Poniżej publikujemy list od pani Beaty i zachęcamy was do dzielenia się swoją opinią oraz własnymi historiami pod adresem: redakcja_lifestyle@lst.onet.pl Wybrane maile opublikujemy w serwisie Kobieta Onet.

Znacie motyw przewodni wrześniowego zebrania z rodzicami? Wybieranie trójki klasowej. Gdy pada to pytanie, nastaje cisza, ci sprytniejszy omijają to pierwsze zebranie. Po długim napięciu albo ktoś się wreszcie zgłasza, albo następuje przymusowe typowanie. W tym roku szkolnym nie wiem, co mnie podkusiło, sama się zgłosiłam. Wkurzało mnie, że w poprzednich latach wszyscy mieli to gdzieś, nikt nic dzieciakom nie organizował. A że nie lubię narzekać, jeśli nie zamierzam sama czegoś zmienić, postanowiłam spróbować. Dziś wiem, że to był pierwszy i ostatni raz. Choć trójka składa się z 3 osób, robiłam wszystko sama, pozostała dwójka została wytypowana przymusowo i z góry zapowiedziała, że nie zamierza kiwnąć palcem. Nie spodziewałam się, że to aż tak niewdzięczne zajęcie, i że rodzice są takimi ignorantami! Przecież zazwyczaj chodzi o robienie czegoś dla ich dzieci.

Zawsze dziwiłam się mojej mamie, która za nic na świecie nie chciała się angażować w szkolne życie. Gdy sama byłam dzieckiem, zazdrościłam koleżankom, których mamy były w trójce, a one się tym wręcz chwaliły. Wydawało mi się to fajne. Wiadomo, że jest przy tym sporo pracy, ale bez przesady, przy dobrej organizacji można wykrzesać trochę czasu. Jednak rzeczywistość okazała się brutalna. Nie chodzi już nawet o to, że rodzicom nie chce się zrobić czegoś ekstra czy poświęcić czasu w tzw. czynie społecznym. Oni nie raczą nawet odpisać na wiadomość w sprawie własnego dziecka.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie dość, że totalnie nic nie robią, mają to głęboko gdzieś i utrudniają pracę takim naiwniakom jak ja, to jeszcze często zachowują się roszczeniowo. Jakbyśmy byli sługami jaśnie państwa.

Wiem, że to nie zabawa dla mnie. Przede wszystkim straciłam sporo pieniędzy. Bo rodzice nie wpłacają kasy na czas na wycieczki, kino czy składki, na które się umawiamy. I aż chciałoby się zacytować klasyka — "i co mi pan zrobisz?!". Upominałam się raz czy dwa razy. Dorośli ludzie mówili "ojej, zgapiłam się, już przelewam", więc zakładałam swoje pieniądze, żeby dzieciak poszedł do kina z innymi. Ale przelew nie przychodził. Nie wiem, czy to taka ignorancja, lenistwo czy cwaniactwo. I co w takiej sytuacji zrobić? Ile razy można wałkować tę samą śpiewkę, bez skutku. To mi było głupio, że mam trzeci raz dzwonić w tej samej sprawie. Niby nie wykładałam milionów, ale tu 5 zł tam 15 i się przez ten rok moich inwestycji w cudze dzieci nazbierało. Nie mogę uwierzyć, że ludzie się tego zwyczajnie nie wstydzą.

Druga sprawa to zero inicjatywy, zero odpowiedzi, a gdy wszystko jest już załatwione wieczne fochy, kręcenie nosem i pretensje. Bo nie takie, bo za drogie, za tanie, za nudne. To na dłuższą metę jest bardzo męczące. Jest u nas w klasie taka jedna mama bardzo miłego chłopca, która ma tendencję do wywyższania się i uznawania dzieciaka za niedocenionego geniusza. Wszystko powinno być z najwyższej półki, ale najlepiej za darmo, bo tak. Nic się nie podoba. Zawsze musi wetknąć kij w mrowisko i dorzucić swoje trzy grosze. W ogóle nie przejmowała się tym, że pozostałe 24 osoby coś zaakceptowały. Niby nie trzeba się tym przejmować, zwłaszcza że zawsze miała szansę się wykazać jako organizator, ale była zbyt zajęta, ale jednak to strasznie męczące. Po tym roku najbardziej się cieszę, że już więcej nie będę musiała odczytywać od niej wiadomości. Przysięgam, że jak widzę powiadomienie na komunikatorze z jej nazwiskiem, to słyszę w głowie cmokanie dezaprobaty.

Trzeci problem to straszny tumiwisizm i brak jakiejkolwiek chęci. Większość rodziców ma wszystko głęboko gdzieś. Będzie wycieczka czy nie? Nieważne. Często zbyt dużym wysiłkiem okazuje się odpisanie prostego "ok" albo "jestem przeciw/za". I znów, niby trzeba się z tym liczyć, a jednak strasznie to smutne i demotywujące. Plus z tyłu głowy ciągle jest stres, że trzeba podjąć jakąś decyzje odgórnie ze względu na totalny brak reakcji, a potem wysłuchiwać po fakcie, że oni by woleli coś innego.

I czwarty ciężar, dla mnie jak betonowe buty, czyli postawa bardzo wielu nauczycieli. Ja rozumiem, że mają dość. Teraz nawet rozumiem, że często najbardziej mają dość rodziców, ale bez przesady. Zero współpracy, dobrego słowa, czy chociażby nieprzeszkadzania. Fajnych nauczycieli w naszej szkole mogę po tym roku policzyć na palcach jednej ręki. Gdy wymagana była współpraca, często byli tak samo roszczeniowi jak rodzice, a ja czułam się jak służąca zobligowana, żeby wykonywać rozkazy, polecenia i ich zadowalać, bo przecież jestem w "trójce". Po organizacji zakończenia roku szkolnego mam wrażenie, że gdyby szkoła trwała miesiąc dłużej, kazaliby mi biegać po kawę!

Byłam, widziałam, doświadczyłam i nie chcę więcej. Mam poczucie spełnionego obowiązku, ale już nigdy więcej nie dam się w to wrobić. Trójka klasowa i praca z rodzicami to udręka. Jedyny plus? Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam na wakacje!