• Norbert Szurkowski jest jednym z ośmiorga Polaków, którzy zginęli podczas ataków na World Trade Center w Nowym Jorku 11 września 2001 r. Prywatnie był synem Ryszarda Szurkowskiego, jednego z najlepszych polskich kolarzy w historii
  • Wkrótce po zamachach dom Szurkowskich zaroił się od ludzi. Drzwi się nie zamykały. Znajomi wchodzili i wychodzili. Wszyscy pracowali nad tym, by Norberta odnaleźć. W mieszkaniu panował harmider. Żonę Ursulę izolowano od informacji
  • Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, czteroletnia córka zbiegła po schodach, krzycząc: „Tata, tata!”. Gdy zobaczyła obcego mężczyznę, znajomego rodziny, odwróciła się i wróciła do swojego pokoju
  • W dniu tragedii Ursula była w czwartym tygodniu ciąży. Norbert wiedział, że będą mieli drugie dziecko. Podczas pierwszej nocy Claudii w domu Ursula miała wizję, w ktorej widziała Norberta. - Stanęłam jak wryta. Nigdy tego nie zapomnę
  • - Tak bardzo chciałabym cofnąć czas, by nie zdążył odebrać ode mnie przepustki, która była jak bilet po śmierć. (...) Później zaufałam złej osobie w czasie, gdy wciąż zmagałam się z piekłem mojego poprzedniego życia. Trwało to szesnaście lat - mówi Ursula
  • Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
              Onet

Norbert Szurkowski (1970−2001)

11 września 2001 r. już na zawsze zmienił życie wielu rodzin, których najbliżsi padli ofiarami ataków na World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie. Niecałe dwa miesiące później rany, które nigdy się nie zabliźnią, znów zostały otwarte. 1 listopada był drugim najtrudniejszym dniem w roku dla krewnych tych, którzy zginęli tego pięknego i słonecznego wtorku.

W zamachach na WTC zginęły niecałe trzy tysiące osób, w tym ośmioro Polaków, a wśród nich Norbert Szurkowski, syn Ryszarda Szurkowskiego - jednego z najsłynniejszych polskich kolarzy w historii.

Więcej o historiach Polek i Polaków, którzy uciekali z płonących wież World Trade Center oraz opowieściach pracowników Strefy Zero i krewnych ofiar przeczytasz w książce dziennikarza Onetu Kamila Tureckiego pt. „Przerwane milczenie. Na gruzach World Trade Center. Polskie historie". Można ją nabyć tutaj

Okładka książki pt. "Przerwane milczenie. Na gruzach World Trade Center. Polskie historie" mat. prasowe
Okładka książki pt. "Przerwane milczenie. Na gruzach World Trade Center. Polskie historie"

Głuchy telefon

Dzień rozpoczął się wcześnie. Do Szurkowskich miała przylecieć mama Norberta. Lądowanie zaplanowane było między godziną trzynastą a czternastą. Do tego czasu należało zawieźć trzyipółletnią Alex do przedszkola i posprzątać dom. Dzień wcześniej, w poniedziałek po południu

Norbert dowiedział się, że następnego dnia rano ma przyjść na sto czwarte piętro północnej wieży WTC, by poprawić tapety w biurze Cantor Fitzgerald. Na co dzień malował ściany. Planował zrobić specjalny kurs w tym zakresie, by móc więcej zarabiać. W WTC miał być tylko kilkanaście minut. Musiał skończyć robotę jeszcze przed otwarciem biur i wrócić do domu około godziny jedenastej.

Ursula skończyła śniadanie szybciej niż mąż, automatycznie zabrała ze sobą jego portfel, w którym były dokumenty pojazdu, wsiadła do samochodu i zaczęła wyjeżdżać. Norbert zorientował się, że nie ma przy sobie żadnego dowodu tożsamości. Na ulicę wybiegł z kanapką w ręce. Żona cofała wóz z podjazdu garażowego. W ostatnim momencie zauważyła biegnącego w jej stronę męża. „Podaj mi, proszę, moją wejściówkę, inaczej nie wpuszczą mnie do budynku” − powiedział. Na koniec uśmiechnął się i pomachał dokumentem przed przednią szybą, jakby chciał dodać: „Dzięki, właśnie o to chodziło”. Te dodatkowe zabezpieczenia to efekt zamachu z 1993 roku. Wówczas terroryści zdetonowali pozostawioną w podziemnym garażu wieży WTC ciężarówkę wypełnioną materiałami wybuchowymi.

Ursula wróciła do domu przed godziną dziewiątą i od razu zabrała się do sprzątania. Pracę przerwał telefon mamy Norberta. „Włącz telewizor! Co się dzieje na Manhattanie?” − zapytała. „Nie mam pojęcia” − odparła Ursula, przełączając na stację informacyjną. Zobaczyła płonącą wieżę północną. Już nie pamięta, co matka mówiła. „Co ja teraz zrobię?” − wydusiła z siebie, myśląc o Alexandrze, ale i drugim dziecku. Była w czwartym tygodniu ciąży. Norbert już wiedział, jego mamie chcieli powiedzieć, gdy przyleci.

