• — Niedostosowanie szkoły do zmian cywilizacyjnych jest grzechem głównym polskiego systemu edukacji — ocenia matematyczka Anna Szulc
  • — Współcześni uczniowie to ludzie, którzy żyją w zupełnie innej przestrzeni, niż my dorośli, a ich przyszłość jest światem, którego jeszcze nie ma — dodaje
  • Celem polskiej szkoły jest wynik, a nie rozwój ucznia, co prowadzi do problemów z efektywną nauką matematyki
  • Rozwiązaniem wielu problemów jest zastosowanie zasady ZDW "zainteresować, docenić, wesprzeć", zamiast popularnego "zakuj, zdaj, zapomnij"
  • — W szkole potrzeba współpracy, wzajemnej życzliwości i otwartości na potrzeby — ocenia Anna Szulc
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu
  • Więcej pogłębionych treści znajdziesz w Onet Premium

Anna Durand, Onet: Od dawna czekamy na konkretne zmiany w systemie edukacji...

Anna Szulc: Te zmiany warto było zacząć "przy tablicy". Mówię to z własnej perspektywy, ponieważ dziś jestem w zupełnie w innym miejscu, jeżeli chodzi warsztat pracy nauczycielki matematyki w zduńskowolskim liceum. Bardzo chętnie dzielę się tym, co wypracowałam, bo to zupełnie inna jakość pracy nauczyciela, a przede wszystkim warunków do uczenia się dla uczniów i żal mi każdego człowieka, który tego nie doświadcza.

Od pewnego czasu widać jak na dłoni, że uczniowie osiągają coraz gorsze wyniki z matematyki. Dlaczego tak jest?

Moim zdaniem tak się dzieje z różnych powodów. Nie tylko dlatego, że coraz bardziej brakuje ludzi do "nauczania" matematyki, ale również dlatego, że problem jest z tymi, którzy są, pracują od lat i w czasach, kiedy wiadomo, że skuteczną jest szkoła, w której uczeń ma przestrzeń do uczenia się, nadal "nauczają" matematyki, a celem szkoły jest wynik i wysoka pozycja w rankingu.

To dość smutne.

Nie mówię złośliwie ani po to, by kogokolwiek krytykować. Powiedziałabym nawet, że mnie to nie dziwi, bo trudno tak z dnia na dzień porzucić swoje przyzwyczajenia. Szczególnie że większość nauczycieli, ale też rodziców, wciąż uważa, że wyuczona, zapamiętana i zaliczona wiedza ma sens, mimo że od bardzo wielu lat nie tylko nauczyciel i książka jest jej źródłem. Zwłaszcza że od 30 listopada 2022 r. w realnej rzeczywistości, nie tylko edukacyjnej, jest Czat GPT.

Co jeszcze przeszkadza w efektywnej nauce matematyki?

Gorsze wyniki to efekt tego, że przez ponad dwieście lat nikt nie wpadł na pomysł, żeby szkołę dostosowywać stopniowo do zmian cywilizacyjnych, do których zresztą ta szkoła się przyczyniła. Tak naprawdę szkoła została jedynym miejscem, które się nie zmienia.

Gdyby człowiek sprzed dziesięcioleci wrócił do współcześnie realnego świata, to nigdzie nie wiedziałby, gdzie się znajduje, jedynie w szkole, w której od zawsze uczniowie siedzą w ławkach, mają przed sobą plecy swoich koleżanek i kolegów, a ich zadaniem jest słuchać tego, co mówi nauczyciel.

A dziś wiadomo, że do efektywnej nauki potrzebny jest ruch, że nie reprodukowanie wiedzy, ale jej przetwarzanie i umiejętność jej zastosowania jest podstawą efektywnej nauki. Że oprócz wiedzy, bardzo ważne są umiejętności potrzebne we współczesnym świecie. Jest to współpraca, odpowiedzialność, umiejętność dokonywania wyborów, bycie kreatywnym i asertywnym, ale też empatycznym, szczególnie z perspektywy nas, dorosłych, którzy w dalszej lub bliższej perspektywie czasu będziemy odbiorcami zachowań i podejścia do człowieka tych, którzy dziś doświadczają szkoły nieprzyjaznej, uczącej rywalizacji, potrzeby bycia lepszym od innych i motywacji do aktywności tylko wtedy, gdy się to opłaca.

