Zajrzeliśmy za kulisy Rakowa Częstochowa. Jest jeden poważny defekt
Mówisz Raków, myślisz Michał Świerczewski. Marek Papszun. Mistrzostwo Polski. Liga Europy. Ale za sukcesami częstochowskiego klubu stoją nie tylko ci najbardziej widoczni, dający twarz całemu projektowi. Zajrzeliśmy za kulisy drużyny mistrzów Polski, żeby sprawdzić, ile elementów musiało się zazębić, by Raków w naszej piłce zaczął znaczyć tak dużo. Przyjrzeliśmy się, jak dziś na zwycięstwa pracują ludzie Dawida Szwargi, pamiętając, jak wiele przeszkód nadal hamuje rozwój klubu. Pokażemy, jak w Rakowie radzą sobie z niedoborami i maskują własne braki. Będzie też o najcenniejszej inwestycji właściciela klubu – inwestycji w ludzi.
- Raków w zeszłym sezonie wygrał mistrzostwo Polski. Pokazujemy, co musieli zrobić w Częstochowie, żeby w ogóle rzucić wyzwanie Legii czy Lechowi
- Raków ma powód, by czerwienić się ze wstydu, zwłaszcza przed gośćmi z Europy
- Mistrzowie Polski mają swoje sekrety, o których w klubie mówiono niechętnie. Ujawniamy, co chcieliby poprawić
- Posłuchaj tekstu w aplikacji Onet Audio
- Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
Lata temu, gdy Raków jako drugoligowy średniak marzył o zdobyciu wielkich gór, wpierw musiał stworzyć siebie na nowo. Znaleźć sposób, by rzucić wyzwanie najpotężniejszym w Polsce. Zadziałać jak przemyślany start-up, który poszuka niszy, bo tylko to pozwoli mu się wybić. Na czele tego rakowskiego stał Michał Świerczewski, obyty w biznesie, odpowiedzialny za rozwój sieci handlowej x-kom. Drabinę, dzięki której przejęty przez niego klub mógł zajrzeć w oczy Legii czy Lechowi, zbudowali ludzie. Kapitał ludzki, jak powiedziałby Świerczewski.
Piłkarze, co oczywiste, są tymi najważniejszymi. Raków na transferowym rynku jest dziś w stanie rywalizować z Legią i Lechem. Zanim jednak dotarł na ten poziom, przewagi musiał szukać na innych polach. W Częstochowie nie żałowano na inwestycje w sztab zebrany przez Papszuna. Przy piłkarzach Rakowa pracuje dziś prawie dwadzieścia osób z jednym zadaniem – zwiększyć ich szansę na wygraną.
Gdy Papszun zaczynał misję w Rakowie, do Częstochowy przyjechał z dwoma asystentami. W klubie zastał trzech miejscowych pracujących z doskoku. I tyle. Sztab konsekwentnie się rozrastał, by stać się jednym z najliczniejszych w Polsce. Dziś jest w nim dziewiętnaście osób, a większość ściągnięto z różnych części kraju. To ludzie z cienia, których pracę teraz pokazujemy. Jak Michała Garnysa, trenera przygotowania fizycznego i znaczącą postać w rakowskiej układance. To on pilnuje, by sprawnie działający mechanizm się nie zacinał.
Częstochowski projekt ma też i defekt. Stałą bolączkę. Wstydliwą, gdy trzeba przyjąć gości z Europy.
Z dalszej części tekstu dowiesz się m.in. o największym defekcie, z jakim zmaga się Raków i co robią mistrzowie Polski, by wreszcie się z nim uporać. Marek Papszun zdradza największą uciążliwość i to, jak bardzo zmienił się Raków oraz dowiesz się, dlaczego nowi piłkarze są zdziwieni sposobem działania w Częstochowie
To stadion oraz wszystko to, co kryje się pod hasłem piłkarskiej infrastruktury. Gości z Europy trzeba przyjmować na stadionie niegodnym mistrza Polski. Idźmy dalej. W Częstochowie przyzwyczaili się już, że muszą tak planować treningi, by nie ćwiczyć wieczorami – boczne boisko nie ma oświetlenia. Nowi piłkarze nie kryją zdziwienia, gdy odkrywają, że życie drużyny tak naprawdę toczy się w skromnej sali gimnastycznej, która jest jednocześnie jadalnią, salą odpraw, siłownią, salą do rozgrzewki, a od niedawno też strefą relaksu dla zawodników. O luksusach, jakie są w innych klubach Ekstraklasy, w Częstochowie nie wypada nawet myśleć, patrząc na ograniczenia związane ze stadionem. Pomimo to Raków wbił się do ekstraklasowej czołówki, pieczętując to w zeszłym sezonie mistrzostwem. Jak więc to robią w Częstochowie?
Piłkarze Rakowa po meczach muszą wysyłać raporty do trenerów
Od czasów Papszuna zawodnicy Rakowa mają obowiązek do 36 godzin po meczu wysłać raport, w którym oceniają siebie i drużynę. – W tych raportach nie interesowały mnie ogólniki, musieli być konkretni. To też ich stymulowało. Piłkarz w środku inaczej widzi to, co dzieje się w meczu. Niektóre analizy były na takim poziomie, że nawet trener nie napisałby takich – cieszył się Papszun. Za brak raportu były kary. Pisemne analizy wysyłali też jego asystenci, którzy na spisanie wniosków dostali 48 godzin. Raporty obowiązują też u Szwargi, choć zostały lekko zmodyfikowane.
Ci, którzy już nie muszą ich przygotowywać, nie ukrywają, że po przyjściu do Rakowa byli zdziwieni taką formą podsumowania meczów. – Rzeczywiście na początku pojawiały się pytania: Komu to ma służyć? Po co to wszystko? – mówi o swoich wątpliwościach Sebastian Musiolik, były piłkarz Rakowa, a dziś Górnika Zabrze. – Ale podchodziłem do tego sumiennie. Nie miałem żadnego szablonu, żeby powtarzać wnioski, zresztą to by u trenera Papszuna nie przeszło – wspomina. Na początku opinie zapisywał w notatniku i kopiował do e-maila, później miał już do tego specjalny program.
