• Młodzi ludzie często wyjeżdżają setki kilometrów od rodzinnych domów do miejsc, gdzie nie znają osób na tyle zaufanych, aby mogli powierzyć im swoje dzieci
  • Od młodych mam oczekuje się coraz więcej. Z jednej strony chcąc, by te wpisywały się w tradycyjny model matki opiekującej się dziećmi i domem, a z drugiej — oczekując, że szybko wrócą do pracy i odbudują formę sprzed ciąży
  • Autorka rozmawia z bohaterkami mającymi małe dzieci, pytając o największe wyzwania, z jakimi mierzą się na co dzień
  • "Należy nie bać się mówić i przyznawać do tego, że może być mi ciężko. A to, że jest ciężko, nie znaczy, że jest się słabą. Proszenie o pomoc to siła, nie słabość" — wyjaśnia psycholożka, Gabriela Urban
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Urodziłam się w 1999 r. i wtedy zakład, w którym dotychczas pracowała moja babcia, został zlikwidowany. Taki zbieg okoliczności okazał się wybawieniem dla moich rodziców, którzy nie musieli zatrudniać niani, ani rezygnować z pracy, żeby się mną opiekować. Babcia przeszła po prostu na wcześniejszą emeryturę i ze względu na to, że mieszkała niecałe 2 km dalej, przychodziła codziennie do mojego domu, aby się mną zająć. Było to dla niej coś naturalnego. Sama przez pewien czas mieszkała ze swoimi dziećmi u teściów i rozumiała istotę pomocy przy wychowaniu pociech (a miała ich aż czwórkę).

Obecnie taki system wsparcia, w przypadku większości rodziców, nie ma prawa bytu. Młodzi ludzie często wyjeżdżają setki kilometrów od rodzinnych domów do miejsc, gdzie nie znają osób na tyle zaufanych, aby mogli powierzyć im swoje dzieci, a dziadkowie są coraz dłużej aktywni zawodowo i nie mogą poświęcić całego swojego czasu na opiekę nad wnukami. Dotychczasowe sieci pomocy, którymi większość z nas w dzieciństwie była otaczana, zanikają.

Takie zmiany najbardziej odbijają się na kobietach, które dopiero zostały mamami. To one, zmęczone, często niezrozumiane i samotne, nie mają wokół siebie osób, które zrozumiałyby ich frustracje.

Oczekuje się od nich bycia matką Polką, ale z nowoczesnym twistem. Oprócz tego, że mają jak najszybciej wrócić do pracy, zadbać o dzieci, partnera i dom, powinny także natychmiast odbudować formę sprzed ciąży, panować nad emocjami i najlepiej jeszcze nie narzekać. Takie standardy, narzucone przez społeczeństwo, są niemożliwe do spełnienia bez wsparcia rodziny, ojca dziecka i bliskich, a taka pomoc nie jest czymś oczywistym.

Kiedy uświadomiłam sobie, jakie zmiany zaszły w ostatnich latach w kwestii pomocy rodzicom, zaczęłam myśleć o moich przyjaciółkach i rówieśniczkach. Mieszkają w różnych częściach Polski, często bez rodziny czy znajomych obok. Mimo to, część z nich planuje mieć dziecko. Zastanawiam się wtedy, jak młode mamy radzą sobie teraz z opieką nad pociechami. Kto im pomaga? Czy mają opiekę nad zdrowiem psychicznym? Jak budują swoje sieci wsparcia? Aby dowiedzieć się, jak w praktyce wygląda obecnie pomoc skierowana do osób posiadających dzieci, pytania te postanowiłam zadać moim znajomym, rówieśniczkom, które już zostały mamami.

Natalia, mama 8-miesięcznego Nikodema

Natalia od dziecka marzyła o byciu mamą. Zaraz po ślubie i ukończeniu studiów zaszła w ciążę, dokładnie tak jak planowali z mężem. Niezmiennym wsparciem dla młodej mamy był jej partner oraz rodzice, głównie ze względu na to, że zamieszkała w swoim rodzinnym domu. Dzięki temu, jak sama powiedziała, nigdy nie czuła samotności: "bo zawsze ktoś obok niej był". Nieocenionym źródłem wiedzy o opiece nad noworodkiem była również jej mama.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Jednym z najcięższych momentów był poród, lekarze musieli wykonać jej cesarskie cięcie. W szpitalu, mając ograniczony kontakt z rodziną, czuła się zdana tylko i wyłącznie na siebie, jednak doświadczona mama, z którą była na sali, podnosiła Natalię na duchu w krytycznych, pierwszych dobrach po porodzie. Choć po powrocie do domu nie była wystarczająco mobilna, aby zająć się noworodkiem, rodzina otoczyła ją opieką.

