Poniżej prezentujemy fragment książki za zgodą wydawnictwa:

Brama św. Anny, tuż za kolumnadą Berniniego, to jedno z pięciu wejść do Watykanu. Dla pielgrzymów i turystów to wejście numer jeden. Zaraz za bramą widać ciemnoróżowe budynki koszar gwardii watykańskiej.

W ten poniedziałkowy wieczór 4 maja 1998 roku w Rzymie padało, właściwie lało jak z cebra. Nieliczni świadkowie przypomną sobie później, że gwardziści szwajcarscy, którzy około godziny dwudziestej jak zwykle pilnowali wejścia przy Bramie św. Anny, mieli narzucone na siebie niebieskie płaszcze przeciwdeszczowe. Z powodu ulewy i późnej pory uliczki najmniejszego państwa świata świeciły pustkami. Zamknięta była tamtejsza apteka. Nieczynny był także watykański supermarket, cieszący się dużym wzięciem, bo sprzedawał papierosy po cenach bez cła. A poza tym niezależnie od pogody mało kto spośród ośmiuset mieszkańców minipaństwa wychodzi po godzinie dwudziestej na ulicę. Z wyjątkiem teologa papieskiego domu, ojca Coutier, który samotnie spacerował po Watykanie i Muzeach Watykańskich, gdzie mieszkał w dwupokojowym apartamencie.

Od kiedy bank watykański porozstawiał na terenie Watykanu bankomaty, można było napotkać przemykających okazyjnie wieczorem duchownych, pobierających gotówkę.

Mijała godzina dwudziesta pierwsza, kiedy zakonnica, mieszkająca na drugim piętrze w budynku koszar tuż za Bramą św. Anny, usłyszała dziwny hałas. Później świat się dowie, że to Anna Lina Meier ze Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej (Le Suore della Divina Provvidenza). Zakonnica wyszła na korytarz i stwierdziła, że sąsiednie drzwi są uchylone. Zauważyła, że po podłodze sączy się strużka krwi. Przerażona wszczęła alarm.

Mieszkanie należało do dowódcy Gwardii Szwajcarskiej pułkownika Aloisa Estermanna. Jeszcze nie zdążył wyschnąć atrament na dokumencie, który potwierdzał awans na to stanowisko.

Nominację Estermann dostał zaledwie kilka godzin wcześniej. "Dziękuję Ojcu Świętemu za zaufanie, jakim mnie obdarzył, i proszę Pana, by zawsze był blisko mnie na tym wysokim stanowisku" – powiedział w wywiadzie dla niemieckiej telewizji ARD zaraz po nominacji. Trudno uwierzyć, że Stwórca wysłuchał jego modlitwy, skoro to właśnie czterdziestotrzyletni komendant był jednym z trzech trupów leżących tuż za uchylonymi drzwiami. Kule ugodziły go w plecy i twarz.

Obok niego, również martwa, leżała żona Gladys. Kula trafiła ją w klatkę piersiową. Trzecią ofiarą z kulą w głowie okazał się Cédric Tornay, dwudziestotrzyletni gwardzista, wicekapral [młodszy kapral, zastępca dowódcy drużyny – przyp. red.].

W tym czasie w papieskich apartamentach na drugim piętrze, rzut beretem od koszar, pali się jeszcze światło, ale Jan Paweł II oraz jego osobisty sekretarz, świeżo upieczony biskup Stanisław Dziwisz, szykują się w swoich pokojach na nocny spoczynek. Dziwisz natychmiast zostaje poinformowany o makabrycznym wydarzeniu. Około północy, w rekordowo szybkim tempie, nie tylko jak na Watykan, znany przecież z praktyk zwlekania i ociągania się – przysłowiowe młyny watykańskie mielą powoli – Stolica Apostolska wydaje komunikat:

"Dotychczasowe informacje pozwalają na sformułowanie hipotezy o przypływie napadu szaleństwa, w jaki wpadł młodszy kapral Cédric Tornay". To on zamordował małżeństwo Estermannów, po czym odebrał sobie życie.

