"Warszawskie dziewczyny, kanały i gołębiarze". Fragment książki o Powstaniu Warszawskim

Książka "Warszawskie dziewczyny, kanały i gołębiarze" składa się z fragmentów dziennika Stefana Rassalskiego z okresu wybuchu Powstania Warszawskiego i kilkunastu reportaży literackich. Barwne opisy Rassalskiego pokazują kilkadziesiąt epizodów z walk powstańczych. Kreślą sylwetki wielu walczących warszawianek i warszawiaków oraz żołnierzy i dywersantów niemieckich. Zapraszamy do lektury fragmentu książki!

Warszawa. Nierozpoznany fragment miasta z okresu wojny (zdjęcie ilustracyjne)Narodowe Archiwum Cyfrowe
Warszawa. Nierozpoznany fragment miasta z okresu wojny (zdjęcie ilustracyjne)

Niemieckie mieszkania

Trzeciego sierpnia otrzymaliśmy niewdzięczne i trudne, choć może ciekawe zadanie. Mieliśmy mianowicie przeprowadzić drobiazgową rewizję mieszkań zajmowanych przez Niemców w kwartale: plac Politechniki – Noakowskiego – Emilii Plater – Wspólna – Krucza – Piękna – Lwowska – plac Politechniki. Zdawałoby się, że wszyscy Niemcy są zgrupowani w tak zwanej dzielnicy niemieckiej, a tymczasem w wyznaczonym rejonie mieszkań tych było – według niekompletnych informacji, jakie otrzymaliśmy – tylko osiemnaście.

Operację trzeba było przeprowadzić bardzo szybko, aby uprzedzić prywatną inicjatywę szabrowników. Wprawdzie szaber z punktu widzenia planowanej akcji nie był zbyt groźny, bo nastawiony na inne cele niż ten, który mnie wyznaczono, ale pewne sprawy i przedmioty budziły wspólne zainteresowanie. Przede wszystkim broń. Nie liczyliśmy na zbyt duże łupy, lecz każda jej sztuka miała dużą wartość.

reklama

Moim głównym zadaniem było zbadanie wszelkich znalezionych dokumentów, akt prywatnych i służbowych, fotografii, księgozbiorów itp. Wyruszyliśmy we czterech: ja, Piat, Sten i sierżant żandarmerii o romantycznym pseudonimie Modry. Modry znał już część tych mieszkań, bo przeprowadzał aresztowania pierwszej nocy i był bardzo rozczarowany, że udało mu się zatrzymać tylko sześć osób: pięć kobiet i jednego mężczyznę, urzędnika elektrowni. Większość lokali stała pusta, lecz wiele wskazywało na to, że mieszkańcy opuścili je już po wybuchu Powstania. Zapewne gdzieś się ukrywali i w każdej chwili mogli powrócić.

Pierwsze mieszkanie, na Nowakowskiego 8, było duże i piękne. Złożone z pięciu pokoi, mieściło się na piątym piętrze. Dwa pokoje miały okna wychodzące na ulicę obsadzoną przez strzelców, mogliśmy więc spokojnie przystąpić do pracy. Początek wydawał się bardzo obiecujący.

Właściciel mieszkania, reichsdeutsch przybyły tu z Kresów Wschodnich, okazał się zapalonym fotoamatorem i kolekcjonerem zdjęć wojennych. W szufladach biurka leżały teki, pedantycznie posegregowane według lat, pełne kopert z nazwami miejscowości, z których pochodziły zdjęcia, a każdy fotogram był na odwrocie szczegółowo opisany. Opisy zawierały informacje o przedstawianych zdarzeniach, ich czasie i miejscu. Podawały także nazwiska i funkcje sfotografowanych osób, przeważnie zwykłych żołnierzy i oficerów.

Nie warto było tracić czasu na selekcję, bo nic nie nadawało się do odrzucenia. Pobieżny rzut oka na pierwszą i drugą tekę bardzo nas jednak zadziwił. Kim jest ten zbieracz? Skąd ma tyle fotosów z frontu polskiego, francuskiego i radzieckiego? Skąd zdjęcia z egzekucji przeprowadzonych w miastach i wsiach na Polakach, Ukraińcach i Rosjanach? Na kopertach wielu listów widniało nazwisko adresata: Herr Erich Kowaschy. Kowaschy to oczywiście dawny Kowalski. Nadawcy listów, przeważnie z Niemiec i Polski, o nic nieznaczących nazwiskach, w każdym razie bez tytułów wojskowych, pisali do niego: Mój drogi albo Szanowny Panie, ale treść była nieważna, dotyczyła głównie spraw handlowych.