- Zobacz również: Tak zarabia właściciel Rakowa. Oto kulisy biznesu x-kom
Mateusz Wdowiak, od tego sezonu gracz Zagłębia Lubin, również musiał przyzwyczaić się do nietypowego recenzowania występów swoich i drużyny. – Przygotowanie pierwszego raportu zajęło mi dwie godziny, później szło już dużo sprawniej i zamykałem się w 40 minutach. Nie narzekałem, bo takie spojrzenie na swój występ miało pomóc w zrozumieniu modelu gry Rakowa. Trenerom z kolei dawało informacje, jak przebiega proces adaptacji nowego zawodnika – wyjaśnia.
Musiolik dodaje, że cotygodniowe ocenianie siebie i zespołu pozwoliło mu wzbogacić spojrzenie na futbol. Dziś, po czterech sezonach spędzonych w Rakowie, mówi o sobie, że jest lepszym graczem pod względem taktycznym i rozumienia gry.
Papszun, w końcu były nauczyciel wuefu i historii, wystawiał zespołowi po meczach oceny w szkolnej skali. Zawodnicy dowiadywali się, jak ich drużynowy występ sklasyfikował trener. Byli też recenzowani indywidualnie (tutaj skala 1-10), ale w tym przypadku nie znali ocen. – Czasem trener podpierał się nimi w indywidualnych rozmowach z nami, gdy tłumaczył, z czego wynikała jego decyzja np. o posadzeniu kogoś na ławce. Myślę, że te oceny były dla niego o tyle pomocne, że mógł się do nich odwołać – uważa Wdowiak.
Kiedy na koniec zeszłego sezonu piłkarze Rakowa anonimowo wypełniali ankiety, to jako jeden z największych plusów wskazali odprawy indywidualne. Czas, kiedy trenerzy mogą skupić się na jednym zawodniku. Takich odpraw w Rakowie jest mnóstwo. Są szczególnie istotne przy grze co trzy-cztery dni, gdy szkoda czasu na pokazywanie zespołowi zbyt wielu akcji i omawianie każdej z nich osobno. Przyswajanie informacji przez piłkarzy też jest ograniczone. Przy natężeniu meczów odprawy indywidualne mogą być dużo bardziej skuteczne niż kolejny kwadrans na sali przy całym zespole, kiedy prezentowana sytuacja dotyczy dwóch, trzech czy czterech zawodników.
– Chcę, aby każdy zawodnik odchodzący z Rakowa miał przekonanie, że rozwinęliśmy go jako piłkarza – wyjawia Szwarga. – Możemy różnić się w poglądzie na kilka sytuacji. Możemy bardzo dużo od nich wymagać, co czasem spotyka się z oporem. Na koniec też chcę mieć przeświadczenie i dobrze, gdyby zawodnik miał takie samo, by o trenerze mógł powiedzieć jedno: "na pewno u niego się rozwinąłem".
Indywidualne analizy pojawiły się u Papszuna. – Były raz-dwa razy w tygodniu. Dotyczyły również tych zawodników, którzy nie grali w meczach. Pokazywano im wtedy nagrania z treningów czy sparingów i tłumaczono, co mają poprawić, czego oczekuje od nich trener – wspomina Wdowiak.
Sztab Rakowa stara się jak najszybciej przeanalizować mecz i rozpocząć przygotowania do kolejnego. Trenerzy wiedzą, że muszą zrobić analizę, by następnego dnia być gotowym do odprawy. Rozmawiają wtedy o tym, jak wyglądał mecz, oceniają zawodników i wyciągają wnioski. Każdy z nich przygotowuje taki materiał. Po meczach wyjazdowych oznacza to pracę z laptopami w autokarze wracającym do Częstochowy czy samolocie, jeżeli mówimy o występach w Europie.
– Przy grze niedziela-czwartek, poniedziałek jest czasem dla sztabu, żeby zakończył analizę meczu. Tego dnia odbywają się odprawy indywidualne. Z kolei po czwartkowym meczu w Europie dążymy do tego, by w piątek rano była już odprawa zespołowa i ewentualnie rozmowy indywidualne. Sobota ma być przygotowaniem do kolejnego meczu – opowiada Szwarga o szalonej ligowo-pucharowej jesieni w Rakowie.
To, jak częstochowski sztab rozpracowuje rywali, przypadkowo uchwycił "Asceto" odpowiedzialny za telewizję Ruchu Chorzów podczas niedawnego meczu tego klubu z Rakowem. Chłopcy od podawania piłek pokazali mu butelkę z wodą Vladana Kovacevicia, na którą naklejono ściągawkę niczym w szkole. Bramkarz Rakowa dostał wskazówki, jak rzuty karne wykonuje trzech piłkarzy gospodarzy – Daniel Szczepan, Filip Starzyński i Juliusz Letniowski. Szczepan po meczu przyznał, że podpowiedzi były precyzyjne, bo rzeczywiście tak strzela "jedenastki". Choć w tamtym spotkaniu i tak pokonał Kovacevicia z karnego.
Takie tempo nie jest niczym szczególnym dla drużyn, które grę w lidze łączą z występami w Europie, jak Raków w tym sezonie. To dziesiątki godzin poświęcone na analizy i rozmowy. Tym z Rakowa w odganianiu znużenia pomaga kawa i wysiłek fizyczny. Kiedy czują, że podczas kolejnej godziny spędzonej przy laptopie głowa pracuje coraz mniej efektywnie, organizują między sobą zawody w koszykówkę. Grają dwóch na dwóch lub trzech na trzech. Rozchwytywanym zawodnikiem wydaje się trener Dziółka ze swoimi 202 centymetrami. – Center wysoko postawiony przy koszu, którego trudno zablokować. Inni radzą sobie motoryką, a trenerowi Dziółce pomaga wzrost – śmieje się Szwarga i dodaje, jak ważne przy takim natężeniu pracy jest zachowanie proporcji. – Kawa i wysiłek fizyczny trzymają ten sztab przy życiu – podsumowuje.