Mama Nikodema jest również w stałym kontakcie z innymi kobietami mającymi dzieci w podobnym wieku, co jej synek. Piszą do siebie, udzielając sobie rad, wspierając się nawzajem i spotykając offline. Szukając porad, sięgała po wiedzę położnych oraz specjalistek znalezionych na Instagramie. Natalia podkreśla, że czuje dużą wdzięczność za to, że jest otoczona bliskimi i zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdy ma takie wsparcie w rodzinie i partnerze, jak ona.

Natalia, mama 4-miesięcznej Leny

Zawsze chciała mieć dużą rodzinę i z partnerem planowali jej założenie przed 25. rokiem życia. Ich marzenie spełniło się, kiedy wówczas 23-letnia Natalia zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym. Wtedy pierwszy raz poczuła wsparcie ze strony swojej drugiej połówki. Kiedy panikowała, jej chłopak uspokajał ją i powtarzał, że dadzą sobie radę.

To właśnie partner, teraz już narzeczony, był i jest dla niej największą pomocą. Choć znosiła ciążę wyjątkowo źle, borykając się z anemią i omdleniami, zawsze mogła na niego liczyć. Wsparcia udzielała jej także mama, mimo że przez swoją pracę nie mogła odwiedzać jej na co dzień. Jak mówi Natalia, w ciąży jej ciało zmieniało się dynamicznie i dla niej, jako przyszłej mamy, była to wyjątkowo ciężka transformacja.

"Moja mama miała inne podejście do tego, jak zmienia się ciało kobiety. Ja nie umiałam sobie z tym poradzić. Uważała, że daję życie, że to taki okres, że nigdy nie będę wyglądała tak samo, że muszę się z tym pogodzić. Pogłębiało to jednak to, że w ciąży czułam się bardzo źle"

Poród także nie należał do najprostszych. Lekarze musieli wykonać pilnie cesarskie cięcie, przez co obolała Natalia nie mogła wstawać do dziecka. Zarówno nią, jak i córeczką, opiekował się partner, który nadal aktywnie uczestniczy w wychowaniu dziecka, regularnie poświęcając mu czas i dzieląc się obowiązkami z Natalią, co pozwala jej na odnalezienie czasu dla siebie. Świeżo upieczony tata mówi, że tacierzyństwo go zmieniło, dzięki niemu dojrzał, a czas spędzony z córeczką jest dla niego wyjątkowy.

Już od czasu ciąży Natalia zaczęła zauważać, jak zmieniało się podejście jej znajomych. Liczne gratulacje okazywały się nieszczere, kiedy dowiadywała się o obmawianiu jej za plecami i o plotkach, wedle których dziecko miało być nieplanowane. Wcześniej grono jej znajomych było szerokie, teraz z czystym sumieniem można powiedzieć, że ma tylko jedną koleżankę, która rzeczywiście lubi jej córkę i przychodzi pobawić się z Leną.

Beata, mama 3-letniego Olka

Olek był zaskoczeniem dla Beaty i jej męża. 21-latka dopiero miała zacząć trzeci rok studiów, a jej partner aplikował na rezydentury lekarskie, kiedy zobaczyli pozytywny test ciążowy. Chociaż wieść o ciąży ucieszyła przyjaciół Beaty, ta z czasem przestała być zapraszana na spotkania, imprezy, domówki. "Byłam osobą wykluczoną towarzysko, nieprzydatną" — opowiada.

Jej mąż dostał się na rezydenturę poza dotychczasowym miejscem zamieszkania pary, więc ciężarna dziewczyna trafiła do nieznanego miasta, sama, bez znajomych i rodziny. Jej wsparciem stał się kontakt telefoniczny z mamą i jej przyjaciółkami. To one były największą pomocą w ciąży i pierwszych miesiącach życia dziecka, dzięki czemu Beata czuła się lepiej psychicznie.

