procentowe. Taka perspektywa wpływa też na notowania obligacji, zwłaszcza na największym na świecie rynku amerykańskim, gdzie rentowność obligacji dziesięcioletnich wróciła z okolic 0,5 proc. w sierpniu powyżej 1,15 proc., czyli najwyżej od lutego 2020 roku. Różnica pomiędzy rentownościami obligacji dwuletnich i dziesięcioletnich jest największa od 2015 roku. Takie zjawisko to zwykle sygnał optymizmu inwestorów co do nadchodzącego wzrostu gospodarczego.

5 spraw, o których musisz wiedzieć teraz
5 spraw, o których musisz wiedzieć teraz | {{author}}

2. Polska pierwszy raz sprzedała obligacje z zerową rentownością

Na przetargu zorganizowanym w czwartek minister finansów wśród wielu różnych serii obligacji sprzedał między innymi papiery dwuletnie z zerową rentownością. Stało się to pierwszy raz, jeśli chodzi o krajowe obligacje denominowane w złotym, sprzedawane na krajowym rynku. Wcześniej mieliśmy już emisje nawet z ujemnymi rentownościami, ale dotyczyły one tylko obligacji w euro i we franku szwajcarskim. Będąc precyzyjnym, można stwierdzić nawet, że chodzi o obligacje nieco bardziej niż dwuletnie, bo ich data wykupu to druga połowa kwietnia 2023 roku, a mamy dopiero luty.

Rentowność obligacji na rynkach finansowych zależy oczywiście od gry popytu i podaży ze strony inwestorów, ale bardzo duży wpływ na nią zwłaszcza w przypadku papierów zapadających szybciej, na przykład właśnie dwuletnich, ma bank centralny i jego stopy procentowe. Rentowność polskich papierów dwuletnich spadła w okolice zera wtedy, gdy w ubiegłym roku NBP obniżył swoją główną stopę procentową do 0,1 proc. Na rynku wtórnym kilka razy pojawiały się już epizody minimalnie ujemnej rentowności tych papierów, jednak zero procent na przetargu, czyli na rynku pierwotnym zdarzyło się pierwszy raz.

Zerowa rentowność obligacji oznacza, że państwo zadłuża się bez dodatkowych kosztów – nie musi płacić odsetek od zaciągniętego właśnie długu. Sytuacje takie zdarzają się często w czasie kryzysów gospodarczych, gdy banki centralne obniżają stopy procentowe, aby w ten sposób pomóc wyjść gospodarce z kłopotów. Dzięki takiej polityce firmy mogą taniej finansować swoją działalność długiem, ale także rząd może mniejszym kosztem zwiększać swoje wydatki, co także może mieć wpływ na rozkręcenie koniunktury gospodarczej.

Zobacz też: Ceny żywności rosną najszybciej od 6,5 roku. Wyjątkowo silne zwyżki aż w czterech kategoriach

3. PKN Orlen jest coraz mniej naftowy i coraz bardziej energetyczny

Akcje PKN Orlen po publikacji wyników finansowych za czwarty kwartał 2020 roku spadły w czwartek na giełdzie o 0,7 proc. ale podobny spadek zaliczy cały indeks WIG 20, więc nie ma tu nic nadzwyczajnego. Ciekawiej wygląda struktura tych wyników, w przypadku koncernu, który ma nazwie „naftowy”, ale ostatnio jest coraz mniej naftowy, a coraz bardziej energetyczny.

Spółka miała w ostatnim kwartale 2020 roku 1,06 mld zł zysku operacyjnego, z czego aż 727 mln złotych, czyli 69 proc. całości zostało wypracowanych w segmencie energetycznym. Kolejne 629 mln zł to „zasługa” segmentu detalicznego, czyli stacji benzynowych. Na plusie jest też jeszcze segment petrochemiczny, natomiast rafinerie miały w ostatnim kwartale ponad pół miliarda złotych straty operacyjnej.

Struktura zysku operacyjnego w PKN Orlen w czwartym kwartale 2020r.
Struktura zysku operacyjnego w PKN Orlen w czwartym kwartale 2020r. | PKN Orlen, PAP

Energetyka urosła na znacznie w grupie Orlenu po tym, jak koncern w ubiegłym roku przejął na giełdzie Energę. Produkcja i dystrybucja energii elektrycznej, również, podobnie jak produkcja paliw jest zależna od tego, jaka jest koniunktura w gospodarce, ta zależność nie wywołuje jednak znaczniejszych zmian w poziomie sprzedaży i zysków, ponieważ zapotrzebowanie na energię nawet w czasie recesji jest zdecydowanie bardziej stabilne w gospodarce niż zapotrzebowanie na paliwa do aut, czy też samolotów.