We współczesnej szkole potrzebne jest to, co wspiera człowieka, czyli przestrzeń do uczenia się we własnym tempie, z poczuciem sensu i motywacją. Podstawą takiej edukacji jest docenienie starań, prawo do błędu i uczenia się na nim. Jest możliwość uzyskania wsparcia, a nie pozycja w rankingu i oczekiwanie od wszystkich tego samego w tym samym czasie.

Na czym konkretnie polega problem z matematyką?

Na tym, że celem uczenia się w polskiej szkole jest wynik, a wtedy, jak mawia dr Marzena Żylińska, traci się z oczu człowieka. Rozwiązaniem problemu efektywnego uczenia się, nie tylko matematyki, przez współczesnych uczniów, przebodźcowanych, często zagubionych, poszukujących odpowiedzi na pytania, na które nam, dorosłym, trudno znaleźć odpowiedź, jest zamiana "trzech Z" ("zakuj, zdaj, zapomnij" — przyp. red.) na "zasadę ZDW", czyli "zainteresować, docenić, wesprzeć".

To są naprawdę już całkiem inne dzieci, inna młodzież?

Współcześni uczniowie to ludzie, którzy żyją w zupełnie innej przestrzeni, niż my dorośli, a ich przyszłość jest światem, którego jeszcze nie ma. Dlatego "oferta edukacyjna", która pochodzi ze świata ich rodziców i dziadków, nie jest dla nich atrakcyjna, wręcz pod wieloma względami szkodliwa.

A największym problemem jest to, że od bardzo wielu lat sposobem rozwiązywania problemów w polskiej szkole są protezy, które zamiast konstruktywnych zmian i dostosowań, proponują działania pozorne, wręcz nietyczne, a już na pewno nie takie, które problem rozwiązują i dają młodym ludziom dobre przykłady zachowań na przyszłość.

Mam tu na myśli bułki faszerowane ściągami przez wiele lat w czasie matur, kiedy od każdego abiturienta oczekiwano, że przez pięć godzić rozwiąże trzy zadania wybrane z zestawu pięciu zadań przygotowanych przez komisje egzaminacyjne.

Mam na myśli uporczywe trwanie "przy swoim" dorosłych kosztem stanu psychofizycznego młodych ludzi i oczekiwanie, że brak konstruktywnych dostosowań w polskiej edukacji przyniesie dobre rezultaty, przy czym warto zdefiniować to pojęcie.

W moim przekonaniu dobry efekt kształcenia to sukces każdego ucznia, na miarę jego możliwości. Dlaczego na przykład nie tworzymy warunków, w których każdy uczeń uczy się przedmiotu na określonym poziomie, jednym na przykład z czterech, z możliwością zmiany poziomu na wyższy w czasie, kiedy będzie tego potrzebował, albo "dorośnie" do zainteresowania się daną tematyką /wiedzą? Zresztą jest wiele zmian koniecznych, by uczenie się było efektywne, wzbudzało motywację i było powodem osiągania sukcesu, bez porównań, nagród i kar. O tym napisałam w drugim, uzupełnionym, wydaniu mojej książki "Nowa Szkoła. Zmianę edukacji warto zacząć przy tablicy", która ukaże się na początku nowego roku szkolnego.

Jakie zmiany pani proponuje?

Rozwiązaniem problemów dotyczących nieefektywnej edukacji jest zmiana z nauczania przedmiotu na stwarzanie przestrzeni do uczenia się. Natomiast nie można dziwić się nauczycielom, że oni tego nie robią, kiedy nikt ich tego nie uczył, a podejmowanie aktywności w dostosowywaniu warunków uczenia się jest obarczone dużym oporem środowiska dorosłych, rodziców i nauczycieli, którzy nie są zwolennikami takich działań, a wręcz są przekonani, że wyuczone, wypracowane i przez lata sprawdzone metody pracy są dobre.

Ale tutaj zawsze warto odpowiedzieć na pytanie, czy ktoś, kto uczy, wychowuje, swoim zachowaniem daje wzorce młodym ludziom, może nie uczyć się samemu...