Niemniej kapitan Lewar w Komendzie Zgrupowania bardzo się ucieszył z naszego znaleziska i natychmiast przekazał cały ten majdan do Archiwum Komendy Głównej AK.

Inne mieszkania, niestety, szczerze nas rozczarowały. Nie było w nich nic ciekawego – jedynie listy, po których orientowaliśmy się, kim są nadawcy i adresaci. Dopiero w siódmym czy ósmym natknęliśmy się na ogromną liczbę dokumentów i korespondencji urzędowej oraz moc odręcznych notatek. Moja i Modrego znajomość niemieckiego okazała się niewystarczająca do wertowania tego materiału, więc Sten pobiegł gdzieś z listem i wrócił niedługo, prowadząc ze sobą dwie folksdojczki. Były to młode, mniej więcej dwudziestoletnie dziewczyny, przestraszone, a zarazem bezczelne.

reklama

Ledwie przestąpiły próg mieszkania, zaczęły jedna przez drugą skarżyć się na Stena, że prowadził je przez ulicę pod odbezpieczonym pistoletem i że ludzie obrzucali je wyzwiskami, a przecież one są takie same jak wszyscy.

– Takie same? – spytałem zaczepnie. – Czyżby? Jeśli jesteście takie same, to zerwijcie ze ściany porter Führera i wyrzućcie na ulicę. No!

Jeszcze nie skończyłem żartu, a one już były na biurku i zdzierały ze ściany naturalnej wielkości portret. Podszedł Modry i zagrodził im drogę do okna.

– A jednak jesteście inne – powiedział – bo nikt z nas nie postąpiłby tak z portretem swojego wodza.

Dziewczyny stały na środku pokoju ze złotą ramą w rękach, całe czerwone ze wstydu.

– Chodź tu i streszczaj mi, o czym mowa w tych papierach – zwróciłem się do jednej z nich. Modry i Piat wzięli drugą i przeszli do innego pokoju wertować bibliotekę, Sten zaś penetrował wszystkie zakamarki w poszukiwaniu broni.

Mieszkanie, w którym przebywaliśmy, mieściło się na Marszałkowskiej w pobliżu Wilczej. Okna gabinetu wychodziły na podwórko, było cicho i sennie jak zazwyczaj w letnie popołudnie w zacisznej mieszczańskiej kamienicy. Dziewczyna szybko przebiegała oczami zapisane kartki papieru i recytowała ich treść. Była to przeważnie korespondencja handlowa: różne oferty, umowy, pisma w sprawie dostaw rozmaitych materiałów budowlanych.

– Wyrzucaj to i jedź dalej, to nieważne.

Stos papierów zaścielał podłogę, a dziewczyna terkotała jak maszyna. W pewnym momencie zauważyłem, że powoli zmienia pozycję: usiadła na rogu biurka i wolniutko, nieznacznie zbliżała się do mnie centymetr po centymetrze. Co ona zamierza? – pomyślałem. Chce mnie udusić, czy skoczyć przez okno? Nie, to bez sensu. Jedno i drugie. A może ma ukrytą broń, choćby nóż? Ale gdyby nawet, to co? W każdym razie postanowiłem uważać na jej ręce. Nie spuszczałem więc z nich oka, a dłonie miała warte uwagi.

Smukłe i ruchliwe, o migdałowych paznokciach, biegały po liniach tekstu i zatrzymywały się na zdaniach bardziej istotnych. Inteligentna bestia, uznałem, wsłuchując się w jej głos. Hipnotyzujący. Miękki i delikatny, matowy i głęboki. Nudne handlowe formułki dziewczyna wypowiadała niemal jak wiersze. Czasem mówiła prawie szeptem, a jej delikatne usta, ledwo się poruszając, wymawiały słowa o przeraźliwie nieciekawej treści.

Zauważyła, że na nią patrzę, uśmiechnęła się lekko i zaczęła mówić jeszcze wolniej i bardziej melodyjnie. Co za gadzina!

– Szybciej! Wyrzuć to i czytaj dalej!

"Warszawskie Dziewczyny, kanały i gołębiarze" - Okładka książkiBellona / Bellona
"Warszawskie Dziewczyny, kanały i gołębiarze" - Okładka książki

Dziewczyna szmyrgnęła z biurka stos papierów i zupełnie innym już głosem zaczęła skandować treść notatek. Nagle zaśmiała się głośno.

reklama

– Co cię tak rozbawiło?