Marek Papszun przekonywał właściciela Rakowa, żeby rozbudowywał sztab
Kwiecień 2016 r. Papszun jako nowy trener Rakowa razem z dwójką współpracowników zatrzymują się na parkingu przed klubowym budynkiem w Częstochowie. Z okien uważnie obserwują ich zaciekawieni pracownicy klubu. Przyglądają się, kto przejmie rządy nad drugoligową drużyną. Kiedy widzą Papszuna ze swoją ekipą, a szczególnie z wysokim, dobrze zbudowanym i wytatuowanym zastępcą, myślą, że to nieporozumienie. Że to ekipa osiłków pomyliła adresy i przyjechała od kogoś odebrać dług. Tak w Rakowie rozpoczynała się siedmioletnia era Marka Papszuna.
Szkoleniowiec przyszedł z asystentem Maciejem Kędziorkiem i trenerem bramkarzy Maciejem Sikorskim (tym wysokim). We trzech wynajęli wspólnie mieszkanie nieopodal stadionu. Raz, że wychodziło taniej, a Raków nie płacił wtedy tak dobrze, jak teraz, a dwa, to jednak nie mieli pewności, ile potrwa ich praca w Częstochowie. Raków może i miał ambitne plany, ale na razie nie mógł wydostać się z drugiej ligi. Zresztą Papszun początek w nowym klubie miał kiepski. Wygrał dopiero w piątym meczu, trzy wcześniejsze przegrał i jeden zremisował. – Pracę zaczynaliśmy o ósmej rano, siedzieliśmy w klubie dwanaście godzin i wracaliśmy do siebie. Naprzeciwko była Biedronka, tam robiliśmy zakupy na kolację. Takie życie studencko-kawalerskie. Kolejne dyskusje o drużynie były już w mieszkaniu. Zasypiałeś. Piłka. Budziłeś się. Znów rozmowy o piłce – wraca do tamtych czasów Kędziorek, dziś asystent w Lechu Poznań.
We trzech odpowiadali przy drużynie praktycznie za wszystko. Sami pobierali krew od zawodników, żeby sprawdzić poziom ich zmęczenia. Uczyli się też pracy na programach do analizy. – W sztabie brakowało trenera przygotowania fizycznego, dlatego obowiązki podzieliliśmy pomiędzy naszą trójkę. Taktyka to wiadomo. Do tego stałe fragmenty. Z pracy w niższych ligach miałem wiedzę o przygotowaniu motorycznym. Musieliśmy zająć się wszystkim. Maćka Sikorskiego wdrożyłem w temat przygotowania siłowego i regeneracji – Papszun przedstawia rakowskie realia sprzed siedmiu lat.
Raków zatrudniał wtedy dwóch masażystów na pół etatu. – Jeden pracował w szkole, a drugi w przychodni. Pojawiali się z doskoku, podobnie jak kierownik drużyny. On był przedstawicielem handlowym w Kolporterze – wspomina szkoleniowiec.
I właśnie znalezienie kierownika na etat, który będzie mógł poświęcić się pracy przy drużynie, stało się priorytetem dla Papszuna. A ponieważ jednocześnie odczuwał braki w sztabie, to wymyślił, że upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Kierownikiem zostanie trener i tak z Warszawy dołączył Przemysław Kostyk. – To okazało się błędem, na dłuższą metę się nie sprawdziło. Przemek był bardziej trenerem, a mi zależało na kierowniku – opowiada Papszun.
Raków z sezonu na sezon się rozwijał, jeszcze z nizin polskiej piłki wysyłając sygnały tym najsilniejszym, że ma wielką ochotę do nich dołączyć. Do klubu przychodzili coraz lepsi piłkarze, rozrastał się też sztab wokół nich. – Właściciel klubu Michał Świerczewski podchodził do tego ze zrozumieniem, trzeba to było tylko uargumentować. Czym ci ludzie mają się zajmować? Jaką rolę przewidujemy dla każdego z nich? Czy połączymy to w sensowną całość? Bardzo ważna jest spójność między tymi ludźmi przy współpracy. Nie wystarczy naściągać ludzi, żeby byli na liście płac i kręcili się w klubowej koszulce. To musiało być przemyślane – klaruje Papszun.
Dziś sztab Rakowa tworzy pierwszy trener, czterech jego asystentów, dwóch analityków, dwóch trenerów bramkarzy, dwóch trenerów przygotowania fizycznego, czterech fizjoterapeutów, kierownik drużyny i jego asystent, psycholog sportowy oraz odpowiedzialny za wyposażenie drużyny kitman. W sumie dziewiętnaście osób. O stan dwóch boisk dla mistrzów Polski dba dwóch greenkeeperów, a na wyjazdowe mecze w europejskich pucharach często z zespołem lata kucharz. O ile pod względem infrastruktury Raków od ekstraklasowych realiów odstaje, o tyle biorąc pod uwagę liczebność sztabu, jest w jej czołówce.
Aż tak rozbudowany serwis trenerski to w Polsce wciąż rzadkość. Trenerzy, którzy przyjeżdżają na staż do Rakowa, powtarzają, że gdyby mieli takie możliwości u siebie, pracowaliby podobnie. Tylko że liczebność sztabu nie jest najważniejsza – słyszymy w Częstochowie. Nie chodzi o to, żeby zatrudnić wielu pracowitych ludzi, ale również podejmować właściwe decyzje, zarządzać grupą i ją rozumieć. Trener może to robić mniej lub bardziej intuicyjnie. Ale bazuje też na wiedzy, która pozwala mu rozumieć zasady działania grupy. W psychologii nazywa się to procesem grupowym. Trener jako szef bazuje na tym, co aktualnie dzieje się w grupie. Jeżeli dogląda tego procesu, wyłapuje dynamikę i zmiany, to zwiększa szanse na właściwą pracę całej grupy.