Od przełomu XX i XXI w., czyli od czasów postępu nauk fizyki i medycyny, bardzo dużo wiemy, a właściwie powinniśmy wiedzieć i stosować, o tym, jak uczy się człowiek, co jego naukę wspiera, a co podcina skrzydła, czego potrzebuje, a co na długo lub na zawsze pozostawia niechęć, czasem złe wspomnienia i przykre doświadczenia na całe życie. Szczególnie jeśli dotyczy to przedmiotu ścisłego, w tym matematyki, jak ją nazwałam w swojej książce pisanej przed sześcioma laty, "Baby Jagi polskiej edukacji".

Nauczanie matematyki jest dziś takim "pędem donikąd" i to jest problem zasadniczy, a jego konsekwencją jest brak dobrych relacji uczeń – nauczyciel, uczeń – nauczyciel— rodzic. To oddala możliwość konstruktywnego załatwienia spraw, które nie cierpią zwłoki.

Jak zatem powinien pracować nauczyciel?

W efekcie moich ponad dwudziestoletnich zmian dziś celem uczenia się moich uczniów jest sukces każdego na miarę swoich możliwości i zainteresowań. A moim zadaniem jest stworzyć im takie warunki, żeby uczniowie umieli i lubili matematykę. Ostatnią rzeczą, o której z nimi rozmawiam, jest wynik na egzaminie. Nigdy nie warunkuję oceny pozytywnej rezygnacją z matury, a uczniowie sami sobie stawiają poprzeczkę, jeśli chodzi o wynik. Oczywiście przy moim wsparciu, z możliwością uzyskania pomocy, gdy tego potrzebują. Nie mam potrzeby i tego uczę moich uczniów, bycia lepszą od innych.

To z pewnością szok dla niektórych nauczycieli.

Staram się każdego dnia być lepszą od siebie samej z dnia poprzedniego, jeśli mam coś do poprawienia.

Moi uczniowie, co zdarza się wcale już nie tak rzadko, kalkulują na maturze, ile potrzebują punktów, by ją zdać i wtedy, gdy z pewnym zapasem są pewni, że uzyskali oczekiwany wynik, opuszczają salę egzaminacyjną.

Mają moje wsparcie również w takim podejściu, szczególnie jeśli przedmiotem zainteresowania nie jest matematyka, ale historia, biologia, języki czy sport. Wynik matury ma być satysfakcjonujący dla zdającego, a zdarza się, że w takim podejściu moi uczniowie uzyskują stu, dwustu, a nawet ponad 400-procentowe przyrosty EWD, które, jeśli mam mówić o wynikach, są tymi, które ewentualnie biorę pod uwagę. Uczeń uczy się i efekty jego wysiłku mają służyć tylko jemu. Ma w szkole czuć się dobrze, mieć możliwość współpracy, uczenia się w swoim tempie, uczenia się wzajemnie od siebie. Ma mieć poczucie sensu i satysfakcji z tego, co robi.

Jako matematyczka stawia pani oceny?

Nie pytam pod tablicą i nie stawiam stopni, jedynie w skali stopniowej, zgodnie z obowiązującym prawem, ustalam ocenę roczną/końcową. Jestem też zwolenniczką oceny śródrocznej, takiego zatrzymania się i zweryfikowania aktualnego stanu wiedzy i umiejętności.

Moi uczniowie są oceniani, a właściwie doceniani, w procesie. Tak pracuję w 34/36-osobowych klasach, gdzie młodzież uczy się w grupach, co ułatwia mi możliwość indywidualizacji oczekiwań i dostosowania się do potrzeb ucznia, które wyraża w IPUS-się, Indywidualnym Planie Uczenia się na początku każdego roku szkolnego.

Trudno mi w kilku zdaniach opisać, jak pracuję. Piszę o tym, mówię, ale bywa, że spotykam się z hejtem, odsyłaniem mnie do psychiatryka, czy zachęcaniem do odejścia ze szkoły. Jestem zdania, że kiedy mówimy coś o kimś, najbardziej mówimy o sobie i nie biorę tego do siebie, pod bardzo wieloma względami rozumiem takie zachowania, mniej godzę się na ubliżanie, czy ocenę moich metod pracy na podstawie swoich przekonań i bez wiedzy na ten temat.

