Kaczyński przegrał, a Morawiecki wygrał — wewnątrz PiS odbiór wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego jest jednoznaczny. Kaczyński chce uciec do przodu, wchłaniając skompromitowaną Suwerenną Polskę. "Zjednoczenie" PiS i Suwerennej może stać się okazją do zmiany nazwy i kierownictwa partii.
Wieczór wyborczy PiS przypominał stypę. Pierwsze sondażowe wyniki wyborów — dające Koalicji Obywatelskiej zdecydowane, ponad 4-punktowe zwycięstwo — już kilka godzin wcześniej krążyły w partii.
Co więcej — jeszcze przed zakończeniem głosowania sztabowcy PiS mieli orientacyjne wyniki kluczowych kandydatów wszystkich partii, zebrane przez swoje struktury w terenie. Wiedzieli zatem, że przegrają, i wiedzieli, kto nie wejdzie do Parlamentu Europejskiego. A nie weszli głównie faworyci Kaczyńskiego.
Kaczyński po raz pierwszy od dekady przegrał wybory z Tuskiem
Kaczyński popełnił w tej kampanii całą masę błędów, które skończyły się pierwszą od dekady przegraną z Tuskiem.
Czytaj dalej o błędach Prawa i Sprawiedliwości. Z tekstu dowiesz się też, jak Mateusz Morawiecki wykorzystał błędy Jarosława Kaczyńskiego.
Źle ułożył listy wyborcze, kierując się osobistymi sympatiami i patologicznie pojmowaną lojalnością, przez co doprowadził do wrzenia w strukturach terenowych PiS. W ten sposób kandydaci PiS walczyli głównie między sobą. Tak jak europoseł Karol Karski z byłym wiceszefem MSWiA Maciejem Wąsikiem, wsadzonym do jego okręgu wyborczego jako rekompensatę za to, że siedział w więzieniu.
Tomasz Waszczuk / PAP
Jarosław Kaczyński i Karol Karski
Tak jak "dwójka" na euroliście PiS w stolicy, Tobiasz Bocheński, który walczył z Małgorzatą Gosiewską, która — za wysługę lat dla partii — wyżebrała od Kaczyńskiego "jedynkę", bo tylko z takiego miejsca miała szanse wejść. Tak jak trio Wojciech Kolarski — Ryszard Czarnecki — Marlena Maląg, którzy mocno okładali się o jedyny euromandat PiS w Wielkopolsce.
To nie były wyjątki od reguły, to była reguła — pisowcy najmocniej tłukli się między sobą.
Co więcej, Kaczyński tylko te walki wzmacniał swoimi kolejnymi niezrozumiałymi decyzjami. Często bowiem wspierał w kampanii kandydatów z "dwójek" przeciwko kandydatom z "jedynek", których wszak sam wskazał. Tak było nie tylko w okręgu Warmia-Mazury/Podlasie, gdzie poparł Karskiego przeciwko Wąsikowi. Tak było także np. w Łódzkiem, gdzie jedynkę przyznał schorowanemu Witoldowi Waszczykowskiemu, byłemu szefowi MSZ, a potem popierał startującą z "dwójki" Joannę Lichocką.
Do tego Kaczyński wstawił w wielu okręgach "spadochroniarzy", czyli polityków spoza regionu, w tym tak kontrowersyjnych jak Jacek Kurski (Mazowsze) czy Mariusz Kamiński (Lubelszczyzna).
Te błędy Kaczyńskiego wykorzystał Mateusz Morawiecki. Były premier miał konsekwentną strategię — najpierw zapewnił swym ludziom niższe miejsca na listach wyborczych PiS, żeby się nie rzucać w oczy. Jednocześnie postawił na takie okręgi, gdzie jego ludzie mieli szanse pokonać znajdujących się na "jedynkach" lub "dwójkach" faworytów Kaczyńskiego. A potem bardzo mocno im pomógł. Jego ludzie prowadzili nad wyraz wystawne kampanie — tak jakby partyjne limity ich nie obowiązywały.
Kaczyński szybko został w tej kwestii zaalarmowany. Już w ostatnim tygodniu kampanii na Nowogrodzkiej zapanowała panika — wszystko wskazywało na to, że ludzie Morawieckiego pobiją faworytów Kaczyńskiego. W tej sytuacji Kaczyński zorganizował groteskową konferencję prasową u boku jednej z zagrożonych, która przyjechała do niego błagać o pomoc — Anny Fotygi, byłej szefowej MSZ. Jej na Pomorzu zagrażał z czwartego miejsca były rzecznik rządu Morawieckiego Piotr Müller.