Najgorszy okres przyszedł jednak po porodzie, gdy Beata czuła się bardzo samotna. Jej mąż spędzał całe doby na dyżurach w nowej pracy, a jej przyjaciółki i koleżanki przestały dzwonić. Jedyną osobą, która ciągle utrzymywała z nią kontakt, był przyjaciel ze studiów. Całe grono osób poza nim zniknęło. Poczucie samotności dodatkowo potęgował fakt, że urodziła Olka w trakcie pandemii.

Brakowało jej rodziny, która pomogłaby zrobić zakupy, popilnować chwilę synka. Brakowało jej męża, ale jak sama mówi, nie może być na niego zła, bo wiedziała, na co się pisze.

Beata została odciążona, kiedy do miasta, w którym żyła, przyjechali rodzice męża z Ukrainy, uciekający przed wojną. Dziadkowie zaczęli pomagać jej w opiece nad Olkiem, wkrótce także przestała karmić, co pozwoliło jej na większą swobodę.

Beata wspomina wiele sytuacji, w których czuła się oceniana przez inne kobiety. Przez te spotkane na ulicy, gdy jej synek płakał i nie mogła go uspokoić, przez położne, od których na porodówce usłyszała komentarz "dzieci rodzą dzieci" czy przez pediatrkę, która nazwała ją "nadwrażliwą młodą mamą". Ubolewa, że to właśnie kobiety wyrządzają najwięcej przykrości innym kobietom, a czasami wystarczy przecież zrozumienie.

Co mogą zrobić kobiety, które czują, że nie radzą sobie z trudnymi emocjami?

Historie tych trzech kobiet pokazują różnice w pomocy, jakiej doświadczają młode mamy. Nie każda z nich mogła liczyć na wsparcie ze strony rodziców, partnera i bliskich, a niektóre były oceniane już za samo podjęcie decyzji o założeniu rodziny lub za metody wychowawcze. Mimo to, wszystkie, z mniejszą lub większą pomocą, przechodzą przez macierzyństwo najlepiej, jak tylko potrafią — tak, jak każda mama. I tak samo, jak każda inna, mają prawo czuć wypalenie lub samotność.

Co zatem mogą zrobić kobiety, które czują, że nie radzą sobie z trudnymi emocjami? Spytałam o to jedną z pracowniczek fundacji "Mama na huśtawce" oferującą wsparcie w postaci konsultacji psychologicznych. Psycholożka Gabriela Urban zaznacza, że przede wszystkim, należy znaleźć odwagę, by powiedzieć komuś o swoich problemach.

"Należy nie bać się mówić i przyznawać do tego, że może być mi ciężko. A to, że jest ciężko, nie znaczy, że jest się słabą. Proszenie o pomoc to siła, nie słabość"

Specjalistka podkreśla także, że jeśli kobieta nie ma wokół siebie ludzi, którzy mogliby ją wysłuchać, może takiego wsparcia szukać w różnych instytucjach. Każda osoba w potrzebie może zgłaszać się do fundacji, takich jak "Mama na huśtawce", do psychologów, psychiatrów i położnych, a w przypadku nagłych wypadków dzwonić na Telefon Zaufania lub do Centrum Interwencji Kryzysowej.

Sytuacji, w których kobiety muszą szukać zrozumienia w instytucjach zamiast wśród bliskich, powinno być jak najmniej. Na pewno dochodziłoby do nich rzadziej, gdybyśmy jako społeczeństwo nie przestawali zwracać uwagi na ich potrzeby, a dzieje się tak za każdym razem, gdy nie przepuszczamy ciężarnych w długiej sklepowej kolejce, kiedy komentujemy głośno płacz dziecka albo ignorujemy kobietę z wózkiem, nie ustępując jej miejsca w tramwaju.

Ciągle pojawiający się stereotyp roszczeniowej matki wymagającej uwagi, doprowadza do utraty empatii wobec tych, którzy zdecydowali się na powiększenie rodziny. Zapominamy jednak, że osoba, która właśnie urodziła dziecko, jest nie tylko "mamą". To także nasza przyjaciółka, koleżanka, sąsiadka i kuzynka, która potrzebuje nas tak samo, jak przed ciążą. Czasami to jeden telefon, pójście na zakupy, ugotowanie obiadu czy posprzątanie u niej w domu, może okazać się wsparciem, które pozwoli jej na wzięcie oddechu i odnalezienie siebie. Naprawdę nie trzeba wiele. Czasami wystarczy tylko być.

Tekst powstał w ramach programu mentoringowego Dziewczyny-maszyny.