Nowy rząd jeszcze bardziej podkręca tempo. Poprzednia władza średnio rocznie zwiększała wpływy o 9,1 proc., a w tym roku idziemy na rekord i dochody budżetu mają wzrosnąć o 18,8 proc., z 574,1 do 682,0 mld złotych.

Duże liczby bezwzględne zawsze robią wrażenie, jak wzrósł poziom fiskalizmu, najlepiej pokazuje jednak porównanie wpływów budżetowych do PKB. Gdy w 2015 roku Donald Tusk kończył swoją drugą kadencję premiera, wskaźnik ten mocno zmniejszył, do 16,1 proc. Przychodzące po nim rządy Zjednoczonej Prawicy szybko jednak zaczęły zwiększać obciążenia fiskalne gospodarki i w ciągu sześciu lat wskaźnik ten wzrósł do 18,8 proc. Później przyszły dwa lata spadku (2022–2023) wynikające z wysokiej inflacji mocno zwiększającej nominalną wartość PKB, ale w tym roku znów wracamy na wysoki pułap. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, wpływy budżetowe sięgną 18,7 proc. produktu krajowego brutto.

Czytaj też: Oto najważniejsze zmiany w podatkach w 2024 r.

Sytuacja diametralnie różna od tej, jaką Donald Tusk pozostawił w 2015 roku. Uszczelnienie systemu podatkowego przez poprzednią ekipę – zwłaszcza jeśli chodzi o VAT – to dokonanie godne uznania. Większa ściągalność mogła się jednak przełożyć na obniżkę podatków, tymczasem mamy tylko większy budżet i cięższe państwo. Nowy rząd się tego trzyma. Politycznie nie stać go na odebranie tego, co już rozdano, a wyborcze obietnice szerokiej koalicji sięgającej lewicy oznaczają nowe budżetowe wyzwania.

Czytaj też: Jedna z najważniejszych obietnic KO wyceniona na 48 mld zł. „Osoby średnio zarabiające mogą odnieść największe korzyści”