Poniżej publikujemy list naszego czytelnika. Zachęcamy was do dzielenia się swoją opinią oraz własnymi historiami pod adresem: redakcja_lifestyle@lst.onet.pl. Wybrane e-maile opublikujemy w serwisie Kobieta Onet.

Do napisania tego listu zmotywował mnie artykuł "To były moje pierwsze wakacje pod namiotem. I ostatnie". Wiem dokładnie, co autorka czuła, ponieważ wszystkie te emocje również i my z żoną przeżyliśmy. My również po pierwszym spędzonym urlopie pod namiotami powiedzieliśmy sobie: nigdy więcej namiotów.

Dziś wraz z żoną i dziećmi twierdzimy, że jest to najlepszy wypoczynek na świecie.

Ale zacznę wszystko od początku. Piszę to z perspektywy mężczyzny, męża i ojca, ale wiem dokładnie, że moja żona ma takie samo zdanie, bo często do tych tematów wracamy.

Wychowałem się w niedużym miasteczku (36 tys. mieszkańców) na Dolnym Śląsku. Typowe osiedle bloków, szkoła podstawowa, grono kolegów. Nie należeliśmy do bogatych ludzi, żyliśmy dość przeciętnie. Pamiętam, że od małego jeździliśmy z rodziną w upalne dni nad wodę. Ojciec — zapalony wędkarz, mama spragniona słońca i dwójka bliźniaków — ja i brat, którzy kochali wodę.

Praktycznie od czerwca aż do końca sierpnia czas spędzaliśmy nad wodą. Urządzaliśmy sobie wypady jednodniowe, weekendowe, a czasami dłuższe, tygodniowe. Okolica, w której mieszkaliśmy, raczej nie rozpieszczała nas jeziorami, jak Mazury czy Kaszuby, ale nasz fiat 126p zawoził nas w różne miejsca.

Moje wakacje wyglądały bajkowo jak na tamte realia. Jeden miesiąc był zarezerwowany na obóz harcerski pod namiotami w lesie. Drugi z rodzicami również pod namioty na drugi koniec Polski — często były to Mazury lub Kaszuby właśnie. Jechaliśmy w ciemno, licząc, że gdzieś się ulokujemy. Czasem były to pola namiotowe wraz z prysznicami i sanitarką, a czasem środek lasu, gdzie myło się w jeziorze, a latryny kopało samemu. Było też tak, że ludzie nam dawali swoje łąki i pola w zamian za to, że im poiliśmy krowy w jeziorze. Zdarzało się, że rozbiliśmy gdzieś namioty, a potem przychodzili miejscowi z wioski i nam "grzecznie" oznajmiali, że nie ma tu dla nas miejsca, bo to ich plaża.

Mijały lata, poznałem wspaniałą dziewczynę i pobraliśmy się. Pierwszy wspólny urlop spędziliśmy w Grecji. Oczywiście hotel z all in, bo byliśmy młodzi, pracowaliśmy, więc trochę odłożyliśmy i polecieliśmy. Kiedy urodziło nam się dwoje dzieci, praca, rodzina i dom były na pierwszym miejscu i z dalekich wakacji trzeba było na jakiś czas zrezygnować.

Zresztą, gdy dzieci były małe, staraliśmy się nie wyjeżdżać daleko. Pojęcie "niedaleko" oznaczało dla nas ok. 8-10 godz. nocnej jazdy samochodem, gdy dzieci spały. Przeważnie jeździliśmy do rodziny do Polski albo wraz z zaprzyjaźnioną rodziną, również z dwójką dzieci w podobnym wieku, wybieraliśmy się na wspólne wakacje, też w kraju. Dzieci dorastały, zaczęła się szkoła i mieszkanie, które wynajmowaliśmy, stało się za małe. Chcieliśmy się przeprowadzić na większe lub wziąć kredyt w banku na budowę domu. Zdecydowaliśmy się na kredyt i dom, tym bardziej że ja zmieniłem pracę, która mogła nam zagwarantować spłatę rat. Oczywiście wybraliśmy najniższą możliwą ratę do spłaty. Po pół roku wprowadziliśmy się do nowego domu, nie był jeszcze do końca wykończony, ale był nasz.

Wakacje na campingu polecili im znajomi

Po niecałym roku od rozpoczęcia budowy stwierdziliśmy wraz z naszymi znajomymi, z którymi już wcześniej podróżowaliśmy, a którzy również się wybudowali, że potrzebujemy wakacji. Cały ten stres związany z budową musieliśmy gdzieś odreagować. Ponieważ dzieci były w wieku szkolnym, mogliśmy wyjeżdżać tylko w wakacje. Ceny oczywiście są wtedy bardzo wysokie. Po przejrzeniu ofert biur podróży zorientowaliśmy się, że pobyt w hotelu na południu Europy kosztowałby za naszą czwórkę majątek. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić.

