• Mark Rutte będzie znakomitym sekretarzem generalnym. Ma potrzebne do tego doświadczenie i wiedzę — mówi Jens Stoltenberg o swoim następcy
  • Jako swój sukces postrzega przyjęcie do NATO Finlandii i Szwecji, co pokazało, że Putinowi nie udało się zamknąć drzwi do Sojuszu
  • Oczekuję, że Stany Zjednoczone pozostaną silnym sojusznikiem, niezależnie od wyniku wyborów w USA — podkreśla Norweg
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w tym tygodniu Jens Stoltenberg po raz ostatni poprowadzi szczyt NATO. Jednak sekretarz generalny, który pełni swoją funkcję od 2014 r., nie wykazuje jeszcze żadnych oznak malejącego zaangażowania. W wywiadzie dla Niemieckiej Agencji Prasowej (DPA) 65-letni Norweg wyraża jasne oczekiwania w odniesieniu do wsparcia dla Ukrainy, ale także scenariusza zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA.

DPA: Po dziesięciu latach na czele NATO pański mandat definitywnie zakończy się 1 października. Czy odczuwa pan ulgę, że kraje NATO w końcu znalazły dla pana następcę? A może skrycie liczył pan na to, że mimo wszystko zostanie pan poproszony o kontynuację?

Jens Stoltenberg: Nie, bardzo cieszy mnie fakt, że partnerzy NATO porozumieli się w sprawie mojego następcy. Mark Rutte będzie znakomitym sekretarzem generalnym. Ma potrzebne do tego doświadczenie i wiedzę. Znam go od wielu lat. Przez te wszystkie lata udowodnił swoją zdolność do budowania konsensusu, co właśnie wniesie do NATO. Dla mnie służba w NATO przez dziesięć lat była przywilejem. Gdy zaczynałem, myślałem, że będzie to maksymalnie cztery do pięciu lat. Byłem premierem przez dziesięć lat i nigdy nie myślałem, że będę sekretarzem generalnym przez taki sam czas. Ale teraz nadszedł czas, by odejść. To dobre dla NATO i dla mnie.

Gdy spogląda pan wstecz, jaki był najlepszy moment w ciągu tych dziesięciu lat?

Zawsze niezwykle trudno jest uszeregować różne wydarzenia i sukcesy. Jednak przyjęcie Finlandii i Szwecji ma dla mnie z pewnością wielką wartość. Pokazało to bardzo wyraźnie prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi, że nie udało mu się zamknąć drzwi NATO. Chciał, aby Sojusz zagwarantował, że nie przyjmie żadnych nowych sojuszników. Otrzymał coś wręcz przeciwnego. Dołączyli nowi partnerzy.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

A który moment był najbardziej gorzki? Rozpoczęcie rosyjskiej wojny przeciwko Ukrainie? Czy może wymuszone przez USA wycofanie się z Afganistanu, które zakończyło się powrotem talibów do władzy?

Trudno jest porównywać te dwie sprawy. Ale oczywiście inwazja na Ukrainę stanowi największe wyzwanie dla bezpieczeństwa NATO od zakończenia zimnej wojny. Jest to największa wojna w Europie od czasów II wojny światowej i prawdopodobnie pozostanie najbardziej dramatycznym i największym wyzwaniem, przed jakim stanęliśmy podczas mojej kadencji.

Ostatnim ważnym wydarzeniem pana kadencji będzie prawdopodobnie szczyt w Waszyngtonie, gdzie po raz kolejny obchodzona będzie 75. rocznica Sojuszu. Czy spodziewa się pan, że Rosja będzie próbowała zakłócić te obchody?