Potrafię sobie wyobrazić, że trudno komuś uwierzyć, że jak uczeń lubi i umie matematykę, to wszystko jest proste. Ale bardzo wielu dorosłych wciąż uważa, że tak było, tak jak jest, tak ma być, mimo że umęczeni są wszyscy.

Z czego wynika ta niechęć do zmian, postępu, poszukiwań rozwiązań?

Z tego, że sami nauczyciele, jak powiedziałam wcześniej, nie mają przestrzeni do tego, żeby się uczyć i rozwijać. By tak było, potrzebne jest wsparcie instytucji i ludzi, którzy mają wpływ na to, jak wygląda polska szkoła. I na pewno nie chodzi o rozwiązania polityczne, czy nakazy i zakazy. Chodzi o ludzkie podejście do ludzkich spraw. Chodzi o działania, które docenią wartość edukacji wspierającej człowieka i jej wpływ na rozwój społeczny. Ale to nie jest łatwe, mimo że konieczne. Wiem o tym, bo przez lata sama byłam taką "pruską nauczycielką".

Lekcja o bryłach w klasie Anny Szulc Archiwum prywatne
Lekcja o bryłach w klasie Anny Szulc

I co się takiego stało, że dziś uczy pani zupełnie inaczej?

Przede wszystkim, będąc nauczycielką matematyki i wychowawczynią w szkole, zrozumiałam, że najważniejsze, co mogę dać uczniom, to nie umiejętność wykonywania skomplikowanych obliczeń, ale przygotowanie do dalszej edukacji i dorosłego życia. No i była jeszcze jedna ważna rzecz. Wtedy, gdy podejmowałam pierwsze kroki w kierunku zmian, sama byłam mamą trojga dorastających dzieci, sama bywałam na wywiadówkach i zdarzało się, że często słyszałam, że te dzieci są niegrzeczne, że nie chcą słuchać, nie chcą się uczyć, że my, rodzice, powinniśmy coś z tym zrobić.

I sama zaczynałam rozumieć, że to chyba nie o to chodzi w szkole. Że jak jest się nauczycielem, to trzeba być profesjonalistą i pomyśleć: skoro uczeń nie uważa, nie słucha, to dlaczego tak jest?

Trzeba zobaczyć problem, wynaleźć jakieś rozwiązanie, żeby to zmienić. No i jeszcze była jedna sprawa, chyba najważniejsza. Na początku nowego wieku, czyli dokładnie ponad 20 lat temu pojawiły się komputery, pojawił się dostęp do wiedzy, a jednocześnie masa różnych podręczników. Ja nigdy z podręcznikiem nie pracowałam, podręcznik, moim zdaniem, jest dla ucznia. Zawsze realizuję podstawę programową, a nie książkę. Ale ta rzeczywistość dała mi wiele do myślenia i zachęcała moją intuicję do refleksji i działań. Powiedziałam sobie, że są dwa wyjścia: albo odejdę z pracy, co nie byłoby łatwą decyzją, bo uwielbiam swój zawód, albo coś zmienię. Niewspierające było to, że jak się rozglądałam, to i nikt nie miał takich dylematów jak ja...

Zaczęłam poszukiwać w internecie jakiejś inspiracji, jakiegoś rozwiązania dla siebie. Trwało to kilka pierwszych lat, przez które dokonywałam bardzo ostrożnie i z dużą niepewnością, pierwszych kroków w kierunku zmian. Robiłam ich ewaluację, poprawiałam, uzupełniałam, zmieniałam, czasem odrzucałam i podążałam dalej. Aż nastał rok 2012, w którym zdarzyło się coś, co miało zasadniczy wpływ na dalsze działania i na moją coraz większą gotowość do podjęcia kolejnych. Ukończyłam kurs kwalifikacyjny i uzyskałam uprawnienia mediatora społecznego, a potem poznałam język Porozumienia bez Przemocy.

To zmieniło pani podejście do uczniów?

Na pierwszych zajęciach napisałam w notatkach, że otworzyłam drzwi do świata, za którym tęskniłam, a nie wiedziałam, że istnieje. Zrozumiałam, że trzeba zacząć od wspierającej (każdego) komunikacji.