– To, że mnie pan kontroluje.

– Dziwi cię to? Nie jesteś tłumaczem przysięgłym.

Czytała dalej już ciekawsze teksty, coś w rodzaju pamiętnika lub niemieckiej kroniki towarzyskiej w Warszawie. Zastanawiałem się właśnie, czy studiować to do końca, czy wyrzucić całą teczkę i nie marnować czasu, gdy miękki szelest jej słów zmieszał się z ostrym zapachem włosów, które musnęły lekko moją twarz. Jednocześnie przez rękaw koszuli poczułem dotknięcie jej ramienia.

– Odsuń to.

Pstryknęła paznokciami w kartki papieru.

– Nie to, tylko to – wskazałem głową na jej ramię.

Jak się zachować w sytuacji, gdy flirtuje z tobą folksdojczka, pomyślałem i omal nie parsknąłem śmiechem. Musiała być wyczulona już nawet nie na odruch niechęci, ale na samą myśl o tym, bo tragicznym niemal głosem szepnęła mi wprost do ucha:

– Czy pan naprawdę mnie nie poznaje? Czy naprawdę myśli pan, że jestem Niemką?

Spojrzałem na nią w osłupieniu.

– A nie jesteś?

– Nie przypomina mnie pan sobie? Owszem, minęło pięć lat od tego września, gdy spotkaliśmy się w schronie na Marszałkowskiej koło kościoła Zbawiciela, ale proszę mi się przyjrzeć. Przyjął pan nas do schronu w czasie bombardowania. Mieszkaliśmy w jednej piwnicy, z prawej strony podwórza. Przyjechałam z rodzicami z Poznania. Widzi pan, wszystko pamiętam. A pan?

Przyjrzałem się jej uważnie i przypomniałem sobie wprawdzie nie ją, bo wtedy była jeszcze dzieckiem, lecz jej rodziców.

– Państwo Buklewiczowie, prawda?

– Tak! – ucieszyła się dziewczyna. – Widzi pan, mówię prawdę!

– No i co z tego? Co ma do rzeczy to, że wtedy przyjechaliście i że was przyjąłem do schronu, z późniejszą zmianą waszej narodowości?

– To nieprawda! – krzyknęła. – Jestem Polką! To pomyłka!

reklama

Przez cały czas okupacji byłam Polką, a ojciec musiał podpisać volkslistę, bo Niemcy mu kazali, ponieważ jego babka była Niemką.

– Takie bajeczki, córko, będziesz opowiadała swoim dzieciom do snu, ale nie mnie.

Jej oczy, pełne łez, zwęziły się nagle. Ściągnęła brwi w wyrazie wściekłej nienawiści i odsuwając się od biurka, wycedziła przez zaciśnięte zęby:

– Mógłby pan przynajmniej nie drwić ze mnie, bo dobrze pan wie, że nie urodzę żadnego dziecka. Rozstrzelacie mnie jeszcze dziś, jak skończę wam to tłumaczyć.

– Jeśli tak mówisz, to znaczy, że masz więcej na sumieniu, niż my o tobie wiemy.

Dziewczyna patrzyła na mnie przez chwilę, a potem, kręcąc głową, odparła bardzo poważnie, spokojnym już głosem:

– Nie wiem, co ze mną będzie, ale pan powinien wiedzieć, że siedzimy tu teraz dzięki mnie. To znaczy – poprawiła się – pan jest tu dzięki mnie.

Wpatrywałem się w nią, zdziwiony tymi zagadkowymi słowami. I nagle ją sobie przypomniałem. Nie z września i nie ze schronu, ale z późniejszych lat. Ostatnio widziałem ją chyba jakieś kilka tygodni temu. Gdzie? To mogło być wszędzie. Ta banalna twarz mogła się przewijać w tłumie na ulicy, te najzwyklejsze oczy bez wyrazu mogły się spotykać z moim spojrzeniem w kawiarniach, ale te bezczelne ruchy, ten chód podobny do stąpania kota? Tak, już wiem! Tym lekkim kocim krokiem dziewczyna przemierzała alejki ogrodu Politechniki, skradała się w cieniu wielkich drzew. Tak, przypominam ją sobie! Siadała na ławkach i spoza książki obserwowała wszystko, co się wokół niej dzieje. Tak, to ona, na pewno! Studentka kompletów na Wydziale Chemii. Romanowski miał ją na oku, ale na niczym nie można jej było złapać. Podejrzewaliśmy ją tylko.

