Dziennikarka "Kobiety i Życia" pisała, że telegram z propozycją przyszedł, gdy rzeźbiarka była z mężem na wczasach w Nieborowie. Dziennikarze "Na przełaj" odnotowywali, że telegram przyniósł listonosz do warszawskiego mieszkania artystki, gdy przebywała w Paryżu, i dodawali, że wiadomość osobiście podpisał Nkrumah. Z kolei sama Ślesińska twierdziła w wywiadzie udzielonym Leopoldowi Marszakowi dla "The Polish Review", że nadawcą wiadomości był Kodwo Addison, dyrektor Instytutu Ideologicznego Kwame Nkrumaha w Winnebie, co brzmi o tyle prawdopodobnie, że właśnie tam miał stanąć pomnik.

Na jednym ze zdjęć ilustrujących rozmowę opublikowaną w 1963 r. widać druk telegramu z napisem "Londyn" w lewym górnym rogu, co wskazuje na to, że telegrafowano z Wielkiej Brytanii. Jakość wydruku nie pozwala odczytać wiele więcej, lecz fotografię podpisano: "Telegram z zamówieniem na statuę dr N'Krumaha".

— Czy zna Pani datę wyjazdu do Afryki? — pytał Leopold Marszak.

— Jeszcze nie. W tym momencie proponowana rzeźba jest w trakcie planowania, sprawa jest wciąż dyskutowana. W międzyczasie przeczytałam kilka publikacji od doktora Nkrumaha i muszę przyznać, że zrobiłam już trzy makiety pomnika podczas mojego pobytu w Paryżu w tym roku.

— Czy ma pani już gotową koncepcję pomnika? — pyta Danuta Łomaczewska dla czytelników "7 dni w Polsce".

— Myślałam nad tym wielokrotnie, ale doszłam do wniosku, że będzie znacznie lepiej najpierw zapoznać się z krajem i usytuowaniem pomnika, a dopiero potem tworzyć jego wizję. Jadę więc pełna niepokoju i nie wiem, jak się zaaklimatyzuję w Afryce — odpowiada Ślesińska.

— Z jakiego tworzywa będzie ten pomnik? — dopytuje dziennikarka.

— Prawdopodobnie z kamienia. Wysokość jego wynosić ma co najmniej sześć metrów. Jestem tym wyjazdem szczególnie przejęta, bo to moja pierwsza podróż afrykańska, no a poza tym prezydent osobiście ma mi pozować do pomnika.

— Gdzie stanie? — pyta Marszak w innym wywiadzie.

— W mieście Winneba, przed gmachem Państwowego Instytutu Ekonomii Politycznej. Ma to być, według przyjętych założeń, posąg wysokości sześciometrowej z kolorowego kamienia. Ale pracować nad nim będę w stolicy kraju, Akrze, gdzie łatwiej będzie się urządzić w trudnych warunkach klimatycznych — podsumowuje artystka.

W grudniu 1963 r. Alina Ślesińska wyjeżdża do Ghany razem z młodszą córką Basią.

Alina Ślesińska, rzeźbiarka, w swojej pracowni w Polsce, 1959. Marek Langda / PAP
Alina Ślesińska, rzeźbiarka, w swojej pracowni w Polsce, 1959.

* * *

W Warszawie Alina codziennie o siódmej rano wychodzi do pracowni. Zanim Basia i Małgorzata pójdą do szkoły. Pięć osób w dwóch pokojach, bo mieszka z nimi gosposia. Alina i Ket muszą pamiętać inne przedwojenne standardy mieszkaniowe. Rodzice Aliny byli poznańskimi lekarzami. Gdy miała 17 lat, przenieśli się do domu w Kampinosie pod Warszawą. Zaraz potem wybuchła wojna. W 1939 r. jej przyszły mąż, Ket, miał 10 lat. Choć tytuły szlacheckie zniesiono, zanim się urodził, to przecież przed wojną każdy pamiętał, kto jest kim. A Ket był księciem herbu Oginiec. Jako dziecko wychowywał się w pałacu w Gronowie z kilkudziesięcioma pokojami, kilkunastoma łazienkami i zastępami służby. Jako dziecko do dyspozycji miał kilka pokojów, w których uczyły go guwernantki.