– Przy doborze współpracowników kluczowe są dla mnie wartości ludzkie – precyzuje Szwarga. – Etos pracy to jedno, ale dochodzą umiejętności współpracy i komunikacji. Bez tego w tak dużej grupie nie mielibyśmy szans na udaną współpracę. Wartości związane z etyką, ale i z umiejętnością współpracy są u nas na dobrym poziomie. W wielu sztabach, zwłaszcza tak licznych, jak w Rakowie, dochodzi do tarć lub walk o wpływy, czy mówiąc w cudzysłowie, o władzę.
Za kadencji poprzedniego szkoleniowca Rakowa łatwiej było wskazać w sztabie, kto z trenerów jest najbliżej Papszuna. Najpierw był to Maciej Kędziorek, po jego odejściu Goncalo Feio, a na koniec Szwarga. Teraz odpowiedzialność rozłożyła się bardziej płasko. – Faktycznie nie ma tak jasnej struktury, kto jest moim najbliższym asystentem. Gdybym miał jednak wskazać tego, z kim najwięcej konsultuję się odnośnie do zadań pierwszego trenera, byłby to Jakub Dziółka – wymienia Szwarga. Wcześniej spotkali się w sztabie GKS-u Katowice. Tam ich role były odwrotne. W czterech meczach to Dziółka tymczasowo prowadził zespół, a jego asystentem był Szwarga.
Dołączenie tego szkoleniowca do sztabu było już decyzją nowego trenera częstochowian, podobnie jak przyjście Tomasza Włodarka, wcześniej pracującego w GKS-ie Katowice. W Rakowie spotkał swojego brata, Łukasza. Co ciekawe, Szwarga, bracia Włodarkowie i Łukasz Targiel na początku trenerskiej drogi założyli przed laty grupę Deductor. Prowadzili szkolenia dla trenerów, pracowali indywidualnie z zawodnikami.
- Zobacz również: UEFA urządza w Sosnowcu rewolucję. "Zaglądali w każdą szczelinę"
Szwarga w rozmowie z TVP Sport tłumaczył o idei, jaka stoi za powstaniem Deductora. – Chcemy zmienić perspektywę patrzenia na piłkę nożną. Marzymy o tym, żeby nie tylko trenerzy, ale i piłkarze, interpretowali tę grę w bardziej złożony sposób. Żeby wiedzieli po meczu, co jako zespół wykonali poprawnie, a co jest do poprawy. Żeby potrafili podeprzeć się liczbami i faktami, a nie tylko sprowadzać wszystko do haseł, że zabrakło nam zaangażowania.
Od tego sezonu w sztabie jest psycholog Kamil Wódka, wcześniej współpracujący m.in. z Piotrem Zielińskim czy Łukaszem Piszczkiem. W Rakowie zastąpił trenera mentalnego Pawła Frelika, który przez lata pomagał Papszunowi. Gdy Szwarga niedawno zaproponował, by z jego piłkarzami spotkał się Piszczek, to właśnie Wódka był jedną z osób pośredniczących w zaproszeniu byłego reprezentanta Polski. Nie było z tym problemu, zresztą w zeszłym sezonie Piszczek dokształcał się jako trener na stażu w Rakowie. Teraz opowiedział jego zawodnikom o swojej sportowej drodze, podobnie jak Mamed Chalidow, który spotkał się z nimi w połowie września. W zaproszeniu zawodnika MMA, jak i wcześniej Piszczka, pomagał Garnys.
Papszun, który tak znacząco rozbudował sztab Rakowa, charakteryzował się jednym – jego współpracownicy bardzo często się zmieniali. Odchodzili z własnej woli, odchodzili decyzją pierwszego trenera lub skonfliktowani pomiędzy sobą, jak Goncalo Feio po utarczce z kierownikiem drużyny. Czasem pracowali półtora miesiąca, jak Łukasz Becella. Do Rakowa przyszedł z Lecha i odpowiadał za analizy. Papszunowi podpadł, gdy wyszedł pograć w koszykówkę, gdy według przełożonego miał przygotowywać materiał. Wkrótce ogłoszono jego rozstanie z częstochowskim klubem. Rotowali się też kierownicy drużyny.
Tych, którzy razem z Papszunem gnieździli się w jednym mieszkaniu na początku pracy w Rakowie i budowali zręby profesjonalnego sztabu, też już dawno pod Jasną Górą nie ma – Sikorski odpowiada za przygotowanie bramkarzy w rewelacji Ekstraklasy, Śląsku Wrocław, a Kędziorek jest asystentem w Lechu z szansami na samodzielną pracę w Radomiaku.
Ten ostatni podkreśla metamorfozę, jaką przeszedł klub z Częstochowy, od kiedy w nim zaczynał. – To przepaść. Jakieś pięćdziesiąt lat różnicy. To tak, jakby ktoś zamienił Commodore na najnowszego MacBooka, że pozostanę w bliskiej właścicielowi klubu tematyce komputerowej. I właśnie zasługa Michała Świerczewskiego jest w tym największa. Pamiętam, jak cały czas nas cisnął, żeby nie zwalniać, rozwijać klub, polepszać, co tylko możemy. Tak zmieniał się Raków.
Potwierdza to Musiolik: – Klub może odstawać pod względem infrastruktury, ale jeśli chodzi o organizację czy pracę sztabu, to nie mieliśmy prawa na cokolwiek narzekać – kiwa głową z uznaniem były gracz Rakowa.
