- Podstawowym skutkiem tarcz antyinflacyjnych było obniżenie wskaźnika CPI, szczególnie w latach 2022-2023 - wyjaśnia Marcin Luziński, ekonomista banku Santander. - Szacuję, że te działania mogły odjąć mniej więcej 5 punktów procentowych od CPI w 2022 r. i nawet 10 punktów procentowych w 2023 r. - dodaje.
W jego ocenie, gdyby nie tarcze, szczyt inflacji mógłby przebić 25 proc. na przełomie 2022 i 2023 r. Innymi słowy, dzięki tarczom gospodarstwa domowe mogły wydać mniej na podstawowe produkty i ogólnie konsumować więcej, co było szczególnie ważne w przypadku tych gorzej sytuowanych, którzy większą część swojego dochodu przeznaczają na dobra pierwszej potrzeby. Ekonomista uważa wręcz, że tarcze przyczyniły się do zmniejszenia skali ubóstwa.
Poza tym tarcze oddziaływały też na inflację innymi kanałami, np. pozwoliły mniejszym firmom obniżać koszty energii (choć warto pamiętać, że firmy nie mogły liczyć na tak niskie ceny energii, jak gospodarstwa domowe), co mogło wpłynąć na mniejszą presję na wzrosty cen. Z drugiej strony, wspierały popyt, co z kolei stymulowało wyższą inflację.
Inflacja w Polsce. Koszty dla gospodarstw domowych
- Wysoka inflacja kosztowała gospodarstwa domowe około 200 mld zł w 2023 r., lecz gdyby nie tarcze, to ten podatek inflacyjny mógłby być istotnie wyższy — sugeruje Marcin Luziński. - W 2023 r. konsumpcja w ujęciu realnym spadła o około 1 proc., a wzrost gospodarczy utrzymał się ledwo powyżej zera — na poziomie 0,2 proc. W przypadku braku tarcz należałoby się liczyć z dużo głębszym spadkiem konsumpcji i z ujemnym przyrostem PKB. Recesja byłaby zatem głębsza, co mogłoby skutkować np. wzrostem bezrobocia, czy większą liczbą bankructw firm — dodaje.
Nie ukrywa jednak, że gdyby nie było tarcz, to dzisiaj inflacja byłaby jeszcze niższa (być może nawet ujemna) i dużo bardziej szczodra byłaby np. tegoroczna indeksacja emerytur. W związku z tym wzrost dochodów gospodarstw domowych byłby jeszcze mocniejszy (i tak w tym roku będzie najwyższy od lat), a odbicie gospodarcze wyraźnie bardziej dynamiczne.
– Innymi słowy tarcze pozwoliły na wygładzenie przebiegu inflacji CPI oraz wzrostu gospodarczego – w 2023 r. wsparły wzrost gospodarczy i zmniejszyły wskaźnik CPI, ale w 2024 r. skutek jest odwrotny – przekonuje ekonomista. — Ogólnie jednak moim zdaniem tarcze należy ocenić pozytywnie, zwłaszcza że nie były dla finansów publicznych nadmiernym obciążeniem — dodaje.
Tarcza antyinflacyjna. Koszt dla budżetu
Tutaj słowo „nadmiernym” jest kluczowe, bo jednak deficyt finansów publicznych wzrósł dość istotnie – z niecałych 2 proc. PKB w 2021 r. do 3,4 proc. w 2022 r. i 5,1 proc. w 2023 r. Tarcze antyinflacyjne w 2022 i 2023 r. dodały do tego około 1,5-2,0 punktu procentowego. W związku z tym — twierdzi ekspert banku Santander — można się zastanawiać, czy dzisiaj Komisja Europejska rekomendowałaby objęcie Polski procedurą nadmiernego deficytu, gdyby nie wydatki związane z wprowadzeniem tarcz. Odpowiedź nie jest oczywista, bo deficyt i tak byłby większy w przypadku głębszego spowolnienia gospodarczego.
Czytaj też: Rząd wpada w pułapkę, którą zastawił PiS. Komisja Europejska uruchamia wobec Polski procedurę nadmiernego deficytu
O tym, że z punktu widzenia samego wskaźnika inflacji działania tarcz nie przyniosły oczekiwanego efektu, bo i nie mogły tego zrobić, przekonany jest Mariusz Zielonka, główny ekonomista Konfederacji Lewiatan. - Wprowadzenie obniżki VAT na ceny energii elektrycznej, paliw oraz produktów spożywczych sztucznie zaniżyło wskaźnik inflacji w pierwszym miesiącu działania. Następnie ten efekt się rozciągnął na tyle, że w momencie zakończenia tarcz nie widzimy negatywnych skutków takiego działania, vide powrót do 5 proc. stawki VAT na żywność — wyjaśnia ekspert. — NBP prognozował wzrost wskaźnika inflacji, przy zakończeniu obowiązywania obniżonej stawki VAT na żywność o 0,9 pkt. proc. Tymczasem inflacja pozostała niewzruszona — dodaje.
