Poniżej publikujemy list od pani Eweliny i zachęcamy was do dzielenia się swoją opinią oraz własnymi historiami pod adresem: redakcja_lifestyle@lst.onet.pl Wybrane maile opublikujemy w serwisie Kobieta Onet.

Prawie dwa lata przechodziłam przez osobiste piekło, a gdy już stanęłam na nogi, w drzwiach stanął on, gotowy, by się wprowadzić, bo przecież wprawdzie odszedł, ale czy to nie lepiej, że tylko upewnił się, że nigdzie indziej nie będzie tak jak za mną? Serio! A to nie wszystko, co zaserwował mi Mariusz Wspaniały, gdy jego nowa zdobycz okazała się, "jedzą" (tak tylko cytuję). Ale zacznijmy od początku.

Mariusz pewnego dnia zaparzył kawę, usiadł w kuchni przy stole i zaczął swój monolog. Ze stoickim spokojem obwieścił mi, że go unieszczęśliwiam, jestem niespontaniczna i mam oderwane od rzeczywistości oczekiwania. A on, jest na to za młody, za przystojny i zbyt kocha życie, żeby pozwalać się tak poniewierać przez małżeństwo. Dodał potem jedynie, że powinnam docenić jego szczerość, którą jak uważa, jest mi winien po ośmiu wspólnie spędzonych latach. Że walizki spakował już wczoraj, gdy spałam, i wyprowadza się do innej kobiety, z którą może będzie miał kiedyś dzieci. Dopowiedział jeszcze, żebym nie utrudniała i nie urządzała histerii i że będzie lepiej, jeśli za jakiś czas spotkamy się z prawnikami, żeby sprawnie wszystko podzielić i dopełnić formalności. Po czym wstał i wyszedł.

Stałam z otwartą buzią, z rękami pokrytymi pianą ze zmywania naczyń i myślałam, że mi odbiło i sobie to wszystko wyobrażam. No bo przecież to było totalnie oderwane od rzeczywistości. Mieliśmy pójść wieczorem na podwójną randkę ze znajomymi, a wczoraj jeszcze razem, jedząc lody, oglądaliśmy serial. Nie rozumiałam i nie docierało do mnie to, co się właśnie wydarzyło. Nie wiem, jak długo tam stałam, wiem tylko, że cała piana zniknęła. Jedyne, co pamiętam jeszcze z tej soboty, to, że byłam na tyle przytomna, żeby napisać SMS-a do znajomych, że kolacja odwołana, bo się paskudnie rozchorowałam.

Byłam w takim stanie, że wszystko zaczęło do mnie docierać, dopiero gdy w poniedziałek zadzwoniła zdziwiona szefowa, dlaczego nie przyszłam do pracy. Na szczęście bez trudu przełknęła mój urlop na żądnie i bajeczkę o nagłej chorobie. Po południu przyjechała moja przyjaciółka sprawdzić, co się dzieje. I od tego momentu wróciła moja świadomość i zaczęła się konfrontacja z faktami.

Następny rok był straszny, ale powoli wychodziłam na prostą. Najgorsze w tym wszystkim było poczucie, jak bardzo byłam przez Mariusza oszukiwana. W jakiej bańce żyłam. Poszłam na terapię i robiłam swoje małe kroczki. Ogromnie dużo nerwów kosztowały mnie wszystkie spotkania z Mariuszem i prawne ustalenia, rozwód też odbił się na mojej kondycji, choć na szczęście nie mamy dzieci i wszystko szło sprawnie. Mimo wszystko zajęło to prawie rok.

W międzyczasie przyszło skonfrontować mi się ze sprzedażą mieszkania, pozbyciem się części gratów i wspomnień, pomyśleniu o sobie nieco inaczej. Łataniu miliona dziur, jakie to małżeństwo po sobie we mnie zostawiło. A było ich trochę. I kiedy jako świeżo upieczona rozwódka pożegnałam się na dobre z przeszłością, wypiłam z przyjaciółkami wino w nowym, skromnym mieszkaniu, umeblowanym głównie nadzieją, że teraz zaczyna się ta dobra część mojego życia, zadzwonił dzwonek do drzwi. A przed progiem stanął Mariusz z jedną walizką kabinówką.

Nie wiem, w jaki sposób utrzymałam powagę przez kilka minut jego exposé o tym, jak to postanowił dać nam drugą szansę. I argumentacji, że skoro wraca po tym wszystkim, powinnam docenić, bo sprawdził i ma pewność, że jednak tu jest jego miejsce. Mariusz wyjaśnił mi, że nie docenił mojej przewidywalności jako żony i wkładu we wspólne gospodarstwo domowe. A Joasia to już przeszłość, bo ona myślała, że on będzie na smyczy chodził. A teraz straszy go, że jest w ciąży.

Choć przez blisko dwa lata myślałam, że jestem słaba, a życie jest zwyczajnie niesprawiedliwe, wiem, że moja pani psycholog jest supermenką (i ja też). Wysłuchałam go i wiem, że oczy mi się śmiały. A potem po prostu się roześmiałam. Powiedziałam mu jedynie, że zazdroszczę mu jego poczucia humoru i żeby więcej nie przychodził. Gdy zamykałam drzwi, zapytał jeszcze, czy nie mogłabym go chociaż przenocować, bo bądź co bądź, ale coś nas kiedyś łączyło. Nie mogłam.

Jego mina była bezcenna. Najlepszą zemstę świata przygotowało życie i teraz czuję się całkowicie wolna. Nagle wszystkie złe myśli o tym, jak to mu należy się najgorszy los za to, jak mnie potraktował, których się wstydziłam i które wciąż trzymały mnie związaną w przeszłości, zniknęły. Zupełnie jak Mariusz. Podobno wrócił potem do swojej "lubej" i chodzi na smyczy, ale przyznam, że już mnie to zupełnie nie obchodzi. Jedno mu trzeba przyznać, miał gość tupet.