W mistyfikacji na treningach Rakowa biorą udział nawet fizjoterapeuci
Rozdzielenie zadań dla sztabu Rakowa przy złożonych treningach (trwających 90 minut) zajmuje od godziny do półtorej. – To już sam finał, czyli rozmowy o konspekcie, treningu i jego organizacji. Kluczowa jest kwestia zarządzania – mówi bez wahania Szwarga. – Jako pierwszy trener muszę sensownie przydzielić obowiązki. Trenerzy powinni dokładnie wiedzieć, co mają robić i w jakim momencie. Kto odpowiada za organizację treningu? Kto za składy? Kto za tłumaczenie ćwiczenia? Jest też osoba odpowiedzialna za pilnowanie czasu na treningu, również punktacji, która w Rakowie jest ważna. Na każdym treningu staramy się pracować w formie rywalizacji.
W najbardziej dynamicznych momentach treningu angażuje się w niego dwanaście osób ze sztabu. Każdy ze swoimi zadaniami. Część łączy funkcje, bo na przykład fizjoterapeuta w trakcie gry może też udawać przeciwnika w drużynie naśladującej najbliższego przeciwnika Rakowa.
Podobnie trenerzy. Oni też odwzorowują zachowania najbliższych rywali, co zawodnikom Rakowa ma ułatwić przygotowania do meczu. Czasami w taką kontrolowaną mistyfikację angażuje się i ośmiu sztabowców. Trener nie tylko wchodzi do gry, ale równocześnie angażuje się w organizację treningu. – Cenimy tych działających w sposób multifunkcyjny. Z każdego treningu chcemy wycisnąć jak najwięcej, żeby "czas netto" poświęcony pracy był jak największy – nie ukrywa Szwarga.
Sam, kiedy był jeszcze asystentem Papszuna, a nie głównodowodzącym w Rakowie, uczestniczył w treningowych grach. – To inna, cenna perspektywa dla trenera. Czasem uwagi, które wyłapywałem ze środka, przydawały się później w mojej pracy – zauważa 32-latek.
Marek Papszun był przerażony po pierwszym treningu w Rakowie
Bolączką Rakowa jest infrastruktura, to tam tkwią jego największe rezerwy. Budynek przy Limanowskiego jest tak mały i niefunkcjonalny, że przestali w nim mieścić się trenerzy i pracownicy klubu. Stadion, mimo że postawiony na nowo, stwarza wrażenie prowizorki. Częstochowianie, aby zagrać najważniejsze mecze w Europie, muszą tułać się po innych miastach. Pierwsza drużyna ma dla siebie jedno boisko treningowe bez podgrzewanej płyty i oświetlenia.
To właśnie stan boisk na starcie najbardziej denerwował Papszuna. – Po pierwszym treningu w Rakowie przeraziłem się, bo boczne boisko wyglądało dramatycznie. Nie dało się na nim trenować, co najwyżej mogliśmy z boku ustawić małego "dziadka". Reszta to był wertep z kamieniami. Wcześniej obok było chyba wysypisko śmieci. Za boisko odpowiadał jeszcze MOSiR w Częstochowie, później przejął to od nich klub, a stan muraw powoli się poprawił.
Gdy drugoligowego jeszcze Rakowa nie było stać na zagraniczne obozy, zimą zawodnicy trenowali na sztucznym boisku. – Niestety z dziurami. Pojechaliśmy też na miniobóz do Złotego Potoku, gdzie ćwiczyliśmy od poniedziałku do środy przez cztery tygodnie. Mieliśmy wrażenie, że w tym ośrodku od końca PRL-u niewiele się zmieniło. Pamiętam, że trenowaliśmy przy minus piętnastu stopniach na odsłoniętym boisku, więc nie dość, że było piekielnie zimno, to jeszcze mocno wiało. Zawodnicy nienawidzili tego miejsca – przypomina sobie Kędziorek.
Papszun od początku szkoleniowej kariery pokazywał w klubach, że lubi zadbać o murawę. W Rakowie nic się nie zmieniło. Dziwił się jedynie, że kogoś to dziwiło. – Dla mnie to logiczne, bo jakość boiska wpływa na rozwój zawodników. Jeżeli ktoś nie zwraca na to uwagi, popełnia błąd. Boisko, buty i piłka to ich główne narzędzia pracy – mówi kategorycznie Papszun.
Rzecznik prasowy Rakowa Michał Szprendałowicz potwierdza, że boiska były oczkiem w głowie byłego trenera częstochowian. A oprócz bocznego w Rakowie mieli też problem z tym głównym. – W telewizji może i nie było tego widać, ale tu piłka skoczyła, tam krzywo się odbiła. A czasem to decydujące momenty w meczu – wskazuje Papszun. – To budzi zniechęcenie u piłkarzy, powoduje frustrację. Nie mogą się skoncentrować, myślą sobie: "Kurde, znów trzeba będzie męczyć się na tym boisku. Tu mogę się poślizgnąć, tu coś skoczy". Różne są historie. Zdarza się też, że boisko jest twarde, co grozi odciskami u piłkarzy. A gdy ktoś z tego powodu zostanie wyłączony z treningów, to robi się problem. Dyskomfortem są też odparzone stopy, poobcierane – opowiada szkoleniowiec.
Sam zaangażował się w poszukiwanie greenkeeperów, czyli osób dbających o boiska. Ci w Częstochowie opiekują się dwoma – jednym meczowym i drugim do treningów. Papszun zorganizował rekrutację i maglował kandydatów o ich pomysł na pielęgnację murawy. Pracę w klubie dostali bracia, Łukasz i Adam Krzyczmanikowie. – Dziś boiska wyglądają znacznie lepiej niż na początku mojej pracy w Rakowie, na ile oczywiście mogą profesjonalnie w tych częstochowskich warunkach. Szkoda, że nie nagrałem ich stanu, jak przyszedłem do Rakowa i jak z niego odchodziłem – żałuje były szkoleniowiec mistrzów Polski. Zakupiono drogi sprzęt do pielęgnacji muraw, ich opiekunowie sami szukają możliwości do rozwoju. Niedawno jeden z braci był na stażu w Leicester, żeby podglądać, jak w Anglii chuchają i dmuchają na trawiaste cacuszka.