Trzeba zacząć od siebie, trzeba zejść z katedry, trzeba zacząć traktować ucznia-człowieka po ludzku. Dotarło do mnie, że nie muszę mieć na koniec roku dylematów, czy jak postawiłam Asi piątkę, to Basi też powinnam.

Najpierw moi uczniowie zauważyli, że mówię do nich inaczej, niż powszechnie się do nich mówi. Kilka miesięcy później, w mojej sali lekcyjnej, na jednej ze ścian, uczennice, Asia i Lidka, namalowały żyrafę i szakala, czyli symbole języka komunikacji. Opisane są też tam krótkie zasady języka NVC. Ale żeby go stosować mając już tyle lat przepracowanych w szkole, musiałam wykonać sama ze sobą ogromną pracę. Jak to zrobić, żeby nie wracać do przyzwyczajeń, do tego, co gdzieś z tyłu głowy zawsze jest pod ręką? Szczególnie, jak pojawiają się emocje i podpowiadają działania na skróty?

Żyrafa i szakal w sali matematycznej Archiwum prywatne
Żyrafa i szakal w sali matematycznej

To nie była łatwa droga. Nieraz się zastanawiałam, czy idę w dobrym kierunku. Ale w 2016 r. moja uczennica zgłosiła mnie do Konkursu "Nauczyciel mediator". To dodało mi skrzydeł, widziałam sens tego, co robię, ale też zachęciło mnie do dalszych, bardziej odważnych działań. Nagrodę pieniężną, którą wtedy dostałam, przeznaczyłam na dalsze szkolenie się. Zaczęłam uzupełniać swoją wiedzę tą wiedzą neurobiologiczną. Jeszcze w 2016 r., w tym, w którym byłam laureatką konkursu, razem z Kingą, która też uzyskała III miejsce w Konkursie "Explory" za pracę "Język Porozumienia Bez Przemocy w szkole". Potem zorganizowałam pierwszą konferencję dotyczącą empatycznej edukacji, która stała się konferencją cykliczną, a zainteresowanie uczestnictwem jest coraz większe. W ubiegłym roku praktycznie w ciągu trzech dni w styczniu rozeszły się wszystkie bilety na kwietniowe wydarzenie w Zduńskiej Woli.

Ale opór też jest?

Jest, ale coraz mniejszy, bo skutki grzechów zaniechania są już tak widoczne, że społeczeństwo jest coraz bardziej świadome potrzeb zmian w polskiej szkole. Tyle że nie ma i nie będzie wzorca, czego by oczekiwali szczególnie nauczyciele, bo przecież tak zawsze było.

Była (i jest!) Podstawa Programowa, realizacja wytycznych i podręczników oraz wiedza, że będą rozliczenia z realizacji PP i, cokolwiek to znaczy, wyników. Jest też coraz większa wiedza "kilerów" zmian. Bardzo dużym powodem trudności w przeprowadzeniu konstruktywnych zmian, szczególnie w kształceniu nauczycieli, jest podejście do dydaktyki, która przez środowisko akademickie traktowana jest na zasadzie piątego koła u wozu.

To moje tegoroczne odkrycie po wydarzeniu zorganizowanym przez Centrum Nowoczesnej Edukacji Politechniki Gdańskiej w czasie dwudniowego IDEATORIUM Dydaktyki Akademickie, na którym była gościem specjalnym. Zaprosiła mnie dr hab. Joanna Mytnik, profesor PG, z którą od dwóch lat również współpracuję i która będzie w kwietniu 2025 r. wygłaszać wykład inauguracyjny na IV Konferencji Empatyczna Edukacja, Empatyczna Polska w Zduńskiej Woli.

Nie jest możliwe holistycznie podejście do ucznia, czyli realizowanie Podstawy, nie podręcznika, jeżeli dydaktyka w szkole wyższej jest uznawana za coś gorszego. Jeśli nadal kształci się przedmiotowo, jeśli liczy się wiedza przedmiotowa, wynik i pozycja w rankingu.