Gdy tak ją sobie z wolna przypominałem coraz dokładniej, dziewczyna mówiła dalej:

reklama

– Widziałam i wiedziałam sporo o tym, co pan i inni robili. Miałam obowiązek was śledzić, ale nigdy nie zrobiłam z tego użytku.

– Miałaś obowiązek nas śledzić? To jesteś nie tylko folksdojczką, ale i agentką?

– Owszem – przyznała. – Agentką, ale nie gestapo, lecz prywatną swojego ojca. A zakres jego zainteresowań, nie zgadnie pan, to Żydzi.

Spojrzałem na nią w osłupieniu.

– Tak! Żydzi! – prawie krzyknęła. – I co się stało, proszę pana, na przykład mamusi pani Strykowej? Panu mecenasowi Lipowskiemu, jego żonie dentystce i teściowej z Noakowskiego? Panu profesorowi Gliwicowi z Sędziowskiej? Temu takiemu czarnemu, co często do pana zachodził, albo temu z siwymi wąsami, Zylber zdaje się nazywał. Albo tym dwojgu żydowskim dzieciakom, które przechowywał ten woźny od bram. Spadł im włos z głowy? Nie! No i co pan na to?

W drzwiach stanął Modry.

– Skończyliśmy już. Dużo było tego przeglądania, ale nic ciekawego.

– U mnie też – odrzekłem. – Sam handel.

– To co? Idziemy dalej?

– Zaczekajcie na mnie chwilę, zaraz przyjdę.

Dziewczyna siedziała w wyzywającej pozie, przyczajona i zatrwożona.

– Owszem, zgadza się, z palca tego nie wyssałaś. Ale chociaż to nie moja sprawa, bo nie zajmuję się śledzeniem ani sądzeniem takich jak wy, odpowiedz mi krótko na cztery pytania. Po pierwsze: dlaczego podpisałaś volkslistę? Po drugie: co to znaczy, że byłaś agentką swojego ojca? Po trzecie: dlaczego nie wydałaś tych Żydów, o których mówiłaś? Faktycznie nie zrobiłaś tego, bo wszyscy oni żyją. I wreszcie po czwarte: gdzie jest twój ojciec?

Odpowiedzi były błyskawiczne. Listę kazał jej podpisać ojciec, on też polecił jej wykrywać Żydów, głównie na terenie Politechniki, gdzie studiowała. Informowała go zawsze tylko o tych, o których wiedziała, że zostali już schwytani. Ojciec, jak mówiła, gniewał się na nią, ale widziała, że był zadowolony, bo i on nie chciał niczyjej krzywdy.

reklama

– No a czwarte pytanie? – przypomniałem.

Milczała, patrząc w podłogę. Wreszcie po dłuższej chwili odparła:

– Nie wiem, gdzie jest, na pewno tu, w Warszawie. Ale skoro nie wydałam Żydów, to i nie wydam ojca, nawet gdybym wiedziała, gdzie się ukrywa.

Podniosłem się zza biurka.

– Chodźmy.

– Proszę pana, co ze mną będzie? Przecież ja, sam pan wie…

– Mówiłem ci już, że nie jestem sędzią. A poza tym wiedz, że sąd niemiecki i sąd polski to dwa różne sądy. Polacy nie rozstrzeliwują ludzi tylko za to, że są innej narodowości. Nie rozstrzeliwują nawet wrogów czy zdrajców, oczywiście nieszkodliwych. Gdybym miał powiedzieć, co o tobie myślę, powiedziałbym, że dopuściłaś się zdrady, czyli popełniłaś nikczemność. Ale nikczemność to jeszcze nie zbrodnia. Niemniej pośrednio byłaś agentką gestapo, chociaż mogłaś służyć nam przeciwko temu gestapo.

– Ja proszę pana żałuję… Ja chciałabym teraz… – rozpłakała się szczerze.

– Teraz jest już za późno, ale chyba nie spotka cię nic złego i pojedziesz do swojego Heimatu. Chodź!

Zapadł już zmrok, ale postanowiliśmy sprawdzić jeszcze jedno mieszkanie, jak dotąd bowiem, z wyjątkiem doskonałego początku, mieliśmy marne sukcesy.

reklama
reklama

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

260
4
1
1
Stefan Rassalski

Źródło: Bellona
Data utworzenia: 5 lipca 2024, 15:56

Zobacz również

reklama
Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.