Życie drużyny Rakowa oprócz boiska toczy się na malutkiej sali gimnastycznej naprzeciwko drzwi wejściowych do klubu. Dziś to jadalnia, siłownia, sala do odpraw, rozgrzewek, regeneracji. Najnowszym rozwiązaniem jest wciśnięta cudem strefa odpoczynku. Postawiono kanapy, piłkarze mogą też rozsiąść się na specjalnych fotelach do masażu, odpocząć. Jest telewizor, niektórzy zagrają tam w gry komputerowe. – W jednym miejscu można zjeść, poćwiczyć i jeszcze obejrzeć telewizję – podsumowuje z przymrużeniem oka Musiolik.
Jeszcze dwa lata temu sala wyglądała koszmarnie. Od kiedy pracownicy klubu pomalowali ją w czerwone-niebieskie barwy Rakowa, zrobiło się przyjemniej. Nowe życie w salę tchnął wcześniej Papszun. – Przed moim przyjściem do klubu, trenowały na niej wszystkie dzieci z akademii. Później przerobiliśmy ją na salę wielofunkcyjną dla pierwszej drużyny – podkreśla szkoleniowiec.
Wszystkie klepki na niej zna Kacper Tomczyk, dziennikarz TVP Sport, relacjonujący mecze Rakowa w Europie, który trenował tam jako 12-letni trampkarz.
– Przebierałem się w szatni, która do dziś służy piłkarzom Rakowa. Sala po latach zmieniła przeznaczenie, a mnie nie przestaje zadziwiać, jak wiele może się w niej zmieścić. Swoje biuro ma tam trener Garnys, czasem przenocują w niej pracownicy działu medycznego, gdy wrócą późno z wyjazdowego meczu Rakowa, a od rana muszą pracować w klubie – opowiada Tomczyk.
Papszun wskazuje jeszcze jedną uciążliwość w profesjonalizowaniu klubu. Brak kuchni. Bo detaliści z Rakowa chcieliby sami przygotowywać to, co piłkarze mają zjeść po treningu czy meczu. Dziś to niemożliwe. Klub zamawia catering z dietą rozpisaną przez trenera przygotowania fizycznego Rakowa. – Z tym cateringiem też mieliśmy przeboje. Ktoś nie przywiózł tego, co zamówiliśmy, innym razem jedzenie było zimne – uśmiecha się łagodnie Papszun. – Wielu osobom z zewnątrz wydaje się, że Raków opływa w luksusy. Mnie to już mierziło, bo wiedziałem, jak to wygląda od środka. Ile trzeba się naszarpać, wykonać dodatkowej pracy, by coś w klubie zmienić. Musieliśmy to robić, bo inaczej sami wpadlibyśmy w marazm. Zacząłbyś się zniechęcać i w końcu nic byś nie robił. A tak było ciągłe szukanie pomysłów. Dobra, jak nie tak, to próbujemy inaczej. Nie ten catering, to może inny. Może bufet? Albo pudełka? Jak nie tak, to siak. W tym odbija się cała praca w Rakowie, gdzie mocno pożądaną cechą jest kreatywność – argumentuje Papszun.
Dla sztabu Rakowa znalezienie miejsca do odpoczynku dla zawodników było o tyle ważne, że mogą tam teraz spędzać czas w oczekiwaniu choćby na diagnostykę. – Pobieranie krwi i badanie poziomu zmęczenia zawodników też odbywa się na tej sali – przedstawia realia Szwarga. Nie musi dodawać, że w sali starają się zagospodarować każdy skrawek. – Pomimo że miejsca brakuje, jesteśmy w stanie pracować na poprawnym poziomie. Najtrudniejsze, na co już wpływu nie mamy, to większa liczba boisk treningowych – zauważa szkoleniowiec Rakowa.
W Rakowie w cenie jest przestrzeń do indywidualnych odpraw trenerów z zawodnikami. Ale jak się pomieścić, gdy na korepetycje trafia w tym samym czasie kilku zawodników? Liczą się oczy szeroko otwarte. Część szkoleniowców z zawodnikami zajmują salę konferencyjną, inni idą do szatni gości, kolejni siedzą na sali w okolicach siłowni. Na piętrze, obok schodów, jest też przeszklona kabina dla dwóch osób. Przeznaczona dla pracowników, by mogli wyjść z pomieszczeń zajmowanych z innymi i znaleźli miejsce, gdzie mogą porozmawiać bez asysty. Kabinę na odprawy oczywiście anektują też trenerzy z zawodnikami. Sztabowcy mistrzów Polski żartobliwie mówią o tym miejscu konfesjonał.
W Rakowie radzą sobie, jak mogą. Do klubowego budynku dostawili saunę i jacuzzi
Praca w Rakowie to sztuka poszukiwania rozwiązań. Papszun nazywa to rzeźbieniem. – Nie ma narzekania, że w takich warunkach nic się nie da, niczego nie ma. Jest myślenie pozytywne. Co możemy z tego wyskrobać? Co zrobić więcej? Nawet kiedy naprawdę wydawało się, że nie da się już nigdzie wcisnąć igły, to jednak się udawało. Pokazywaliśmy, że nawet i w takich okolicznościach można dużo poprawić – akcentuje były szkoleniowiec Rakowa.
Potrzebne na pewno było miejsce do regeneracji. Ponieważ nie było szans zmieścić go w budynku, dostawiono na zewnątrz komorę do krioterapii. Obok jest kontener z sauną, jacuzzi i wanną z wodnymi biczami. – Przekonałem Michała Świerczewskiego, że infrastruktura Rakowa szybko się nie zmieni, dlatego musimy improwizować. Usiadłem z Wojtkiem Hermanem oraz Michałem Garnysem i ustaliliśmy, co najbardziej przyda się zawodnikom. Powstał projekt, który przekazaliśmy do realizacji. Jestem dumny, że coś po mnie w Rakowie zostało i chłopaki mogą pracować w jako takich warunkach. Choć na dzisiaj to już za mało na taki klub – charakterystyczny głos Papszuna wybrzmiewa donioślej niż zazwyczaj.
