• Kmita zdaniem krytyków ma też być "nieprzyjemny w obyciu i nie podaje ręki swoim przeciwnikom"
  • — To bzdury. Nie tylko zawsze podawałem rękę, także swoim przeciwnikom, ale równie potrafiłem zażartować. To dorabianie mi "gęby" — zapewnia poseł PiS
  • Jestem w stanie współpracować z każdym, komu na sercu dobro naszego regionu. Zwłaszcza jeśli ta osoba jest z PiS — mówi "niewybieralny" jak dotychczas kandydat
  • Więcej podobnych tekstów znajdziesz na głównej stronie Onetu

Butny partyjny książę na włościach, który rządzi żelazną ręką i zawsze musi postawić na swoim — w ostatnich dniach tak właśnie przedstawiany jest Łukasz Kmita. Po tym, jak kandydat Prawa i Sprawiedliwości już pięć razy z rzędu nie został wybrany marszałkiem Małopolski, bo poparcia odmówiła mu część radnych z własnego zaplecze politycznego, dziennikarze zaczęli pytać radnych-buntowników "dlaczego Kmita jest dla nich, nie do zaakceptowania". W odpowiedzi słychać właśnie wskazanie na trudny charakter obecnego posła i szefa struktur PiS w Małopolsce. — On, gdy był wojewodą, zraził do siebie wielu ludzi — mówią działacze.

Sam Kmita dotychczas milczał i na zarzuty nie odpowiadał. W środę zmienił zdanie.

"Nie mogą pogodzić się z tym, że kierownictwo stawia na mnie"

— Słyszałem, że część osób z grupy, która jest mi przeciwna, powiedziała wprost: jak Kmita ma być marszałkiem to lepiej, żeby rządziła Platforma. Zamurowało mnie na wieść o tym. W PiS jestem od 2005 r. W czasie gdy byłem wojewodą, odbierałem telefony od posłów nawet o godz. 2 w nocy i starałem się pomóc każdemu. Niezależnie od frakcji — mówi polityk z Olkusza.

— Te obecnie rozpowiadane historie to próba zniszczenia mojego wizerunku przez osoby, które nie mogą pogodzić się z tym, że tym razem kierownictwo partii postawiło na moją osobę. Stąd wziął się niezwykły atak na mnie. Żadnych tego typu zarzutów nie stawiano mi, gdy byłem wojewodą czy pełniłem inne ważne funkcje. Sprawdza się stara zasada w polityce. Mówi ona, że im wyżej się wspinasz, tym więcej masz wrogów. Nie mogę się jednak pogodzić z tym, że ci ludzie na mój temat konfabulują — dodaje Łukasz Kmita

Obecny poseł i były wojewoda małopolski absolutnie zaprzecza, by był człowiekiem konfliktowym czy pamiętliwym i to właśnie z tego wynikały jego obecne problemy.

— Ja chcę współpracować z każdym dla dobra Polski i dla dobra Małopolski — mówi "niewybieralny" kandydat PiS na marszałka. — Oczywiście przede wszystkim chcę to robić z działaczami mojej partii. Cały czas wyciągam rękę do zgody, proszę o jedność. Chcę także podkreślić, że do zarządu proponowałem osoby z równych frakcji. Obecny marszałek Witold Kozłowski miał być I wicemarszałkiem, zaś z obecnego zarządu jeszcze dwójka radnych miała kontynuować pracę w tym gremium. To był naprawdę daleko idący kompromis. Tyle tylko, że na kompromisy idę wyłącznie ja, a nie druga strona, która ma mniejszość w klubie — dodaje.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Nie lubią go, bo zwolnił im kumpli?

Były wojewoda małopolski absolutnie zaprzecza też w rozmowie z Onetem, kolejnej kolportowanej na jego temat plotce. Mówi ona, że część radnych małopolskiego sejmiku wojewódzkiego boi się na niego zagłosować, bo ich zdaniem wybór Kmity będzie oznaczał "czystkę" w marszałkowskich instytucjach i zwalnianie niektórych działaczy PiS, by zastąpić ich innymi.

— Ja przede wszystkim chcę otaczać się fachowcami — mówi Łukasz Kmita. — Co więcej jako wojewoda przez kilka lat pracy odsunąłem od pełnienia obowiązków tylko dwie podległe osoby. Nie zrobiłem tego z żadnego partyjnego klucza tylko ważnych powodów merytorycznych. Ci ludzie źle pracowali. Nie mi oceniać czy mieli przyjaciół wśród moich obecnych krytyków. Jeśli tak było i to jest powodem tego, co dziś dzieje się w sejmiku, to naprawdę powinno nam wszystkim być wstyd. Ludzie wybrali PiS, by rządziło Małopolską, a część radnych zachowuje się jak dzieci.

Przejęcie władzy przez opozycję? Kmita: to niestety realne

Kandydat marszałka, za którym murem stoi Jarosław Kaczyński, nie chce zdradzić, którzy radni PiS są cały czas przeciwko niemu. Zapewnia jednak, że nie ma w tym wypadku mowy o całych frakcjach czy ugrupowaniach.

— Media pisały różne rzeczy, ale radni z różnych grup i mających różnych patronów deklarują mi lojalność. I szczerze za nią dziękuję. Ci, którzy dalej są do mnie nastawieni źle, mają do kolejnego głosowania (w czwartek 4 lipca) czas, by przemyśleć, co zrobić. Kolejny raz powtarzam: jestem chętny na bardzo bliską współpracę z nimi. Chyba że część osób tak naprawdę tylko szuka pretekstu, żeby założyć swój klub i iść na stronę opozycji. W tej sytuacji to, co się teraz dzieje w sejmiku, byłoby tylko zasłoną dymną dla ich działań — mówi Kmita.