Jeśli w szkole nie umiemy się porozumiewać, a trudności, których jest coraz więcej, generują problemy, z którymi szkoła sobie nie radzi.

Jeśli, zamiast warunków do kognitywnego uczenia się i oceniania w procesie, uczniowie nadal dostają stopnie, czyli stosuje się ocenianie cząstkowe, które 25 lat temu zastąpiono ocenianiem bieżącym i mało kogo dziwi, że nie respektuje się obowiązującego prawa.

Tutaj wspomnę, że od wielu lat uczestnikami comiesięcznych wizyt studyjnych na moich lekcjach są nauczyciele z Polski, którzy po obejrzeniu moich lekcji, od kilku lat narzekali, że też tak chcieliby pracować, ale nie pozwala im na to statut ich szkoły. Również w tym zakresie wykazałam się inicjatywą i współpracą z dr Gabrielą Olszowską, obecną kuratorką małopolską, prof. Sylwią Jaskulską z UAM-u i Łukaszem Korzeniowskim, założycielem Stowarzyszenia Umarłych Statutów. Przez wiele miesięcy wypracowywaliśmy STATUT NIEUMARŁY. Wzór statutu jest możliwy do pobrania i korzystania, również w wersji edytowalnej, by wesprzeć polską szkołę w skutecznym działaniu na rzecz zmian, również w zakresie praworządności.

Dodam, że nadal jestem w permanentnym procesie uczenia się i dostosowywania warunków uczenia się uczniów, czego ostatnim efektem jest opracowanie i opisanie w przygotowywanej "Nowej Szkole", autorskiej metody (d)oceniania postępów ucznia ERAS – EWALUACJI RELACYJNEJ ANNY SZULC.

Nowa szkoła rodzi się w bólach...

Dziś, kiedy bywam zapraszana do wygłoszenia wykładu na uczelniach (ostatnio przez dr Martę Grzęsko-Nyczkę na Akademii Nauk Stosowanych w Lesznie), kiedy moje kuratorium gratuluje mi przy każdej okazji efektów mojej tytanicznej pracy, mam takie poczucie, że wypływam na szerokie wody. A oddolny ruch, w tym również tytaniczna działalność Dr Marzeny Żylińskiej, z którą współpracuję z ramach Budzącej się Szkoły i wszystkich znanych i nieznanych mi osobiście nauczycieli – innowatorów, staje się gruntem, na którym tworzy się nowa jakość polskiej szkoły.

Pamięta pani swojego nauczyciela matematyki?

Tak, pamiętam bardzo dobrze. Jak każdy z nas, czerpałam wiele wzorców z doświadczania bycia uczennicą matematyki w moich szkołach. To oczywiście byli nauczyciele, którzy realizowali zasady szkoły wymyślonej przez Prusy na zupełnie inne potrzeby, ale takie były realia i nie można nie doceniać roli tamtej edukacji. Bardzo doceniam i to, że podjęłam się bycia nauczycielką – innowatorką wynika też z faktu zdobycia wykształcenia i otrzymania wsparcia, szczególnie od mojej matematyczki, Krystyny, wtedy Sarnik, obecnie Kujawskiej, która pomogła mi bardziej uwierzyć w siebie i w swoje możliwości.

Do dziś, od czasu skończenia przeze mnie liceum, przyjaźnimy się i możemy wzajemnie na siebie liczyć.

A co z tą pracą domową z matematyki? Powinno się ją zadawać?

Z pracą domową z matematyki jest jak z każdą inną pracą. Bardzo chętnie się robi to, co mnie interesuje i bardzo chętnie się robi to, czego mi ktoś nie każe robić, a jest to moja suwerenna potrzeba i decyzja. Od dawna nie zadaję obligatoryjnych prac domowych. Ta decyzja, jak każda inna, też ma swoją historię. Opisałam ją w pierwszym wydaniu "Nowej Szkoły". Pewnie można mieć wątpliwości. Jak to, uczę matematyki, uczniowie mają zdać maturę i nie zadaję im prac domowych? Otóż to, że nie zadaję, nie oznacza, że oni nie pracują w domu. Nawet spotykam się z "zarzutami" ze strony uczniów, że to nie jest dobrze, że nie zadaję, bo łapią się na tym, że zajmują się matematyką do np. drugiej w nocy i nawet nie zauważają, że jest już ta godzina.