Widać to po innych działach w klubie, bo deficyty lokalowe nie dotyczą tylko piłkarzy i trenerów. Na dole pokój zajmuje dział Klubu Biznesu i sprzedaży. Kiedy Raków gra u siebie, jego pracownicy muszą zwolnić pomieszczenie. Na kilka godzin wprowadzają się tam sędziowie i delegat PZPN. Swój pokój na czas meczu zwalnia też kierownik zespołu i jego asystent. Tam trafia sztab szkoleniowy drużyny gości. Szatnia dla przyjezdnych jest tak mała, że fizjoterapeuci rozkładając tam dwa łóżka do masowania, z reguły jedno stawiają na jej środku, a drugie pod prysznicem.
Z parteru idziemy na górę jednopiętrowego budynku Rakowa. Można tam spotkać trenerów, prezesów i pozostałych pracowników klubu. Miejsca dla wszystkich, jak można się domyślać, jest za mało. Szczęściarzem jest trener Szwarga, który ma tylko dla siebie malutki gabinecik (dawny pokój sędziów). Współpracownicy siedzą już w grupie na kilku metrach kwadratowych w pokojach obok.
W gabinecie pierwszego trenera za czasów Papszuna trzeba było otwierać drzwi na korytarz, żeby wszyscy zebrani się pomieścili. Teraz rozrośnięty sztab dla własnej wygody przeniósł się do sali konferencyjnej.
Budynek Rakowa został odświeżony i zrobiło się przytulniej
Kiedy Papszun zaczynał pracę w Rakowie i po raz pierwszy przekraczał próg jego budynku, mógł poczuć się, jak w latach 90. Wewnątrz niewiele zmieniło się od czasów, gdy piłkarze z Częstochowy po raz pierwszy w swojej historii zawędrowali do Ekstraklasy. Brakowało tylko zapachu naftaliny. Dziś budynek wygląda inaczej. Miejsca w nim nie przybyło, za to w środku zrobiło się przytulniej. Ściany zobaczyły farbę, przyklejono tapety. Pojawiła się też gablota na trofea, bo i w końcu jest co do niej wstawiać. – Budynek mocno zmienił się wizualnie. Ludzie, którzy przyjeżdżają, a nie byli u nas od kilku lat, nie poznają go w środku. Wszystko zrobione siłami pracowników klubu i jego sponsorów – chwali Szprendałowicz.
Jednym z miejsc, gdzie dotarł pędzel i puszka z farbą, była sala konferencyjna. – Trzy i pół roku temu, kiedy zaczynałem pracę w klubie, nie wyglądała ciekawie. Odrapana ściana z mało estetycznym napisem "Raków Częstochowa" przyklejonym do ściany. Brakowało podstawowych rzeczy, jak podesty dla kamer czy światło do nagrań – przypomina sobie rzecznik prasowy Rakowa. – Dziś to wspomnienie, mamy dobrze wyposażoną salę z ładnym tłem. Cały czas zastanawiamy się, jak można to jeszcze poprawić i wznieść na wyższy poziom.
Umiejętność adaptowania każdego wolnego skrawka w budynku Rakowa to zaleta cenna nie tylko dla trenerów. Pracownicy działu medialnego długo szukali miejsca, gdzie mogliby robić sesje zdjęciowe zawodników. Znaleźli w podziemiach. Podłączyli tam prąd, pociągnęli kable i w ten sposób dawna kotłownia stała się profesjonalnym studiem. Dumni z siebie byli cholernie, bo wcześniej nikt w Rakowie nawet nie pomyślał, żeby właśnie tam zrobić studio.
O dawnym żywocie tego miejsca przypominają rury ciągnące się pod sufitem, czasem słychać, jak płynie nimi woda. To tam organizuje się sesje dla nowych piłkarzy, tam też fotograf Jakub Ziemianin naciskał migawkę przy Marcinie Cebuli czy Vladislavsie Gutovskisie, by oznajmić światu, że przedłużyli kontrakt z Rakowem. – Zdjęcia, gdzie zawodnicy mają czerwony i niebieski kolor na twarzach, są z tego studia – dopowiada Szprendałowicz.
Niedawno, po dobrych wynikach w Europie, lokalna dziennikarka zapytała go, czy mistrzom Polski nie grozi woda sodowa. Odpowiedział, że nie ma na to szans. Miał na to argumenty. – Piłkarz wyjdzie na stadion, salę czy zejdzie do podziemi na sesję i nie zachłyśnie się sukcesami, nie poczuje spełnienia, rozleniwienia. Znalazł się w miejscu, gdzie jedyną opcją jest ciężka praca. Warunki są trudne, ale trzeba to czymś nadrabiać. Tak wygląda codzienność w Rakowie.
Piłkarze Rakowa rozgrzewają się krócej od rywali, żeby oszczędzać energię
Jesienią Raków rozegra najwięcej meczów ze wszystkich polskich drużyn – ten ze Sturmem będzie dwudziestym w sezonie. To dlatego, że w eliminacjach do Ligi Mistrzów musiał przebijać się już od pierwszej rundy. Zawodnicy Rakowa uczą się grania co trzy dni, podobnie jak sztab.
Bergamo. Debiut częstochowian w fazie grupowej Ligi Europy. Piłkarzom Szwargi przyglądamy się już od rozgrzewki. Zaczynają ją dziewięć minut po gospodarzach. Gracze Atalanty wychodzą na boisko równo 40 minut przed rozpoczęciem spotkania, ci z Rakowa pojawiają się na nim o 20:29. To pomysł trenera Garnysa, żeby piłkarze oszczędzali energię na mecz. Zwłaszcza teraz, gdy kalendarz Rakowa jest tak naładowany. – Przeciętnie na rozgrzewce zawodnik przebiega 2,5-3 kilometry. To całkiem spory wydatek energetyczny, który chcemy minimalizować – wyjaśnia Szwarga.