Jak córka lekarzy i książę znosili te dwa pokoje i gosposię śpiącą w kuchni?

O której Alina wstaje w Akrze, żeby zjeść śniadanie przygotowane przez kucharza i zabrać się do pracy? Czy czasami przed śniadaniem i pracą lubi zanurzyć się w basenie, a potem zamienić kilka słów z ogrodnikiem? Ile razy w tygodniu daje się zawieźć kierowcy do Winneba, prawie siedemdziesiąt kilometrów od Akry? Przecież nie codziennie przez te półtora roku. Na pewno jednak często. To są trzy-cztery godziny drogi w obie strony. Pewnie trzeba o czymś rozmawiać. Córeczka kierowcy zostaje nazwana jej imieniem. Gdy Alinę odwiedza starsza córka Małgorzata, we trzy razem z Basią pozują do zdjęcia z dziewczynką. Trzy białe kobiety i jedna mała, czarna dziewczynka.

Po dwóch miesiącach w Ghanie Alinie udaje się zorganizować przyjazd Keta. Uzasadnia to "osobistym bezpieczeństwem". "Koszty pobytu Konstantego Puzyny w Ghanie pokryje artystka". Czyli tak jak za pomnik, za willę, za kierowców i służbę zapłaci Ghana National Center of Commerce (GNCC), ghańska izba handlu.

Ket przyjeżdża w maju i zostaje ponad dwa miesiące.

— Czułam się trochę operetkowo, nie umiałam mieszkać w kilkudziesięciu pokojach, jakie miałam do dyspozycji. Kiedy odwiedzali mnie Polacy, wstydziłam się trochę tych luksusów… Chociaż straż otaczała dom, bałam się z początku nocą. Tym bardziej że pewnej nocy jeden ze strażników został zamordowany — opowiadała Alina. Ale co miała powiedzieć w państwowej gazecie? Że zarówno ona, jak i Ket mogli pomieszkać w luksusie, bliższym przedwojennemu standardowi ich rodzinnych domów niż warunkom, w jakich żyło się w Polsce Ludowej?

— Przyjmowałam z wielką chęcią artystów, dziennikarzy, zwykłych robotników. Moja służba za to patrzyła na nich niechętnym okiem. Mieli oni wpojone jeszcze przez kolonizatorów nawyki, przesądy, których ciągle jeszcze nie mogli się wyzbyć. Kucharz oświadczał na przykład, że nie ma herbaty, a potem, już po odejściu gości, robił mi wyrzuty, że zapraszam do domu… czarnych. Herbata jest nie dla nich, niech jedzą swoje fu-fu! — wspomina po latach Alina.

Alina Ślesińska, rzeźbiarka, w swojej pracowni w Polsce, 1959. Marek Langda / PAP
Alina Ślesińska, rzeźbiarka, w swojej pracowni w Polsce, 1959.

W 1963 r., gdy Alina jedzie do Ghany rzeźbić Nkrumaha, Ryszard Kapuściński wydaje w Czytelniku Czarne gwiazdy — niedokończony zbiór reportaży napisanych w trakcie podróży po Ghanie Nkrumaha i Kongu Patrice'a Lumumby. W jednym z nich opisuje kolonizatorów mieszkających w Kongu:

Jest naukowo dowiedzione, że kury afrykańskie niosą takie same jajka jak kury europejskie. Kolon jednak nie dotknie jajka z Afryki. Ono jest lousy, wszawe. Kolon nie zna smaku manioku ani masła palmowego. Banany je tylko w Europie. Dlaczego nie w Afryce? Dla zasady. Zasada kolona polega na tym, aby nie wziąć do ust niczego, co je czarny. Jedząc to, co czarny, kolon by się odbielał, a tego chce on uniknąć. Widziałem w Kongu głodujących kolonów, chociaż jedzenia było dosyć. Ale to jedzenie było afrykańskie. Żaden nie chciał nawet spojrzeć. Kolon bowiem jest pryncypialny.