Ale tak robią dlatego, że chcą lepiej rozumieć matematykę, że mogą zobaczyć, co im sprawia trudność i na następnej lekcji otrzymać pomoc i wsparcie. Ode mnie, ale też od koleżanek i kolegów. Uczą się matematyki, bo sprawia im to przyjemność, bo jest to satysfakcjonujące, nieokupione presją czasu, porównaniami i karami.

Czyli "nie" dla prac domowych.

Proszę sobie wyobrazić, że ktoś pani coś każe zrobić i z góry wiadomo, że będzie z tego stopień albo że będzie panią z tego odpytywana pod tablicą. Ile osób na sto lubi matematykę? A jeszcze w takiej sytuacji, kiedy ma się nad sobą presję czasu i nikt nie bierze pod uwagę tego, że ktoś miał do zrobienia nie tylko zadania z matematyki.

W szkole też często nie ma znaczenia fakt, że uczeń ma na przykład jakieś inne kłopoty, chociażby rodzinne czy osobiste, ma gorszy stan psychofizyczny, mierzy się z problemami, z którymi sobie nie radzi i nie ma wsparcia...

W takim podejściu uczeń poszukuje strategii, bo ma zrobić wszystko, żeby osiągnąć cel, najczęściej stopień, lub ominięcia problemu, co nie zawsze bywa zachowaniem rzetelnym, etycznym. W kwestii prac domowych przez lata uczniowie spisywali od koleżanek i kolegów na korytarzu, w świetlicy szkolnej, ale też bywało, że w toaletach. Dziś otwiera się internet, kopiuje się treść zadania, a rozwiązanie się przepisuje. Dzisiaj też korzysta się z możliwości Czatu GPT.

Podstawą nauczania jest zaufanie i dobra komunikacja. Archiwum pryw.
Podstawą nauczania jest zaufanie i dobra komunikacja.

To jaki jest przepis na dobrą szkołę?

W szkole nic nie powinno się nakazywać ani zakazywać. Takie podejście, po pierwsze wskazuje odpowiedzialnego za wywiązanie się lub nie z tego, co zakazane lub nakazane. Takie podejście uczy braku odpowiedzialności za uczenie się ucznia przez ucznia. Takie podejście generuje problemy i konflikty. To z kolei oddala możliwość dostosowania jej do potrzeb i możliwości współczesnego świata, do potrzeb człowieka.

Przyjazna szkoła to szkoła, do której uczeń przychodzi chętnie. To miejsce, gdzie nauczyciel doświadcza satysfakcji z efektów swojej pracy. W szkole potrzeba współpracy, wzajemnej życzliwości i otwartości na potrzeby.

Uczenie się jest procesem. Dzisiaj wiadomo, że są to procesy fizyczne i chemiczne, które zachodzą w głowie człowieka, ucznia. Nikt nikogo niczego nie nauczy, jak on sam nie będzie chciał. Dopóki nie zrozumiemy, na czym naprawdę polega uczenie się, dopóki nie zrozumiemy, że podstawą edukacji jest relacja i to zarówno szkoły z uczniem czy nauczyciela z uczniem, jak i szkoły z domem, to dotąd będziemy się hejtować, stresować. Jeśli tego nie zrozumiemy i refleksyjnie nie odniesiemy się do potrzeb współczesnego człowieka, mam obawy, że obudzimy się z tego snu, jak już naprawdę nie będzie miał kto uczyć i nie będzie kogo uczyć.

Anna Szulc – nauczycielka matematyki, wychowawczyni w Liceum w Zduńskiej Woli. Mediatorka społeczna, tutorka. Laureatka konkursu Nauczyciel Mediator w 2016 r. Pomysłodawczyni i organizatorka Konferencji Empatyczna Edukacja, Empatyczna Polska. W swojej pracy wykorzystuje metodę Porozumienia bez Przemocy (NVC) oraz badania z dziedziny neurobiologii. Uczestniczka ruchu oddolnych działań "Szkoły w Drodze" mających na celu ulepszenie polskiej edukacji. Prywatnie żona, matka trójki dorosłych dzieci, babcia.