Rozgrzewka ma być jak najkrótsza i pozwolić piłkarzom na zachowanie energii potrzebnej podczas meczu. – Jest wiele rozwiązań dotyczących rozgrzewek, co widzimy po klubach w Europie – kontynuuje trener Rakowa. – Każdy chce maksymalnie skrócić ten czas, zaoszczędzić energię, a przy okazji popracować nad czymś konkretnym, a nie tylko pobiegać przed meczem. Ciekawe rozwiązanie pokazali piłkarze Sportingu Lizbona, którzy podobnie jak my grają co trzy-cztery dni. Na rozgrzewce ćwiczyli stałe fragmenty w obronie. Widocznie nie mieli czasu zrobić tego w tygodniu.
Zdarza się, że podczas rozgrzewki szkoleniowiec Rakowa nie patrzy na swoich zawodników, tylko obserwuje, jak do meczu przygotowują się rywale. Wygląda, jakby chciał uzyskać przewagę psychologiczną, pokazać, że śledzi ich każdy ruch. Podobnie zachowuje się Juergen Klopp w Liverpoolu czy wcześniej Papszun w Rakowie.
Szwarga przyznaje, że owszem, patrzy na przeciwników, ale nie dlatego, by w jakiś sposób osiągnąć nad nimi przewagę. – To nic specjalnego. Po prostu obserwuję, czy można zobaczyć ustawienie przeciwnika, bo mogą to ćwiczyć na rozgrzewce. U piłkarzy Arisu Limassol, z którymi graliśmy w eliminacjach Ligi Mistrzów, najważniejszą zasadą są fazy przejściowe. Już na rozgrzewce było widać, że mocno zwracają na to uwagę – opowiada Szwarga.
W Rakowie modyfikują też przygotowania ich zawodników do treningów. Rozgrzewki wyglądają inaczej, gdy mają więcej czasu – na przedsezonowym obozie lub wtedy, kiedy pomiędzy meczami nie ma trzech dni przerwy, a tydzień lub więcej (pauza na spotkania reprezentacji).
W Rakowie często dzielą wtedy zawodników na cztery grupy. Jeden trener pracuje ze skrzydłowymi nad ich zadaniami, drugi przygotowuje środkowych obrońców. Trzeci trener ćwiczy z napastnikami i ofensywnymi pomocnikami, np. grę pomiędzy liniami. Kolejna grupa to środkowi pomocnicy, którzy skupiają się np. nad ustawieniem ciała czy zmianą centrum gry. – Na treningach chcemy jak najszybciej przechodzić do gier, więc takie rozgrzewki trwają krótko. Ale i tak staramy się, by zawodnik miał w nich jak najwięcej powtórzeń powiązanych z jego pozycją – zaznacza Szwarga.
Podczas rozgrzewki przed domowymi meczami Rakowa na połowie zajmowanej przez jego graczy jest dziesięć osób ze sztabu – od pierwszego trenera do asystenta kierownika drużyny. Na wyjazdach sztab jest mniej liczny. W klubie zostaje wtedy fizjoterapeuta, jeden z trenerów bramkarzy czy trener przygotowania fizycznego. – Z zawodnikami, którzy nie zmieszczą się do meczowej kadry, jest też jeden z trenerów. Nie chcemy, by tracili czas, gdy wyjazdy na mecze w Europie zajmują nam i trzy dni — tłumaczy Szwarga. – Do tego dochodzą ci wracający po kontuzjach. Z nimi pracują Staszek Gadziński, Michał Garnys (trenerzy przygotowania fizycznego) i jeden z asystentów, jeżeli piłkarz już może wrócić na boisko. Asystent zostaje w klubie, by zawodnik miał zapewnioną opiekę i mógł wrócić do treningów stricte piłkarskich. Oprócz tego, że ma być gotowy motorycznie, musi być przygotowany piłkarsko.
Raków szykuje się do rozbudowy budynku, stadionu i zmian na boisku
Kilka miesięcy temu pojawił się promyk nadziei na zmiany w częstochowskim skansenie – w wysłużonym budynku i na stadionie, który w przyszłości mógłby zacząć przypominać dom (zastępczy) mistrzów Polski. W Rakowie zaplanowali ich rozbudowę, a miasto Częstochowa szykuje się do rozstrzygnięcia przetargu. W drugim etapie klubowy budynek ma zostać powiększony, strefa regeneracji z kontenerów przeniosłaby się wtedy pomiędzy mury, a dobudowane piętro z wielką ochotą zajęliby pracownicy klubu. Powiększy się też inny budynek, ten stojący naprzeciwko głównego, gdzie w czasie meczów podejmuje się dziś VIP-ów. On ma urosnąć o jedno piętro. Zmiany czekają treningowe boisko częstochowian, co ucieszy Szwargę, a pewnie i Papszuna. Ma zyskać podgrzewanie, ułożona będzie też nowa murawa. Być może obok stanie szatnia, żeby zawodnicy czy trenerzy w większej wygodzie mogli szykować się do treningów. Zmiany czekają też salę gimnastyczną, która salą ze swoim pierwotnym przeznaczeniem dawno już przestała być. Przygotowania do prac prawdopodobnie zaczną się w tym roku, co ma być drugim z czterech etapów szykowanych zmian w rakowskiej zagródce.
Trzeci zakłada rozbudowę jednej z trybun i powiększenie pojemności stadionu do ośmiu tysięcy miejsc, co pozwoliłoby Rakowowi wszystkie mecze w europejskich pucharach rozgrywać u siebie. Więcej krzesełek dla kibiców to jeden z warunków, ten z najtrudniejszych obecnie do spełnienia przez klub, narzuconych przez UEFA. To nie wszystko. Musi też powstać m.in. studio telewizyjne z widokiem na murawę czy wzrosnąć liczba miejsc dla dziennikarzy. Powiększyć trzeba też parking. Na przyszłość zostanie czwarty, ostatni etap – budowa nowoczesnego i większego stadionu w innym miejscu niż w ciasnocie przy Limanowskiego, który zrówna się z ambicjami klubu.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.