Alina jest w Ghanie, a nie w Kongu, jednak pryncypialność kolona u Kapuścińskiego i kucharza u Ślesińskiej wyrasta z tego samego korzenia wspólnej mentalności kolonizujących i kolonizowanych, gdzie porządek codzienności wyznacza linia koloru. Do świata tej mentalności trafiają Kapuściński, Ślesińska i inni Polacy — inżynierowie, architekci i specjaliści różnych branż. Łączy ich to, że są przybyszami z socjalistycznego kraju.

Kolonialny sen, który przed wojną śnił milion Polaków wspierających działalność Ligi Morskiej i Kolonialnej, realizuje się prawie trzy dekady później. Jak to sen, w krzywym zwierciadle. Są służba, kierowca, małpka, a do ochrony nawet straż policyjna w piaskowych uniformach i czerwonych fezach. Nie ma białego kolona, który rządzi, ani jego żony, która prowadzi dom. Jest biała rzeźbiarka, która pracuje na zlecenie prezydenta "niepodległego państwa murzyńskiego" i to niepodległe państwo za to płaci. Za willę, za basen, za śniadania i przyjęcia, za służbę i strażników, za przyjazd męża i córek. Za małpkę i za kierowcę, który dał swojej córce na imię Alina.

Nie tylko Alina mogła przeżyć ten afrykański sen. W latach sześćdziesiątych w Ghanie na kontraktach pracowało ponad stu Polaków, w tym trzydzieści jedna z osób odpowiadających za planowanie i projekty szkół, komisariatów, szpitali, centrum kongresowego. Wśród nich było osiem kobiet. Poza tym jedna rzeźbiarka.

Od początku lat sześćdziesiątych prezydent Nkrumah prowadził wiele rozgrywek jednocześnie. Wspólnie z Gamalem Abdelem Nasserem i Hajle Sellasje promował panafrykanizm, zgodnie z którym cała Afryka powinna być wolna od imperializmu i zjednoczona, a nawet nkrumahizm, w ramach którego usiłował dopasować marksizm-leninizm do realiów kontynentu. Jednocześnie przyjmował wsparcie finansowe od Amerykanów, Anglików i Banku Światowego, które pozwoliło zrealizować zaporę Akosombo na rzece Wolcie — flagową inwestycję nowego państwa. Gdy życie w Ghanie stało się nieznośnie drogie na skutek spadku cen na rynku kakao, którego głównym eksporterem był kraj, starał się lawirować wśród napięć polityki wewnętrznej. Jako dyktator zamykał ludzi w więzieniach bez sądu i mianował sędziów według upodobania, a jako socjalista wprowadzał centralne planowanie w gospodarce.

W latach trzydziestych sekretarz Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej Wiktor Rosiński, w kontekście tego, jaki powinien być stosunek polskich kolonistów do Afrykanów, postulował, że: "Biały człowiek może tylko rządzić w Afryce, pracować może tylko czarny". W czasach Nkrumaha głównym architektem w Ghanie był Viktor Adegbite, który kierował instytucją zatrudniającą na kontraktach wspomnianych polskich architektów, między innymi Stanisława Rymaszewskiego. Po latach Rymaszewski wciąż opowiadał, jak ghański szef nauczył go po godzinach tańczyć twista, a Adegbite wspominał: "Pamiętam bardzo dobrze tamtych wschodnioeuropejskich architektów, ponieważ po raz pierwszy i ostatni biały człowiek miał afrykańskiego szefa w Ghanie. To się nie zdarzyło nigdy wcześniej ani nigdy później".

Powyższy tekst stanowi fragment książki "Jak biały człowiek. Opowieść o Polakach i innych" autorstwa Oliwii Bosomtwe, która na rynku ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

"Jak biały człowiek. Opowieść o Polakach i innych": okładka książki mat. prasowe
"Jak biały człowiek. Opowieść o Polakach i innych": okładka książki