Piotr Nowak / PAP
Jarosław Kaczyński i Anna Fotyga
Prezes wsparł też swą liderkę listy PiS na Dolnym Śląsku Annę Zalewską, zagrożoną przez Michała Dworczyka, byłego szefa kancelarii premiera w rządzie Morawieckiego. Wreszcie, Kaczyński poparł Lichocką, nr 2 w Łodzi, która panikowała, że prześcignie ją były minister Morawieckiego, kampanijny wyga — Waldemar Buda, piąty na liście.
— Trzeba przede wszystkim głosować na te osoby, które zostały wskazane na "jedynkach", a tam, gdzie są szanse na dwa mandaty, także na "dwójkach". To jest najważniejsze — wszystko inne to tylko wsparcie. Są ci, którzy walczą, i są ci, którzy wspierają — tymi słowami Kaczyński wyznaczył ludziom Morawieckiego role wyborczych zajęcy.
Kaczyński wzywa, by nie głosować na ludzi Morawieckiego
Mateusz Morawiecki, Waldemar Buda (z lewej) i Piotr Müller (z prawej)
Zresztą wszyscy wspomniani ludzie Morawieckiego weszli do PE. Przepadły Fotyga i Lichocka, a Zalewska co prawda z trudem się obroniła, ale za to Dworczyk wyeliminował inną nielubianą europosłankę, Beatę Kempę z Suwerennej Polski.
Filip Naumienko/REPORTER / East News
Mateusz Morawiecki i Michał Dworczyk
Morawiecki ma jasny plan. Korzystając z tego, że jest na fali, chce doprowadzić do wyrzucenia ziobrystów z koalicji. Ich antyunijny radykalizm i nieudolność w reformowaniu wymiaru sprawiedliwości były — jego zdaniem — głównymi przyczynami starcia rządu PiS z Brukselą i utraty władzy przez PiS.
W drugim kroku Morawiecki chce dostać nominację PiS na prezydenta w przyszłorocznych wyborach — ma już takie poparcie od Andrzeja Dudy, z którym wszedł w cichy sojusz. Nie chodzi mu nawet o wygraną. Wystarczy wejście do drugiej tury, bo wówczas dostanie kilka milionów głosów i stanie się najpopularniejszym politykiem prawicy — w ten sposób zyska siłę do starcia z Kaczyńskim o kontrolę nad PiS.
East News/Piotr Molęcki / East News
Prezydent Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki
Gdyby pierwotne, sondażowe wyniki się utrzymały, to Morawiecki ruszyłby do natarcia zaraz po wyborach. W PiS słychać nawet, że rozważał wyjście z partii. Ale ponieważ porażka Kaczyńskiego nie jest tak efektowna — ostatecznie mniej niż 1 pkt proc. — Morawiecki musi działać ostrożnie.
Tak Kaczyński chce wchłonąć ziobrystów. Macierewicz i Kamiński na wylocie
Prezes przygotowuje się na to starcie. Wciąż bada inne warianty prezydenckie, bo nie ma zamiaru ulegać naciskom Morawieckiego i Dudy, którzy chcą przy okazji kampanii prezydenckiej przejąć kontrolę nad partią. Dlatego do gry wrócił Tobiasz Bocheński, świeżo upieczony europoseł. Były kandydat PiS na prezydenta stolicy dostał "dwójkę" na euroliście PiS w stolicy, bo miał to obiecane, gdy godził się zostać zwierzyną łowną dla Rafała Trzaskowskiego.
Paweł Supernak / PAP
Jarosław Kaczyński z Tobiaszem i Elżbietą Bocheńskimi
Wydawało się, że po tej porażce Kaczyński zrezygnował z Bocheńskiego, ale — jak słyszymy w PiS — po jego wygranej w eurowyborach prezes na nowo życzliwie patrzy na tę kandydaturę. Powód jest prosty — Bocheński jest dla Kaczyńskiego całkowicie sterowalny.
Suwerennej Polski prezes PiS nie zamierza pacyfikować, tylko przyłączyć — pod nieobecność schorowanego Zbigniewa Ziobry operację tę ma przeprowadzić europoseł Patryk Jaki, który zieje nienawiścią do Morawieckiego.
Paweł Supernak / PAP
Zbigniew Ziobro i Patryk Jaki w 2022 r.
W PiS spekuluje się, że jesienią Kaczyński zorganizuje "zjazd zjednoczeniowy" z ziobrystami, przy okazji nowego rozdania usuwając z kierownictwa PiS kontrowersyjne i zgrane już postacie, takie jak wiceprezesi partii Antoni Macierewicz i Mariusz Kamiński. Spece od propagandy Adam Bielan i Jacek Kurski popychają też prezesa w kierunku zmiany nazwy — ostatnio Kaczyński wyjątkowo intensywnie nawiązuje w swych wypowiedziach do "Biało-Czerwonych".
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.