Podkreśla jednak, że z punktu widzenia obywateli te działania wydawały się słuszne i potrzebne i należy je ocenić pozytywnie. Wzrost kosztów życia wyraźnie ciążył Polkom i Polakom. Wskaźniki nastrojów dochodziły do poziomów najgłębszej wyrwy covidowej. Polacy wprost wskazywali, że to inflacja ma najsilniejszy wpływ na to, jak postrzegamy rzeczywistość, nawet wojna w Ukrainie nie była w stanie wyprzedzić inflacji.
Czytaj też: Dlaczego ceny ciągle rosną? "Rynkiem zaczyna rządzić całkiem nowe zjawisko"
Hojna pomoc dla przedsiębiorców
To, czego zdaniem Mariusza Zielonki zabrakło, to fakt, że rząd zapomniał kompletnie o przedsiębiorcach, nie dostrzegając, że wzrost kosztów działalności wprost przekłada się na wzrost cen dla konsumentów. Co z tego, że konsument kupi w sklepie produkty taniej, jak przedsiębiorca nadal musi je produkować drożej?
— W konsekwencji doszliśmy obecnie do sytuacji, że ceny usług wiodą główny prym wzrostów, wyprzedzając znacznie wzrosty cen produktów — tłumaczy ekonomista. - Dopiero na końcu kryzysu cenowego, rząd zainteresował się tematem przedsiębiorców i wprowadził tarczę energetyczną. Było to na tyle spóźnione, że kilka miesięcy później ceny energii elektrycznej na giełdach spadły poniżej poziomu zamrożonych przez rząd cen — dodaje.
Pamiętajmy jednak, że przed tarczami antyinflacyjnymi obowiązywały tarcze antycovidowe/ochronne w postaci pomocy publicznej i to one — jak uważa Witold Michałek, ekspert ds. gospodarczych BCC — miały największe znaczenie dla przedsiębiorców w bezpośrednim okresie panowania pandemii i nieco później, tzn. do drugiej połowy 2022 r. Tym bardziej, że w skali kraju udzielona pomoc miała bezprecedensową wysokość ok. 230 mld zł.
— Jej formy były bardzo zróżnicowane, w tym dofinansowanie kosztów prowadzenia działalności gospodarczej i wynagrodzeń pracowników, ulgi podatkowe i odroczenie realizacji niektórych obowiązków podatkowych, zwolnienia ze składek ZUS i innych opłat administracyjnych, świadczenia postojowe, subwencje finansowe, poręczenia i gwarancje spłaty kredytu — wylicza. — Pomoc zorganizowana była w postaci kilku, co najmniej 9 tarcz, przygotowywanych sukcesywnie w okresie ponad dwóch lat pandemii. Taka zmasowana i kosztowna dla finansów państwa pomoc dla przedsiębiorców w większości spełniła zakładane cele, tj. w dużym stopniu zapobieżono masowym zwolnieniom pracowników oraz niewypłacalności i masowej upadłości firm — dodaje.
Przypomina, że wśród mikro i małych firm największą popularnością cieszyły się bezzwrotne pożyczki, dla niektórych branż powtarzalne, niewymagające szczegółowego uzasadnienia trudnej sytuacji, w jakiej się te firmy znalazły z powodu pandemii. - Z tej formy pomocy skorzystało niecałe 2 mln podmiotów. Jednak na skutek tego, że kryteria dostępu do dotacji były ogólnikowe, a stosowne instytucje praktycznie nie przeprowadzały kontroli spełniania nawet tych kryteriów. Wiele małych podmiotów gospodarczych skorzystało z tej formy wsparcia niezależnie od tego, czy zmiana warunków rynkowych w czasie pandemii powodowała drastyczny spadek ich obrotów i dochodów, czy jak w niektórych branżach, np. usługi księgowe, catering, etc. – wręcz przeciwnie — podkreśla Witold Michałek.
