Poniżej publikujemy list od czytelniczki i zachęcamy was do dzielenia się swoją opinią oraz własnymi historiami pod adresem: redakcja_lifestyle@lst.onet.pl Wybrane maile opublikujemy w serwisie Kobieta Onet.

Dorastałam w latach 90., w tradycyjnej rodzinie z klasy średniej. Jak dzisiaj wspominam swoje dzieciństwo, to pamiętam głównie szkołę. Rodzice od najmłodszych lat mi tłumaczyli, że nauka jest bardzo ważna. Zależało im, żebym miała najlepsze oceny i osiągała sukcesy edukacyjne.

Cały czas słyszałam, że szkoła jest najważniejsza. Że tylko będąc pilną uczennicą, zdobędę dobrą pracę i będę wieść spokojne, szczęśliwe życie. Teraz oczywiście wiem, że to bzdury, ale wtedy w to wierzyłam.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

I całą swoją energię poświęcałam właśnie na naukę. Miałam najlepsze oceny, wygrywałam olimpiady szkolne, a rodzice pękali z dumy. Zawsze mi powtarzali, że mogę osiągnąć wszystko, jeżeli tylko będę ciężko na to pracować. Podkreślali też, że robię to dla siebie, a nie dla nich. Teraz chce mi się śmiać na samą myśl, bo niewiele mi z bycia wzorową uczennicą przyszło.

Świetne oceny przypłaciłam brakiem czasu, a więc nie miałam też ani przyjaciół, ani hobby. Nauka była moim głównym i jedynym zainteresowaniem. Dzisiaj żal mi tamtej siebie i tego czasu straconego na wkuwaniu i niezliczonych poprawkach. Czwórka była niedopuszczalna. Piątka to takie minimum, ale najlepiej było, dostawać szóstki. A to w późniejszych klasach graniczyło już z cudem. Starszej młodzieży nauczycieli nie wystawiali celujących not z taką chęcią. Ale ja się nie poddawałam.

Przez całą moją edukację, rok w rok przynosiłam w czerwcu świadectwo z czerwonym paskiem i liczne dyplomy oraz nagrody za osiągnięcia szkolne. Dzisiaj nawet już nie czuję z tego powodu dumy. To był tytaniczny wysiłek, ale mogłam lepiej wykorzystać najlepsze lata.

Kiedy rówieśnicy bawili się na podwórku, jeździli na wycieczki, przeżywali pierwsze miłości i uczyli się dorosłego życia, ja siedziałam w domu przy książkach lub przed komputerem. Później wyjechałam do innego miasta na studia i nie umiałam się odnaleźć. Nie potrafiłam robić nic, poza nauką. Czułam się inna, osamotniona i... przegrana.

Okazało się, że inni studenci w moim wielu mogą pochwalić się różnymi doświadczeniami, dorywczą pracą, podróżami, pasjami. A ja miałam tylko te swoje wzorowe świadectwa i tak poza tym niczego sobą nie reprezentowałam. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi, brakowało mi wspólnych tematów, cały czas siedziałam sama.

Po studiach wróciłam do rodzinnego domu i znalazłam pracę w zawodzie. Pensja wcale nie była taka super, ja zapewniano mnie całe dzieciństwo, ale przeszkadzało mi to. W końcu poza nauką nie miałam żadnych innych zainteresowań, więc na co miałabym wydawać pieniądze? Akurat starczało, żeby dołożyć się do czynszu, kupić jedzenie i coś sobie zaoszczędzić.

Z perspektywy czasu zmarnowałam najlepsze lata na ślęczeniu przed książkami i nigdzie mnie to nie zaprowadziło. Paradoksalnie nic się nie nauczyłam i nic nie osiągnęłam. A tymi świadectwami to mogłabym sobie napalić w kominku, gdyby tego nie zakazali.

Oczywiście nie twierdzą, że świadectwo z paskiem cokolwiek w życiu utrudnia. Chodzi tylko o to, że uzyskanie go zabiera wiele czasu, który można by lepiej wykorzystać. Gdybym miała swoje dzieci, powiedziałabym im, że oceny wcale nie są ważne. Żeby uczyły się tego, co je faktycznie interesuje. Nie muszą być świetne z każdego przedmiotu. Za kilkanaście lat i tak większość tego, co wkuwają w szkole, zostanie zapomniane. I już nigdy w życiu im się nie przyda. Nauka wcale nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest poznawanie ludzi, budowanie więzi, szukanie swoich pasji. Tego wam życzę drodzy uczniowie.

Jeżeli kończycie ten rok świadectwem z czerwonym paskiem, gratuluję. Wiem, ile to wymaga pracy i wyrzeczeń. Pamiętajcie jednak, że na szkole świat się nie kończy. A prawdziwe życie zaczyna się dopiero poza nią. Pamiętajcie o tym.