Pierwsi dziennikarze natychmiast zjawiają się na placu św. Piotra. Ale o pierwszej w nocy przy rzęsiście padającym deszczu zastają zamkniętą żelazną Bramę św. Anny. Widzą jedynie, jak w oknach koszar migotają płomienie świec ustawionych na parapetach. Banalność, pewność i szybkie tempo wyjaśnień potrójnego morderstwa koresponduje z tonem, w jakim są formułowane. A przecież brakuje wyników sekcji, analizy śladów w miejscu zbrodni, nie ma analizy balistycznej czy raportów z przesłuchania świadków. Oświadczenie wzbudza wątpliwości dziennikarzy. O potrójnym dramacie nic właściwie nie wiadomo, poza identyfikacją ofiar.

Dwudziestotrzyletni podoficer Cédric Tornay z francuskojęzycznej Szwajcarii w 1994 roku, czyli zaledwie cztery lata wcześniej, wstąpił do Gwardii Szwajcarskiej. Typ sportowca – grywał w hokeja, wspinał się w grupie alpinistycznej St. Moritz. W pamięci matki z okresu sprzed wstąpienia do gwardii był typem wzorowego synka. Wieczorami przesiadywał w domu.

Sportowym fascynacjom dawał upust w miejscu pracy. Organizował wśród gwardzistów turniej za turniejem w tenisie stołowym, bilardzie i piłce nożnej. Był dobry w każdej z tych dyscyplin. W rywalizacji futbolowej jego drużyna zajęła pierwsze miejsce, on zaś zdobył tytuł króla strzelców.

W przeciwieństwie do nieopierzonego, ale energicznego wicekaprala Alois Estermann, syn rolnika z Gunzwil spod Lucerny, miał za sobą służbę w armii szwajcarskiej, nim w 1980 roku wstąpił w szeregi gwardii papieskiej. Od razu w randze kapitana, ku wielkiemu zdziwieniu szefów papieskiej formacji.

Nabożeństwo pogrzebowe Aloisa Estermanna Keystone / AFP
Nabożeństwo pogrzebowe Aloisa Estermanna

***

Rankiem w kaplicy Gwardii Szwajcarskiej, gdzie wystawiono wszystkie trzy trumny, zjawił się papież Jan Paweł II. Trumnę Estermanna zdobił hełm z przysługującym komendantowi białym pióropuszem. Papież zmówił modlitwy. Estermanna określił "człowiekiem wielkiej wiary i niezłomnego oddania na służbie", a Tornaya, "który znalazł się przed sądem bożym", powierzył "miłosierdziu boskiemu".

Skąpe oświadczenie Watykanu sprzed północy postawiło na równe nogi armię dziennikarzy. Kursowali od rana po skąpanym deszczem Rzymie, nie przepuszczając żadnemu monsignore, którego dopadli na ulicach w pobliżu Watykanu lub na samym placu św. Piotra. Indagowali gwardzistów pełniących służbę na terenie Państwa Watykańskiego, w tym także przy Bramie św. Anny. Ale żadnych nowych informacji nie uzyskali.

***

[...] Punktualnie o trzynastej trzydzieści, Joaquín Navarro-Valls (dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej) osobiście stanął przed kamerami. W przepełnionej sali konferencyjnej przy Via della Conciliazione zastrzegł, że śledztwo nie zostało zakończone, brakuje wyników badań toksykologicznych i balistycznych, ale można już się powołać na wyniki sekcji zwłok, przeprowadzonej przez profesorów Piero Fucciego i Giovanniego Arcudiego. To dwaj koronerzy wyznaczeni przez Watykan. Nazwiska nieprzypadkowe, skoro obydwaj siwiejący już sądowi lekarze od lat pracowali społecznie dla Watykanu.