Zobacz też: Rząd szykuje duże zmiany w emeryturach. Oto najważniejsze

4. Stopa bezrobocia w Polsce rośnie do 6,5 proc.

Stopa bezrobocia rejestrowanego w Polsce urosła w styczniu do 6,5 proc. W grudniu wynosiła 6,2 proc. a rok temu 5,5 proc. Wzrost jest wyraźny, ale też nie ma w nim nic zaskakującego, bo każdego roku w styczniu bezrobocie rośnie z powodów sezonowych – aktywność branży budowlanej jest wtedy mniejsza niż latem, nie toczą się tez żadne prace w rolnictwie, które wymagałyby zatrudnienia dodatkowych pracowników.

W poprzednich latach w styczniu stopa bezrobocia także rosła w stosunku do grudnia o 0,3 punktu procentowego.

Liczba osób zarejestrowanych jako bezrobotni wzrosła w styczniu o 43,2 tys. osób. To najmniejszy przyrost w tym miesiącu od 1997 roku. Zdaniem Pawła Borysa, prezesa Polskiego Funduszu Rozwoju to sygnał, że wprowadzone parę miesięcy temu obostrzenia związane z pandemią nie szkodzą rynkowi pracy

Zobacz też: Szykowany przez PiS podatek reklamowy w ogniu krytyki. "Finalnie zapłaci za to każda rodzina w Polsce"

5. Zdaniem Citibank sprawa kredytów frankowych może osłabiać złotego

Dziś konferencja nie-do-końca-prasowa prezesa NBP Adama Glapińskiego. Wśród pytań dziennikarzy, które sam sobie wybierze, aby na nie odpowiedzieć, potencjalnie najciekawsze będą dotyczyć ewentualnego udziału NBP w procesie zawierania ugód przez banki komercyjne z posiadaczami kredytów frankowych i co za tym idzie przewalutowania tych kredytów na złote.

Zdaniem analityków Citibanku (który akurat nie ma w swoich aktywach takich kredytów) zaangażowanie NBP wydaje się kluczowe, aby uniknąć podwyższonej zmienności na rynku finansowym i potencjalnie mocnego osłabienia złotego.

Ostatnie wypowiedzi prezesa NBP sugerują, że bank centralny wolałby nie angażować się w konwersję kredytów hipotecznych FX, co uszczupliłoby rezerwy walutowe. Naszym zdaniem, już sama niepewność związana z zaangażowaniem NBP w program przewalutowania może przyczyniać się do okresowych fali deprecjacji w nadchodzących tygodniach. Bank centralny jest jedyną instytucją, która może pomóc minimalizować zmienność waluty

- pisze Citibank w raporcie.

Do wyjścia z problemu kredytów frankowych za pomocą ugód z klientami namawia banki KNF, a perspektywa zbliżającego się orzeczenia Sądu Najwyższego, które może tym klientom ułatwić wygrywanie spraw sądowych z kredytodawcami, powoduje, że prace nad tymi ugodami przyspieszają. Od strony finansowej likwidowanie w ten sposób kredytów frankowych będzie się jednak wiązało z koniecznością zamknięcia przez banki otwartych przez nie pozycji zabezpieczających je przed ryzykiem walutowym, co będzie oznaczać, że wszystkie one w tym samym momencie będą na rynku sprzedawać złote i kupować franki. To zapewne wywoła znaczące osłabienie naszej waluty. Można by jednak tego uniknąć, gdyby banki kupowały je nie na rynku, ale od banku centralnego, który z kolei może pożyczyć odpowiednią ilość franków od szwajcarskiego banku centralnego, albo wymieni na franki pewną część polskich rezerw walutowych. Ich wartość jest ostatnio rekordowo duża i przekracza 150 mld dolarów. W przeliczeniu na złote to blisko 600 mld zł. Z kolei wartość wszystkich kredytów frankowych w polskich bankach na koniec listopada 2020 roku, wg danych z KNF wynosiła 91,4 mld zł.