Stąd też — w jego ocenie — nie jest możliwe przeprowadzenie jednoznacznej oceny racjonalności ani efektywności pomocy dla wszystkich sektorów gospodarki. Niektóre sektory, w szczególności HORECA oraz fitness czy działanie galerii handlowych zostały administracyjnymi decyzjami zmuszone do długookresowego zawieszenia działalności i przez wiele miesięcy nie mogły doczekać się ani wsparcia, ani nawet wysłuchania przez rząd ich problemów. W rezultacie część z nich albo drastycznie ograniczyła albo zlikwidowała swój biznes. Wiele osób zatrudnionych zostało zmuszonych do odejścia lub wskutek niepewności same zdecydowały się rozstać z dotychczasowym miejscem pracy.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo:
Pieniądze z tarczy wydawane na oślep
— Sporo kontrowersji w środowiskach gospodarczych wzbudza także próba oceny, na ile fundusze publiczne wydatkowane w tak masowej skali odpowiadały na realne potrzeby przedsiębiorstw, a w jakim stopniu były wydawane niejako „na oślep”, bez analizy tych potrzeb — mówi ekspert BCC. — Kryteria wspierania firm w okresie pandemii nie były rzetelnie konsultowane z zainteresowanym środowiskami i w rezultacie wiele wskazuje na to, że cele wsparcia można było osiągnąć przy pomocy mniejszych nakładów, tym bardziej że zabrakło też bieżącej oceny funkcjonowania całego systemu wsparcia oraz jego poszczególnych elementów — dodaje.
Jest to o tyle istotne, że fundusze, jakie rząd przeznaczał na wsparcie przedsiębiorstw w czasie pandemii, powodowały wysoki wzrost zadłużenia publicznego, co podważało stabilność finansów publicznych, z czego skutkami państwo polskie będzie musiało zmagać się jeszcze przez co najmniej kilka lat, kosztem zmniejszenia np. niezbędnych wydatków na inwestycje infrastrukturalne w system elektroenergetyczny, aby utrzymać konkurencyjność polskiej gospodarki.
- Dzięki początkowemu wsparciu, a także wzrostowi poziomu konsumpcji będącego konsekwencją wydawanych środków publicznych, w okresie pocovidowym w wielu branżach następuje szybkie odbicie i wyrównanie aktywności gospodarczej do poziomu przedcovidowego oraz jego przekroczenie — przekonuje Witold Michałek. — Przedsiębiorcy od początku mieli świadomość, że wsparcie ich działalności pochodzące ze środków publicznych nie będzie długotrwałe, zatem funkcjonując obecnie w warunkach umiarkowanego wzrostu gospodarczego, są w stanie samodzielnie utrzymać swoją aktywność rynkową, także w sytuacji, kiedy poszczególne tarcze ochronne wygasają bądź są przez rząd dezaktywowane — dodaje.
Czytaj też: „Warto wstrzymać się z kupnem nieruchomości”. Znany analityk o tym, w co inwestować w niespokojnych czasach
Tarcze rządowe. Tempo zadłużenia przyspiesza
Podsumowując, na poziomie makroekonomicznym różnego rodzaju tarcze były czasowym obniżeniem dochodów (np. poprzez obniżony VAT na żywność czy energię) bądź zwiększeniem wydatków (np. bezpośrednie transfery pieniężne dla przedsiębiorców), podjętymi, aby przeciwdziałać negatywnym skutkom pandemii czy wzrostu cen energii. Oznacza to podwyższenie deficytów i znaczący wzrost długu sektora rządowego i samorządowego. Na koniec 2019 r. sięgnął on już blisko 1 bln 46 mld złotych. Oznacza to, że przez poprzednie 10 lat wzrósł on o 365 mld zł – a tylko w ciągu kolejnych trzech lat, do końca 2023, aż o 645 mld zł. Co gorsza, tylko w obecnym roku podskoczy on o kolejne ponad 360 mld zł.
— Innymi słowy, maszyna zadłużania pracuje na takich obrotach, że tylko w tym roku zadłużymy się w takim tempie, w jakim zadłużaliśmy się przez dziesięć lat, w okresie 2009-2019 — komentuje Marcin Mrowiec, główny ekonomista Grant Thornton. — Oczywiście tarcze nie odpowiadają za całość tego zadłużenia, należy wspomnieć co najmniej programy socjalne wdrożone w tym czasie, czy to „500/800+”, czy dodatkowe „naste” emerytury i inne elementy. Ale tarcze były istotną częścią ogólnego wzrostu zadłużenia, zaś sposoby omijania ograniczeń w zadłużaniu wypracowane przy okazji tarcz — jak np. księgowanie wydatków w funduszach BGK/PFR, z niesławnym funduszem covidowym na czele — były później twórczo wykorzystywane w innych okolicznościach — dodaje.