− Mimo wszystko wciąż nie docierało do mnie, że mężowi mogło stać się coś złego − wspomina dzisiaj Ursula. Z teściową obmyśliły plan, że będą na zmianę do niego dzwonić. Na początku odzywała się poczta głosowa. Nadzieja, że ocalał, szybko jednak gasła. Jego komórka już nawet nie miała sygnału, a on sam nie odzywał się, nie oddzwaniał.

Powrót do domu

To był drugi dzień pracy Norberta po powrocie z Polski. Wspólnie z żoną i Alex odpoczywali w kraju przez ostatnie sześć tygodni. Co roku starali się wracać do ojczyzny na wakacje na ponad miesiąc. Weekend przed tragicznymi wydarzeniami z 11 września był pierwszym, który spędzili w USA po powrocie. Do Stanów Zjednoczonych wrócili w piątek. W sobotę poszli na urodziny syna koleżanki Ursuli. Norbert był jego ojcem chrzestnym.

W poniedziałek 10 września odwiedzili znajomych. Gdy wracali do domu, zadzwonił telefon Norberta. Przełożeni chcieli go poinformować, że jest praca do zrobienia w World Trade Center. Później miał pojawić się jeszcze w budynku związków zawodowych o godzinie dziesiątej.

− Nie był zadowolony, że będzie trzeba przemieszczać się w inne miejsce, ale powiedział, że taka to jest praca i nie ma wyjścia. Kierował samochodem, więc te informacje ja mu przekazałam − tłumaczy Ursula.

Jaki ojciec, taki syn

Przez długi czas zastanawiali się, czy nie zostać w Polsce na stałe. Jednak gdy na świat przyszła Alexandra, zdecydowali, że w Ameryce są w stanie zagwarantować jej lepszą przyszłość. Zostali w USA. Ursula zaszła w drugą ciążę tuż po studiach. To nie był dobry czas na dziecko. Chciała wrócić do pracy.

− Mówił, że mam się nie przejmować, bo damy sobie ze wszystkim radę. Gdy dowiedział się, że będziemy mieli drugie dziecko, był bardzo zadowolony. Powiedział, że jeśli tym razem będzie chłopczyk, to będzie mieć na imię Ryszard, po dziadku − wspomina.

Ryszard Szurkowski był jednym z najwybitniejszych polskich kolarzy szosowych. Dwukrotnie został wicemistrzem olimpijskim, cztery razy stawał na podium mistrzostw świata. W latach siedemdziesiątych zdominował nie tylko mistrzostwa Polski, lecz także prestiżowy Wyścig Pokoju. Norbert był bardzo dumny ze swojego ojca.

Ryszard bardzo przeżył śmierć syna. Później rzadko o tym wspominał, tym bardziej że ostatniego dnia przed wylotem Norberta i Ursuli do USA przegadali wspólnie wiele godzin. „Przed tą tragedią syn był w Polsce. Trwało akurat Tour de Pologne, ale przyjechałem do niego z Zielonej Góry dzień przed odlotem. To był chyba piątek. Wziąłem mocniejszy samochód i ruszyłem do Warszawy. Następnego dnia syn wyjeżdżał. Przegadaliśmy całą noc, siedzieliśmy do samego rana” − wspominał kolarz w swojej autobiografii.

− Oni byli do siebie bardzo podobni. Mąż kochał rodzinę, uwielbiał Polskę i rozmowy z ojcem na wszystkie tematy. Tęsknił za ojczyzną, ale szkoda mu było zostawić swoją mamę, która po rozwodzie z Ryszardem wyjechała do USA. Myślę, że Norbert był w stanie mu powiedzieć, że wróciłby do niego i do kraju. Teść był jednak bardzo inteligentną i honorową osobą. Nigdy nie wywierał w tej sprawie żadnej presji. Kiedyś Norbert powiedział mi, że gdyby tata dał mu sygnał, że ma wrócić do Polski, on by to zrobił. Przepadał za ojcem, dlatego gdy tylko poznałam przyszłego wówczas męża, trudno było mi uwierzyć, że zamierza mieszkać w Nowym Jorku, gdy w Polsce jego rodzina jest powszechnie szanowana. Chciałabym wiedzieć, co jako ojciec z synem stracili, nie będąc razem. Nie będzie mi to dane.

Ursula z Norbertem poznali się przez swoich znajomych. Był grudzień 1991 roku. Ona była wówczas jeszcze w szkole średniej. Miała piętnaście lat, on dwadzieścia jeden. Jego serdeczny kolega znał jej koleżankę. Pewnego razu Ursula ich odwiedziła. Na miejscu był już Szurkowski.

− To było tuż przed sylwestrem. Postanowiliśmy, że w czwórkę pójdziemy razem świętować nowy rok. Tak to się zaczęło. Ślub cywilny wzięliśmy w 1995 roku, kościelny rok później.

„Tata, tata!”

Niemal dziesięć lat później samoloty uderzyły w wieże World Trade Center. W tym czasie Norbert był w budynku. Jego telefon milczał. Ursula zatelefonowała do swojej bliskiej koleżanki. Udało się jej dodzwonić około godziny jedenastej.