Co najistotniejsze, Navarro-Valls przedstawia przebieg wypadków, co do których Watykan "ma moralną pewność", że tak właśnie się potoczyły. "To jedyna hipoteza. Nie ma powodu, aby przedstawiać jakąkolwiek alternatywę" – konkluduje. Krążyły już bowiem pogłoski o miłosnym trójkącie. Ale uwypuklenie "moralnej pewności", bez powołania się na wyniki policyjnego śledztwa, oświadczenie czyniło niewiarygodnym.

W dramatyczny wieczór, relacjonował Navarro-Valls, wicekapral Tornay zadzwonił do drzwi mieszkania Estermannów, którzy akurat usiedli do uroczystej kolacji z winem przy świecach. Świętowali upragniony awans. Drzwi otworzyła Gladys.

Gwardzista wtargnął do mieszkania i na miejscu ze służbowego pistoletu typ SIG Sauer 75, kaliber 9 milimetrów, zastrzelił ją, sekundy potem komendanta. Po czym uklęknął, przyłożył sobie pistolet do ust i po raz ostatni pociągnął za spust. Z pięciu pocisków wystrzelonych przez Tornaya zidentyfikowano tylko cztery. Pierwszy przebił lewą kość policzkową i trafił w odcinek szyjny kręgosłupa i rdzeń kręgowy komendanta. Druga kula weszła w ramię, przeniknęła do kanału rdzeniowego pierwszego kręgu i tkanek mózgowych. Żona Gladys została trafiona w lewe ramię pojedynczą kulą, która dotarła do odcinka szyjnego kręgosłupa.

Jako motyw Navarro-Valls przytoczył znany z pierwszego komunikatu "Raptus di follia". Uraza, którą żywił wicekapral, osobowość niezrównoważona psychicznie, eksplodowała w "akcie nieprzewidzialnego szaleństwa" wobec swojego przełożonego. Między wicekapralem a jego przełożonym wybuchł konflikt, bo w lutym młody Szwajcar został upomniany przez Estermanna za spędzenie nocy poza murami Państwa Watykańskiego. Takie wykroczenie spowodowało, że Estermann wycofał decyzję o wręczeniu mu w dniu święta Gwardii Szwajcarskiej medalu Benemerenti, standardowego odznaczenia przyznawanego każdemu gwardziście za trzy lata służby.

Tornay, jeszcze w dniu morderstwa, miał się skarżyć kolegom na niesprawiedliwą decyzję o odebraniu odznaczenia.

Silnie rozgoryczony, w poczuciu urażonej dumy, zemścił się, dokonując podwójnego mordu. Jakby na potwierdzenie tych słów Watykan wyciągnął list pożegnalny wicekaprala do matki. Wręczyć go miał koledze półtorej godziny przed popełnieniem zbrodni z prośbą o przekazanie go rodzicom.

"Po trzech latach, sześciu miesiącach i trzech dniach, w których zaznałem wszystkich tych niesprawiedliwości, odebrali mi to, na czym tak bardzo mi zależało" – pisał. I to miałoby być wyjaśnienie potrójnego morderstwa?

Wątpliwości pojawiły się już podczas konferencji prasowej Navarro-Vallsa. Bo czy tylko z powodu medalu musiało zginąć troje ludzi? Wskazany przez Watykan sprawca nie wiązał z gwardią swojej przyszłości. Miał inne plany: był zaręczony z dziewczyną z Rzymu Valerią, planował ślub, dziecko i powrót do Szwajcarii. Czekała na niego już posada w banku.

W tygodniach poprzedzających "napad szału" odbył rekolekcje wielkanocne w Szwajcarii u kardynała Henriego Schwerego. Włączył się do programu "Gemma", finansowego wsparcia dzieci w Ameryce Południowej. Prawdopodobnie nie wiedział, że stoi za nim Opus Dei, a w Watykanie zajmuje się nim żona Estermanna. Na przełom lipca i sierpnia miał już zaplanowany wakacyjny urlop i przygotowania do ślubu.

 Wydawnictwo Agora

Fragmenty pochodzą z książki "Kryminalna historia Watykanu", która została wydana przez Wydawnictwo Agora. Autorami są Arkadiusz Stempin i Artur Nowak.