Był jednym z około 20 milionów więźniów, którzy w latach 1920-1960 byli przetrzymywani na terenie Związku Sowieckiego. Przynajmniej co dziesiąty nie przeżył wyroku. Sowiecki system obozów koncentracyjnych (łagrów) funkcjonował pod nazwą Gułag (Główny Zarząd Poprawczych Obozów Pracy). W jego skład wchodziło ponad 470 łagrów. Wśród skazanych byli kryminaliści, recydywiści oraz osoby niewinne – zesłane z powodów politycznych, z uwagi na przynależność narodową, na podstawie donosów lub domysłów lub też bez żadnego znaczącego powodu. Nielicznym udało się uciec z piekła. Jednym z nich był Polak urodzony w pobliżu Myślenic.

Z klasztoru do katowni NKWD

Krupa wychował się w polsko-austriackiej rodzinie. Miał sześciu braci i dwie siostry. Jego ojciec prowadził sklep rolniczy. Jak później wspominał, "najszczęśliwsze dni życia" spędził w małej góralskiej wiosce, zakochany w górach i narciarstwie. Po ukończeniu szkoły średniej decyzją rodziców został wysłany na cztery lata do seminarium w Nowym Sączu, po czym zdecydował się wstąpić do zakonu jezuitów. Po pewnym czasie, jako że "narastało w nim uczucie zniewolenia" i "czuł się jak zwierzę schwytane w pułapkę", zdecydował się na swoją pierwszą "wielką ucieczkę" i opuścił mury klasztoru. Zanim założył mundur, pracował jako ogrodnik i kelner.

Po dwóch latach obowiązkowej służby wojskowej ukończył w Grodnie specjalistyczne kursy z sygnalizacji i w 1939 r. w stopniu kaprala wstąpił do Służby Meteorologicznej Służb Powietrznych. Pierwsze dni wojny wspomina następująco: "Walczyliśmy jak lwy, ale nie mieliśmy żadnych szans ani możliwości ucieczki. Pozostało nam tylko jedno: przeprawić się wraz z końmi przez rzekę, ponieważ nasi saperzy wysadzili wszystkie mosty". Kiedy wrócił do rodzinnej wsi, ta przypominała "miasto duchów". Znał niemiecki, mógł zostać i próbować żyć pod okupacją. Wybrał inaczej.

Mimo ostrzeżeń przed Sowietami ("Następny przystanek Syberia!"), w poszukiwaniu rodziców, w towarzystwie uciekających Żydów, przekroczył łodzią San i… szybko został zatrzymany.

Decydująca okazała się znaleziona w kieszeni Krupy niemiecka przepustka: "Panowie, mamy tu parszywego niemieckiego szpiega we własnej osobie". Na nic zdały się wyjaśnienia, został pchnięty kolbą w plecy i zamknięty na trzy dni w piwnicy. Jako że nie chciał zmienić zeznań, przesłuchujący go funkcjonariusz zadecydował o dalszym losie Polaka: "Może w Moskwie na Łubiance rozwiążą ci język".

W głównej katowni NKWD torturami wymuszono na góralu przyznanie się do szpiegostwa i jednocześnie uznano, że "śmierć jest zbyt łagodną karą". Został skazany na 10 lat ciężkich robót w łagrze Peczora (obecnie na terenie rosyjskiej Republiki Komi). Po odbyciu kary, z uwagi na charakter "przestępstwa", miał do końca życia pozostać na terenie północnej Syberii.

Łagier Peczora i wielka ucieczka

Na obóz Peczora składały się nowe baraki otoczone drewnianymi wieżami wartowniczymi. Dookoła "tylko lasy i śnieg". Choć każdy marzył o ucieczce, szanse były znikome. Jak pisał Krupa: "Setki kilometrów lasów do pokonania, a na drodze do wolności czekały na potencjalnego uciekiniera stada wygłodniałych wilków, przejmujący mróz, śnieg po kolana i patrole wojskowe. Nawet gdyby udało się dotrzeć do miasta albo linii kolejowej, nie można spodziewać się pomocy od zwykłych Rosjan, którzy często woleli donieść na więźnia, licząc na poprawę warunków własnego życia. W tych dramatycznych czasach ludzie byli gotowi zeznawać nawet przeciwko członkom własnej rodziny w zamian za dodatkowy bochenek chleba lub inny nieosiągalny rarytas".