Inni nasi znajomi od lat jeździli do Włoch i polecili nam camping niedaleko Wenecji. Oni wraz z dziećmi często tam bywali i byli bardzo zadowoleni. Cena w porównaniu z hotelem była bezkonkurencyjna.

Krótko po tym, jak postanowiliśmy jechać z dziećmi (w wieku od 8 do 11 lat) do Włoch, w jednym z dyskontów ukazały się w sprzedaży namioty rodzinne. Nic specjalnego i nic drogiego. Kupiliśmy.

Zakupiliśmy też jedną wspólną lodówkę na dwie rodziny, oczywiście była to lodówka samochodowa na wiatraczek. Zaopatrzyliśmy się w podstawowe rzeczy na camping i to, co było w domu. Pożyczyłem jeszcze od ojca nawigację — była to jedna z pierwszych nawigacji w tamtym czasie, duży "klocek" tak jak pierwsze telefony komórkowe.

W przeddzień wyjazdu zadzwoniliśmy do Włoch na camping zapytać, czy mają w ogóle miejsca na dwa namioty, aby nie jechać na próżno. Odpowiedziano nam, że mamy przyjechać, coś dla nas znajdą.

I tak oto naiwnie wyposażeni, z archaiczną nawigacją i mapą pojechaliśmy 1200 km na pierwsze wakacje rodzinne pod namiotem. Droga do Włoch była bardzo dobra. Jak zajechaliśmy na miejsce, zaczęliśmy szukać campingu. Wpisałem adres do nawigacji i zadaliśmy się na trasę, którą zaproponowała. Camping miał znajdować się nad samym morzem. Gdy nawigacja powiedziała: jesteś na miejscu, wysiedliśmy z auta i spojrzeliśmy wokół siebie, a tam z każdej strony do horyzontu uprawy zboża. Dzieci małe, byliśmy po 15-16 godzinach spędzonych w aucie. Emocje wzięły górę i nasze żony się popłakały. Wtedy też powiedzieliśmy, że jedziemy do pierwszego lepszego miasta i tam będziemy się pytać. Natrafiliśmy na małą wioskę i restaurację. Nasze żony weszły tam, żeby spytać się o drogę do campingu.

Proszę sobie wyobrazić wchodzące do restauracji dwie nabuzowane kobiety, po maratońskiej jeździe samochodem, nieprzespanej nocy, błądzeniu od paru godzin w ponad 30-stopniowym upale, nieznające języka włoskiego ani angielskiego, aby spytać się o drogę. Stanęły na środku lokalu i jedna z nich krzyknęła na cały głos: "czy ktoś tu rozmawia po niemiecku?". Bo tylko ten język obcy był nam znany. Cisza. Nagle z samego końca odezwał się męski, wystraszony głos. Mężczyzna powiedział, że zna niemiecki. Po krótkiej rozmowie okazało się, że byliśmy niecałe 2 km od celu.

Dojechaliśmy na miejsce, dostaliśmy dwa miejsca obok siebie, rozbiliśmy namioty w 35-stopniowym upale, w długich dżinsowych spodniach. I tak zaczął się nasz pierwszy camping z małymi dziećmi.

Dwa tygodnie na campingu nauczyły nas wiele. Przekonaliśmy się, jak bardzo byliśmy nieprzygotowani do takich wczasów. Lodówka prawie wcale nie chłodziła, bo było za ciepło. Nie nauczeni spania na materacach, noce były męczarnią. Komary robiły swoje.

I tak po dwóch tygodniach wakacji w Italii wróciliśmy z mocnym postanowieniem, że były to pierwsze i ostatnie wakacje pod namiotem.

"Daliśmy drugą szansę tej formie urlopu"

Rok minął, zbliżał się koniec szkoły i wakacje. Zdecydowani, że tym razem nie jedziemy na camping, przeglądaliśmy promocje hoteli dla rodzin i znów powtórka z poprzedniego roku. Niestety ceny z kosmosu. Nie stać nas na takie luksusy, bo też w ciągu roku wykańczaliśmy dom.

Spojrzeliśmy na siebie pytającym wzrokiem: camping? No dobra, daliśmy drugą szansę tej formie urlopu. Ale tym razem podeszliśmy do tego już z pewnym doświadczeniem. Wiedzieliśmy, czego nam brakuje i co mieli inni przy swoich namiotach. Blisko nas jest ogromny sklep specjalizujący się w akcesoriach do wypoczynku na campingu. Mają tam wszystko, o czym się marzy i rzeczy, o których się nigdy nie marzyło. Zrobiliśmy mega duże zakupy. Od porządnej lodówki, każda rodzina dla siebie, poprzez materace, krzesła i stoły. Wydaliśmy fortunę, ale byliśmy zadowoleni.