− Miałam taki chaos w głowie, że potrzebowałam, by ktoś do mnie po prostu przyszedł i mnie uspokoił.

Wkrótce dom Szurkowskich zaroił się od ludzi. Drzwi się nie zamykały. Znajomi wchodzili i wychodzili. Wszyscy pracowali nad tym, by Norberta odnaleźć. W mieszkaniu panował harmider. Ursulę izolowano od wszystkich informacji. Nie dopuszczała do siebie złych myśli.

− Wiedziałam, że w końcu się znajdzie, tylko po prostu potrzeba czasu. Nie miałam siły, by się zająć poszukiwaniami. Marzyłam o tym, by poranek, który spędziliśmy razem, trwał. Czułam, że to, co się dzieje, to tylko zły sen. Chciałam zasnąć i obudzić się dopiero, gdy on wróci do domu.

Z tego wszystkiego zapomniała odebrać Alex z przedszkola. Ktoś zaproponował, że po nią pojedzie. Później, gdy córka była już w domu, zadzwonił dzwonek do drzwi, mimo że tego dnia nie były zamykane. Dziewczynka zbiegła po schodach, krzycząc: „Tata, tata!”. Gdy zobaczyła obcego mężczyznę, znajomego rodziny, odwróciła się i wróciła do swojego pokoju, do zabawek.

Ostatni raz

To była pierwsza noc Claudii w domu. Ursuli nie bardzo podobało się to imię, ale Norbertowi wręcz przeciwnie. Kiedy dowiedział się o ciąży żony, wspominał o imionach Ryszard i Claudia. Gdy dziewczynka pojawiła się na świecie, Ursula spełniła życzenie nieżyjącego męża. Po pierwszych czterech godzinach snu zbudziła się, by nakarmić dziecko.

− Zapaliłam światło w kuchni, z której można było przejść do dużego pokoju. Tam stał elektryczny kominek. Na jego stopniu siedział Norbert. Patrzył w moją stronę. Stanęłam jak wryta. Czerpałam z tego widoku jak najwięcej. Miałam wrażenie, że przyszedł do nas w pierwszą noc Claudii w domu. Po chwili wstał i odszedł.

− Czy pojawiał się jeszcze później? − pytam.

− Nie, to był ostatni raz, gdy go widziałam. To była wizja, której nigdy nie zapomnę.

− Czy to były objawy podobne do symptomów zespołu stresu pourazowego?

− Raczej bardzo głębokiej depresji. Ja przez bardzo długi czas miotałam się między gniewem a niedopuszczaniem do siebie myśli, że Norbert nie żyje. Gniew był we mnie przez wiele lat, co utrudniało mi normalne funkcjonowanie. Miałam sporo momentów, w których chciałam po prostu zakończyć swoje życie. Jeszcze w trakcie ciąży nie spałam wiele dni. Skoki ciśnienia sprawiły, że wylądowałam nawet w szpitalu. Od tej pory mama była przy mnie przez cały czas.

− Jakim Norbert był człowiekiem?

− Był bardzo energiczny. Wszystko go interesowało. Jak czegoś nie potrafił zrobić, szybko się tego uczył. Uwielbiał spędzać czas z rodziną i znajomymi. Cieszył się życiem. Był doskonałym organizatorem. Nigdy się z nim nie nudziliśmy. Pasjonował się sportem. Sam grał w tenisa. On nie zasługiwał na śmierć. Był tak wspaniałym człowiekiem… Moje dziewczynki nie zasłużyły na utratę wspaniałego taty, który tak wiele wniósłby do ich życia. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, co by było, gdybym wyszła kilka minut wcześniej. Co by było, gdyby to on wyszedł piętnaście minut wcześniej z wieży? Tak bardzo chciałabym cofnąć czas, by nie zdążył odebrać ode mnie przepustki, która była jak bilet po śmierć. Nie można przyzwyczaić się do tego, co się stało, ale zastanawiałam się, czy jest jakiś moment w życiu, w którym można zacząć znowu żyć? Czy jest jakaś chwila, w której to się dzieje?

− Jest?

− Popełniłam po drodze wiele błędów, bo tak bardzo chciałam odzyskać harmonię, wrócić do tego, co było, i mieć szczęśliwą rodzinę. Wyszłam ponownie za mąż, ale to był największy błąd w moim życiu. Zaufałam złej osobie w czasie, gdy wciąż zmagałam się z piekłem mojego poprzedniego życia. Próbowałam się trzymać i nie utonąć. Dopiero rozpad drugiego małżeństwa pozwolił mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.

− Ile czasu musiało minąć?

− Po szesnastu, siedemnastu latach od śmierci Norberta pewnego dnia obudziłam się i powiedziałam: „Mój Boże, życie znów może być normalne”. Najtrudniejsze jest to, że nasze córki musiały dorastać, nie wiedząc, co to miłość ojca, nie mając go obok siebie, żeby się przytulić. Nie mógł poprowadzić ich przez życie. Dziś jednak wiem, że mają najlepszego Anioła Stróża, który nad nimi czuwa i dba o ich bezpieczeństwo.

(KT)