Jak wyglądało życie Polaka w syberyjskim łagrze? Choć wskaźnik ofiar chorób, głodu, mrozu i egzekucji był wysoki, radził sobie nie najgorzej. Zamiast ciężkich robót, jesienią 1941 r. został skierowany do pracy w terenie – naprawiał linie telefoniczne. Mógł liczyć na lepsze jedzenie i ciepłe ubranie. Mimo to zdecydował się na ucieczkę. Zrozumiał, że wobec zaostrzenia środków bezpieczeństwa i nacisków na współpracę ze strony nadzorującego go kapitana NKWD, może nie przeżyć kolejnej zimy, a jednocześnie nowe stanowisko pracy dawało mu możliwość odbudowania stanu zdrowia oraz podszkolenia rosyjskiego.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Najpierw przeciął główny przewód telefoniczny, następnie został skierowany do naprawy i uzyskał przepustkę na noclegi w pobliskich wsiach. Konno skierował się w stronę najbliższego węzła kolejowego. Przecinał kolejne kable i pokonywał 65 kilometrów dziennie. Po zagryzieniu konia przez wilki był zdany wyłącznie na siebie. Na szczęście został podwieziony saniami i dotarł do Sosnogorska, gdzie ukrył się w pociągu towarowym jadącym do Kirowa. W kolejnym etapie ucieczki w wagonie dla bydła dotarł do Permu, gdzie został zatrzymany za kradzież jedzenia i… przeżył własną egzekucję. Postrzelony w szyję stracił przytomność i niemal został zakopany żywcem.

Polaka uratowali i wyleczyli Rosjanie, Dimitriew i Irena, którzy chcieli pochować napotkane przy torach zwłoki. Ukryli zbiega w szopie, traktowali niczym rozstrzelanego kilka miesięcy wcześniej syna i ugościli do nadejścia wiosny.

Opuszczając Perm, były zakonnik ogolił się i ostrzygł na miejscową modłę, po czym przedstawił ostatnią prośbę: "Bardzo by mi się przydał mundur, którym mógłbym bez wzbudzania podejrzeń podróżować pociągami. Wiem, że mundur waszego syna jest dla was najcenniejszą pamiątką, ale wiecie równie dobrze jak ja, że bez niego moja ucieczka się nie powiedzie". Irena skróciła nogawki i Krupa w uniformie kolejarza wyruszył przez Czelabińsk w stronę Taszkientu.

Podróżował za darmo w trzeciej lub drugiej klasie, w dodatku kolejarze najczęściej nie wymagali od niego legitymacji. Spotykanych "kolegów po fachu" częstował papierosami i opowiadał o odwiedzinach u rodziców w Permie i powrocie do bazy w stolicy Uzbekistanu. Szczęśliwie, mimo obecności na trasie licznych enkawudzistów, przez ponad trzy tysiące kilometrów uniknął niewygodnych pytań.

"Wreszcie włączyłem się do walki o wolność mojej ojczyzny"

Kolejnym etapem ucieczki był przejazd koleją do Samarkandy. Następnie z pomocą uzbeckiego pasterza Krupa przeprawił się przez góry do Karszy. Wraz ze zbliżaniem się do miasta granicznego rosły emocje: "Zawładnęły mną uporczywe myśli o wolności, wiedziałem, że nie spocznę, aż ją odzyskam". Był brudny, zaniedbany i zarośnięty, wciąż nosił mocno już zszargany mundur.

Wreszcie dotarł do Kerki. Przejście przez most na Amu-darii okazało się łatwiejsze niż wcześniej przypuszczał. Wystarczyło okazać przepustkę kontrolera biletów:

Ogarnęła mnie euforia. Chciałem krzyczeć i śpiewać! Tak łatwo poszło!

Kilka kilometrów za rzeką przekroczył granicę sowiecko-afgańską. Samotny wartownik, pijany lub śpiący, nie zauważył Polaka przechodzącego pod szlabanem w trakcie szalejącej burzy.

Jak później wspominał: "Chciałem śpiewać, krzyczeć i tańczyć, ale wiatr zapierał mi dech w piersiach. Łzy płynęły mi po twarzy. Biegłem z otwartymi ustami ku wolności". Szybko napotkał afgańskie wojsko, które, choć neutralne w konflikcie, umożliwiło mu transport do Pahlawi nad Morzem Kaspijskim. Następnie udał się do Palestyny, skąd trafił na brytyjskie szkolenie spadochroniarskie i "wreszcie włączył się do walki o wolność ojczyzny".

Po 1945 r. osiadł w Wielkiej Brytanii, bowiem "nie potrafił nawet myśleć o tym, że byłby znowu niewolnikiem komunistów". Ożenił się z Angielką, miał trójkę dzieci i czworo wnucząt. Zmarł w 2013 r. Jego wspomnienia dostępne są po polsku pod tytułem "Płytkie groby na Syberii".

Rodzice człowieka, który uciekł z syberyjskiego piekła i przeżył własną egzekucję, znaleźli się wśród milionów ofiar stalinizmu. Matka zginęła z powodu odmrożeń i głodu w obozie. Ojciec, choć wrócił z Syberii, zmarł schorowany wkrótce po powrocie.