Ekonomista przyznaje, że istniała potrzeba uchronienia gospodarki przed szokowymi zmianami w otoczeniu gospodarki — zamknięcie ludzi w domach w czasie COVID i ograniczenie możliwości pracy przedsiębiorstw, przy praktycznie całkowitym wyłączeniu możliwości działania branży HORECA przez znaczną część okresu covidowego — natomiast dyskusyjny jest zakres tej pomocy. Przykładowo, obniżenie VAT na żywność czy paliwa było formą dotacji dla wszystkich obywateli, bogatych czy biednych, podczas gdy można było skupić się na najbiedniejszych, przyznając im bezpośrednie dopłaty, przy zachowaniu np. kryterium dochodowego i/lub majątkowego. W takim scenariuszu koszty tarcz byłyby znacznie niższe.
Zaznacza przy tym, że tarcze pozwalały na nieodczuwanie bezpośrednich konsekwencji zjawisk ekonomicznych (np. wzrostu cen energii przez gospodarstwa domowe i odbiorców wrażliwych), ale za cenę znaczącego wzrostu zadłużenia publicznego, które miało też przełożenie inflacyjne. Tak wielki impuls fiskalny (wzrost zadłużenia rządu) poprzez mechanizm tzw. monetyzacji długu (w dużym skrócie: rząd emituje obligacje, sprzedaje je na rynku, zwiększając nasze zadłużenie publiczne, a pieniądz wtłacza do gospodarki) przyczynił się do znacznego wzrostu inflacji. Obywatelom ograniczono więc bezpośredni wzrost cen na energię/niektóre produkty – ale zbiorowo płacą za to w średnim i dłuższym terminie poprzez konieczność obsługi (a w końcu i spłaty) długu oraz przez podwyższoną inflację (skumulowana inflacja za lata 2020-2024 przekracza 40 proc.), która odpowiednio zmniejszyła wartość ich oszczędności.
Czytaj też: Jak wyrwać się z pułapki klasy średniej i więcej zarabiać
Ceny wracają do normy. Zadłużenie pozostaje
- Koniec działania tarcz oznacza konieczność powrotu do cen rynkowych, zaś zadłużenie pozostaje. Reasumując: w pewnych zakresach, szczególnie w pierwszym okresie COVID19, tarcze były koniecznością, aby nie doszło do zapaści gospodarki i finansów publicznych — ocenia Marcin Mrowiec. — Jednak szafowano nimi dość hojnie ani nie informując społeczeństwa, co kupujemy i za ile, ani nawet nie wspominając wyraźnie o kosztach. W ramach remanentu dobrze byłoby szczegółowo przeanalizować koszty i skutki każdego z większych programów tarcz, aby w przyszłości nie popełniać tych błędów, które zostały popełnione w niedalekiej przeszłości — dodaje.
Co by się jednak stało, gdyby tarcz nie było? Monika Kurtek, główny ekonomista Banku Pocztowego podejrzewa, że Polska doświadczyłaby najprawdopodobniej głębokiego kryzysu gospodarczego, z którego długo by się wydobywała, a także powiązanego z nim gwałtownego wzrostu bezrobocia. To byłby także ogromny koszt, być może nawet większy niż koszt tarcz, bo liczony nie tylko w wymiarze ekonomicznym, ale również społecznym.
W ocenie Marcina Luzińskiego z banku Santander przy ogólnie pozytywnej ocenie podjętych działań, można mieć jednak uwagi do szczegółów. — Moim zdaniem niektóre rozwiązania były nadmierne, np. zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych — twierdzi ekonomista. - Rząd mógł pozwolić na symboliczny wzrost cen lub dużo niżej ustawić limity zużycia z zamrożoną ceną, by gospodarstwa domowe dostały realny impuls do oszczędzania energii w dobie bardzo dużego szoku na rynkach i prawdopodobnego wzrostu cen energii w dłuższym terminie — dodaje.
W ostatnich kwartałach presja inflacyjna wyraźnie zelżała, wzrost gospodarczy odbija, a jednocześnie deficyt finansów publicznych pozostaje podwyższony i to, jak zaznacza ekspert banku, jest świetny moment, żeby z tarcz się wycofywać.
— W tym kontekście za słuszną uważam decyzję rządu o normalizacji stawek VAT na żywność, mimo że podbiła ona ceny żywności o około 2 proc., a CPI o około 0,5 punktu procentowego, oraz o stopniowej podwyżce cen energii — wylicza Marcin Luziński. - W lipcu, gdy w życie wejdą wyższe ceny energii, inflacja podskoczy o ponad 1 punkt procentowy i pod koniec roku dotrze w okolice 5 proc. z obecnego poziomu 2,5 proc. Nie będzie to jedyny czynnik podbijający inflację w tym roku, bo do szybszego wzrostu cen przyczyni się też poprawa koniunktury, która umożliwi firmom pewną poprawę marż po wyraźnym pogorszeniu ich wyników w ostatnich kwartałach — dodaje.
Czytaj też: Polacy rzucili się na nieruchomości za granicą