Spekulowano na ten temat przed niemal każdym szczytem podczas mojej kadencji. Pamiętam szczyt w Warszawie w 2016 r., na którym po raz pierwszy zdecydowaliśmy się rozmieścić wojska we wschodniej części Sojuszu. Spekulowano, czy Rosja będzie próbowała nas zastraszyć. Słyszeliśmy to również przed szczytem w Madrycie, a zwłaszcza przed szczytem w Wilnie. Nie wiem, w jakim stopniu Rosja rzeczywiście miała poważne plany zakłócenia naszego szczytu, ale im się to nie udało. W Europie trwa jednak rosyjska kampania sabotażu, cyberataków i dezinformacji. Musimy być zawsze przygotowani, że zostanie to w jakiś sposób wzmocnione, niezależnie od tego, czy będzie to związane ze szczytem, czy nie.

Na szczycie omawiany będzie duży pakiet wsparcia dla Ukrainy. Co dokładnie zawiera?

Oczekuję, że sojusznicy zgodzą się na długoterminowe zobowiązanie, aby zademonstrować, że prezydent Rosji Władimir Putin nie może liczyć na to, że po prostu nas przeczeka. Oczekuję również, że sojusznicy zgodzą się na dowództwo NATO dla Ukrainy, aby stworzyć silniejsze ramy wsparcia, z siedzibą w Wiesbaden.

Gdy obejmował pan urząd dziesięć lat temu, NATO liczyło 28 członków, a dziś jest ich o czterech więcej: Czarnogóra, Macedonia Północna, Finlandia i Szwecja. Może da nam pan osobistą wskazówkę: ilu członków będzie miało NATO w 2034 r.?

Mam wielką nadzieję, że Ukraina będzie w Sojuszu i pracowałem nad tym podczas mojej kadencji. Są też inne kraje kandydujące, ale nie chcę spekulować, kiedy te procesy zostaną sfinalizowane.

Jak dotąd kraje takie, jak Szwajcaria, Austria oraz Irlandia, nie wyraziły zainteresowania. Czy można sobie wyobrazić, że coś się w tej sprawie zmieni?

Jeżeli zdecydują się do nas dołączyć, jestem przekonany, że NATO sobie z tym poradzi. Ale nigdy nie będziemy wywierać presji na żadne państwo, aby do nas dołączyło. Drzwi są otwarte, ale NATO nigdy nie zmuszało ani nie wywierało presji na żadne państwo, aby przystąpiło do Sojuszu. To jest ich decyzja. Dla mnie było to również bardzo ważne przed przystąpieniem Finlandii i Szwecji.

Pański następca, Mark Rutte, może mieć w nadchodzącym roku do czynienia z Donaldem Trumpem, który – delikatnie mówiąc – nie jest łatwym sojusznikiem. Panu udało się do pewnego stopnia z nim dogadać. Czy ma Pan jakąś dobrą radę dla Marka Rutte?

Po pierwsze, jestem absolutnie przekonany, że Mark Rutte może współpracować z każdym wybranym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wiem również, że współpracował z prezydentem Trumpem i spotkał się z nim jako premier. Nie udzielę mu żadnych rad, ale oczekuję, że Stany Zjednoczone pozostaną silnym sojusznikiem, niezależnie od wyniku wyborów w USA.

Skąd ten optymizm?

Jednym z powodów jest to, że posiadanie silnego NATO leży w interesie bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Sprawia, że USA są silniejsze i bezpieczniejsze. Po drugie, istnieje silne dwupartyjne poparcie dla NATO w Kongresie USA i wśród amerykańskiej opinii publicznej. Po trzecie, krytyka byłego prezydenta Trumpa nie była skierowana przede wszystkim na samo NATO, ale na sojuszników NATO za niewystarczające wydatki. Obecnie 23 sojuszników wydaje 2 proc. swojego produktu krajowego brutto na obronność; w porównaniu z 3 proc. w 2014 r., gdy uzgodniliśmy cel 2 proc. To duża różnica. To pokazuje, że Stany Zjednoczone nie dźwigają ciężaru same. Dlatego oczekuję, że pozostaną wiarygodnym sojusznikiem, niezależnie od wyborów.