Tym razem pojechaliśmy nad jezioro Garda we Włoszech. Odległość prawie taka sama, jak poprzedniego roku, zajęła nam ok. 12 godz. jazdy samochodem w nocy. Dotarliśmy na miejsce rano bez błądzenia i szukania i dostaliśmy dwa miejsca namiotowe obok siebie.

Nasze wyposażenie przez dwa tygodnie zdało egzamin w stu procentach. Skończyły się "kłótne", że masło będzie w płynnym stanie lub piwko z temperaturą lata. Każdy miał wreszcie wszystko tak, jak potrzebował.

Po powrocie do domu decyzja była jednoznaczna. W kolejnym roku chcieliśmy powtórzyć wyjazd pod namioty.

Przez następne parę lat odwiedziliśmy jeszcze parę razy jezioro Garda, gdzie czuliśmy się jak w domu. Zwiedziliśmy też inne regiony Włoch jak Toskania, Rzym czy Sardynia. Mieliśmy super namioty, materace, które same się pompują, szafki, lodówki, stoły, krzesła, nawet kuchnię w pełni wyposażoną oraz namiot zewnętrzny, aby móc siedzieć w cieniu.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

"Camping »spawa« rodziny i przyjaźnie"

Camping ma wiele zalet, ale ma też i te inne strony, które trzeba zaakceptować. Jest to na pewno mniejszy komfort wypoczynku, na pierwszy rzut oka. Aby sprawić sobie od zera wyposażenie, jest to dość duży koszt. Bo mówimy tu nie tylko o zakupie namiotu, ale i śpiworów, materaców i niezbędnych akcesoriów turystycznych. Do tego dochodzi jeszcze problem, gdzie to pomieścić, gdy jedzie się z dwójką dzieci.

Jedną z największych zalet campingu jest fakt, że spędzasz cały czas na zewnątrz. Do namiotu idzie się tylko wieczorem spać i tyle. Poza tym ludzie wokół są inni. Uśmiechnięci i weseli. Jeden drugiemu zawsze pomoże. Mieliśmy takie zdarzenie, że pojechaliśmy do Verony i w międzyczasie zaczął delikatnie padać deszcz. Wszystkie rzeczy mieliśmy na zewnątrz, bo jak wyjeżdżaliśmy, był upał. Wracamy, a tu nic nie ma przy namiotach. Tylko stół i krzesła. Naprzeciw wychodzą Holendrzy i mówią, że rzeczy pochowali u nas w namiotach, bo deszcz zaczął kropić i nie chcieli, aby one nam zmokły. To jest normalne zachowanie na campingu. Ludzie są naprawdę bardziej otwarci. Spotykasz ich czy to przy wspólnej toalecie rano, czy to przy zmywaniu naczyń po zrobionym objedzie. Narodowość nie ma tu znaczenia. Jak nie ma się wspólnego języka, zawsze pozostają ręce i nogi.

Ostanie trzy lata przez covid jeździliśmy sami z dziećmi lub ze znajomymi do hoteli. Oczywiście wszystko all in. Tam nie było tej magii campingu. Mało kto się uśmiechał, jedyni, którzy mówią ci "dzień dobry", to personel hotelu. Walki o stolik na śniadaniu i leżaki przy basenie.

Nasze dzieci są już dorosłe, mają 23 i 25 lat. Jeżdżą już same na wakacje, ale gdy rzuciłem pomysł, aby znów pojechać do Sardynii pod namiot, to od razu powiedziały, że jadą z nami. To jest urlop, gdzie można naprawdę wypocząć. Dzieci przyznały kiedyś, że wakacje pod namiotem były tymi najpiękniejszymi, jakie kiedykolwiek miały.

Camping "spawa" rodziny i przyjaźnie, bo stawia trudne zadania przed każdym. Zaczyna się to wszystko od pakowania auta, wielogodzinnej podróży, potem na miejscu jest brak "wygody", trzeba wykonywać normalne prace przy przygotowywaniu posiłków, zmywaniu itd., ale gdy wstajesz rano, na dworze jest przyjemnie ciepło, czujesz zapach kawy, która się właśnie parzy, zapominasz o wszystkim. Gdy przechodzą ludzie obok ciebie, uśmiechają się i pozdrawiają cię. Świat wtedy wygląda po prostu pięknie.

Zobacz także: