Wydarzenia, które doprowadziły Kościół katolicki na skraj pełnej schizmy, rozpoczęły się tuż po obiedzie. W mroźne listopadowe popołudnie w centrum Berlina, kilkuset niemieckich katolickich polityków, teologów i liderów przemysłu zebrało się w wielkiej żyrandolowej sali hotelu Titanic Chaussee, aby poczynić ostatnie poprawki w ambitnej reformie, która pozwoliłaby im skutecznie unieważnić decyzje własnych biskupów — a tym samym Stolicy Apostolskiej.
Podczas kilkugodzinnego zgromadzenia, przy wietrze wiejącym na zewnątrz, delegaci narzekali, że papież Franciszek zawiódł niemiecki Kościół w kluczowych kwestiach, takich jak nadużycia seksualne ze strony duchownych, małżeństwa par jednopłciowych i prawa osób transpłciowych, w których niemieccy wierni desperacko poszukiwali postępu.
— Odkryli, używając ludzkiej nauki, że istnieją więcej niż dwie płcie, a jednak papież to odrzuca! — wzdycha teolog Andreas Lob-Hudepohl spod chmury rudych włosów. — Nikt nie wie, dokąd zmierza, zawsze zmienia zdanie. W jego działaniach nie ma żadnej linii przewodniej, żadnej logiki.
"Został wybrany, aby odnowić Kościół"
Od początku swojego pontyfikatu Franciszek spotyka się z atakami konserwatystów, którzy obawiają się, że posunął się za daleko w tematach takich jak homoseksualność, aborcja i kapitalizm. Ale ci zgromadzeni w Berlinie narzekali na coś dokładnie odwrotnego: że Franciszek nie jest wystarczająco liberalny.
— Franciszek został wybrany, aby odnowić Kościół katolicki — twierdzi Thomas Soeding, wiceprzewodniczący Centralnego Komitetu Katolików Niemieckich, grupy, która zjechała do stolicy Niemiec w listopadzie. Jednak niepowodzenie papieża w doprowadzeniu do jakichkolwiek znaczących zmian sprawiło, że Kościół stał się archaiczny i nie został naprawiony, co zmusiło Niemców do wybrania własnej drogi.
Stwierdzenie, że Franciszek nie zrobił nic, by zasłużyć na swoją reputację liberalnego rewolucjonisty, byłoby błędem. Od początku swojego pontyfikatu papież wstrząsnął hierarchią religijną, interweniując w popularne debaty — nie tylko na temat seksualności, ale także gospodarki, imigracji i zmian klimatycznych.
Wprowadził kilka prawdziwych reform, w tym otwarcie urzędów wysokiego szczebla w Stolicy Apostolskiej dla kobiet, i przyjął tolerancyjną filozofię "każdy dla siebie", deklarując nawet, że niebo jest otwarte dla ateistów. Zapytany o księży gejów podczas wymiany zdań z dziennikarzami na pokładzie papieskiego samolotu powracającego z jego pierwszej podróży zagranicznej, papież odpowiedział: "Kim jestem, by osądzać?".
Temu wszystkiemu towarzyszył wyraźny wysiłek, aby pokazać świętość i pokorę. Już od początku swojego papiestwa Franciszek zdecydował się zamieszkać w ciasnym watykańskim pensjonacie Santa Marta, zamiast w bogatej rezydencji poprzednich papieży. Porzucił też kuloodporny papamobile na rzecz granatowego Forda Focusa. Zaledwie kilka dni po zakończeniu konklawe, które go wybrało, ówczesny arcybiskup Jorge Bergoglio z Buenos Aires podobno tak słabo wierzył w swoje szanse, że już zarezerwował bilet powrotny do Argentyny.
Gdy konserwatyści w Stanach Zjednoczonych, Afryce i samym Watykanie denerwowali się z powodu świadomie populistycznego podejścia Franciszka, powtarzające się prawicowe ataki na jego autorytet przycichły. Zamiast tego, poważniejsze wyzwanie pojawiło się ze strony tych, którzy narzekają, że liberalne reformy papieża były połowiczne, zatrzymywały się zaraz przed teologiczną zmianą, i jednocześnie zostały przyćmione przez skandale.
Na przykład w zeszłym roku przełomowa deklaracja zezwalająca na błogosławieństwa duchowne dla par tej samej płci została osłabiona po fiasku związanym z religijnymi rozważaniami na temat natury orgazmu. Co więcej, pod koniec maja br. liberalne poglądy Franciszka zostały zakwestionowane po licznych doniesieniach, że użył on homofobicznej obelgi za zamkniętymi drzwiami.
Doprowadzeni do desperacji postępowi katolicy w Niemczech i innych krajach wykorzystali wysiłki Franciszka, aby wprowadzić do Kościoła odrobinę demokracji konsultacyjnej — tajemniczą inicjatywę, którą nazwał "synodalnością". Od tego czasu wykorzystali ten proces do przejęcia uprawnień zwykle zarezerwowanych dla osób wyświęconych i do sterowania lokalnymi oddziałami w kierunku, który im bardziej odpowiada. Wielu rzeczywiście chce wykorzystać proces synodalny do faktycznej zmiany prawa kościelnego.
90 proc. ludzi, którzy opuszczają Kościół, mówi, że są źli na nadużycia seksualne, korupcję duchownych, że są źli na przywództwo. Istnieje idea świętych mężczyzn, którzy zostali wybrani przez samego Boga i mają pozycję, by przewodzić Kościołowi, nawet jeśli zdecydowana większość wiernych nie jest przekonana, że jest to właściwa droga
— ubolewa Soeding.
Przez większą część ubiegłego roku wyzwanie rzucone przez Niemców przetaczało się przez Kościół katolicki, wywołując poważne ostrzeżenia przed schizmą i wezwania do konserwatywnej reakcji. Nie umknął uwadze fakt, że zagrożenie dla władzy duchownej wybuchło w tych samych regionach, które były kolebką XVI-wiecznych przewrotów luterańskich. W ub.r. jeden z wybitnych arcybiskupów określił wydarzenia w niemieckim Kościele jako "największy kryzys od czasów reformacji". I choć powstanie zostało ostatnio stłumione, nie wydaje się, by miało się wkrótce zakończyć.
Niemiecka "ścieżka synodalna"
Niektóre rewolucje są pełne ognia, wściekłości i prawego kazania. Postępowa rewolta przeciwko Franciszkowi ma jednak bardziej niemiecki odcień — polegający na ostrożnych i częściowych reformach administracyjnych.
Krzyżackie pomruki rozpoczęły się w 2018 r. wraz z przełomowym dochodzeniem w sprawie kryzysu nadużyć duchownych w Niemczech. Raport, zlecony przez duchowieństwo tego kraju w celu powstrzymania exodusu znudzonych wiernych, zalecał zakwestionowanie celibatu księży, większą tolerancję wobec osób LGBTQ+ oraz większy wpływ świeckich katolików na mianowanie biskupów.
W wielu krajach takie sugestie mogłyby zostać zignorowane, ale w Niemczech było to mniej prawdopodobne. Niemiecki Kościół odróżnia się od swoich odpowiedników tym, że jest finansowany z podatków swoich 20 mln członków, co czyni go wrażliwym na opinię publiczną w sposób, w jaki większość organów kościelnych nie jest. W 2018 r. wrażliwość ta doprowadziła do nacisków na niemieckich biskupów, aby wprowadzili reformy dotyczące przemocy ze strony duchownych — nawet jeśli wiele tych reform było sprzecznych z prawem kościelnym.
Jak na ironię, narzędziem, którego niemieccy katolicy użyli, by rzucić wyzwanie Watykanowi, był sam Franciszek. W trakcie swojego pontyfikatu papież zorganizował kilka dużych, ogólnokościelnych forów konsultacyjnych zwanych synodami, rozszerzając ich zakres o osoby świeckie i zachęcając innych do czerpania wskazówek.
Podczas gdy sojusznicy Franciszka twierdzą, że synody te są tak naprawdę tylko "słuchaniem", wielu niemieckich duchownych — być może życzeniowo — postrzegało je jako poparcie dla jawnie demokratycznych reform. Wkrótce znaleźli chętnego partnera w Centralnym Komitecie Katolików Niemieckich, potężnej świeckiej grupie interesu, która zjechała do Berlina w zeszłym roku. Reprezentujący śmietankę niemieckiej elity katolickiej — w jej szeregach znajduje się brukselski polityk Manfred Weber — Centralny Komitet naturalnie skłania się ku politycznemu mainstreamowi i skorzystał z okazji, by wciągnąć biskupów w nowoczesność.
I tak narodziła się niemiecka "ścieżka synodalna". Poprzez serię wspólnych zgromadzeń, instytucje pracowały szybko nad wprowadzeniem w życie zaleceń raportu z 2018 r., nawet jeśli przyprawiało to niektórych biskupów o mdłości. Tam, gdzie doktryna Kościoła była niewzruszona, ich propozycje były retoryczne, ale czasami wyraźnie sprzeciwiały się wytycznym Watykanu — zatwierdzając na przykład błogosławieństwa dla par homoseksualnych w 2023 r.
W ub.r. wybuchły kontrowersje, gdy Centralny Komitet przeforsował wniosek o osłabienie siły głosowania biskupów, umożliwiając unieważnienie ich decyzji zwykłą większością głosów. Ignorując oburzenie ze strony Rzymu, Komitet dążył następnie do uczynienia tego porozumienia trwałym, z "Radą Synodalną", która na zawsze związałaby obie strony.
Taki był cel listopadowego spotkania w hotelu Titanic Chaussee: przegłosowanie ostatecznej reformy i zinstytucjonalizowanie pionierskiej niemieckiej demokracji kościelnej. Z kolei biskupi mieli zatwierdzić głosowanie w lutym następnego roku.
Atmosfera w hotelu przypominała partyjną konferencję polityczną. Wiele mówiono o Izraelu, a pretensje do papieża dotyczyły zarówno nadużyć duchownych, jak i drobiazgów codziennej polityki. Wśród tych, którzy wygłosili pełne pasji przemówienia, była Hildegard Mueller, przewodnicząca Niemieckiego Stowarzyszenia Przemysłu Motoryzacyjnego — która nie jest najbardziej oczywistym autorytetem w dziedzinie teologii.
Takie sceny zaniepokoiły Stolicę Apostolską — było to nieuchronne. Franciszek i jego sojusznicy doszli do wniosku, że ścieżka synodalna była próbą całkowitej zmiany prawa kościelnego. W poprzednim roku najwyższy dyplomata papieża ostrzegł Niemców, że ich inicjatywa stanowi "zagrożenie dla jedności Kościoła". Sam Franciszek interweniował w listopadzie, wzywając niemieckich katolików, aby przestali "szukać 'zbawienia' w coraz to nowych komisjach", a zamiast tego "otworzyli się i wyszli na spotkanie naszych braci i sióstr, zwłaszcza tych, którzy są (...) na progach naszych drzwi kościelnych, na ulicach, w więzieniach, w szpitalach, na placach i w miastach".
Niemcy w dużej mierze zlekceważyli krytykę, publicznie umniejszając swoje cele, a prywatnie mówiąc o prawdziwej demokratycznej transformacji. Reforma podziału władzy przeszła przez komisję zdecydowanym "tak" — praktycznie bez głosów sprzeciwu.
Berlin, Bruksela i Bazylea
Powstanie przeciwko władzy duchownej nie ogranicza się do liberalnych kręgów w Berlinie. Na początku tego roku biskupi w Belgii opublikowali "Manifest synodalny", w którym wezwali do wielu takich samych reform jak Niemcy. Z pewnością Belgowie byli bardziej ostrożni, zgadzając się iść naprzód tylko za zgodą Watykanu. Jednak wydarzenia te pokazały, w jakim stopniu publiczne oburzenie rozprzestrzenia się na poziomie regionalnym, a nawet subregionalnym.
Aby wziąć ekstremalny przykład, niedługo po tym, jak Niemcy zagłosowali za przeciwstawieniem się Stolicy Apostolskiej, biskup Felix Gmuer rozmawiał z POLITICO w swojej oblężonej alpejskiej reducie w mieście Solothurn w północnej Szwajcarii — siedzibie diecezji Bazylei. Pod bladym styczniowym niebem, ze śniegiem padającym na szare jodły otaczające jego pałacową siedzibę, biskup z okularami na twarzy opisał fiasko ogarniające jego mały, zimny zakątek Kościoła.
Rewolucja dotarła do drzwi Gmuera w listopadzie, kiedy wierni z jednego z kantonów pod jego nadzorem przedstawili mu cztery żądania dotyczące sposobu postępowania przez szwajcarski Kościół wobec przypadków molestowania dzieci. Szwajcaria również została wstrząśnięta serią przerażających doniesień, a "Synod" Lucerny — parlament świeckich, którego zadaniem jest zbieranie i wypłacanie dochodów podatkowych dla diecezji — chciał, aby Gmuer powołał zewnętrzny organ do zbadania przemocy, a także archiwum, aby zapobiec niszczeniu dokumentów.
Podobnie jak w przypadku Niemiec, wydarzenia te ilustrowały pogarszające się relacje między duchowieństwem a wiernymi; różnica polegała jednak na tym, jak daleko parafianie byli gotowi się posunąć. Nie opowiadali się za nowym, łagodnym układem o podziale władzy — grozili, że jeśli Gmuer nie spełni ich żądań, wstrzymają wypłatę ok. 0,5 mln franków (2,24 mln zł). Dla niektórych był to przerażający precedens.
— Jeśli masz pieniądze, masz teraz władzę przeciwko biskupowi — powiedział Urs Corradini, szwajcarski diakon, który pracuje dla diecezji Gmuera i publicznie bronił biskupa. — To naprawdę niebezpieczne. Władza musi należeć do papieża, biskupów i księży — stwierdził. W przeciwnym razie, powiedział, sprawy wiary mogą stać się przedmiotem demokratycznego podejmowania decyzji — "a wtedy grupa decyduje, czy chcesz wierzyć w Chrystusa, czy nie".
Chociaż spór może zostać rozwiązany polubownie, Gmuer był zgorszony, że w ogóle powstał. — Powiedziałem, że nie są moimi przełożonymi. To nie tak działa! To wojna — podsumowuje, tylko częściowo żartując.
Z pewnością spotkania komisji i książeczki czekowe to nie widły i pochodnie, ale wydarzenia, które wstrząsają Europą Środkową, zaalarmowały bardziej konserwatywnych przywódców Kościoła, którzy obawiają się, że wysiłki takie jak te w Berlinie, Brukseli i Bazylei mogą narzucić polityczne, świeckie dyrektywy osłabionym biskupom.
Gdy Niemcy zebrali się w Berlinie, Stanisław Gądecki, potężny były polski arcybiskup Poznania, udzielił wywiadu dla Catholic World Report, w którym porównał debatę w Niemczech do reformacji protestanckiej, która rozerwała Kościół w XVI w. — Dokumenty [nad którymi głosowali Niemcy] obficie czerpią z teologii protestanckiej i języka współczesnej polityki — powiedział.
Inni sugerują, że Niemcy igrają z ogniem w swoim błędnym przekonaniu, że liczący 2 tys. lat Kościół, z jego zasadniczo autorytarną hierarchią, może kiedykolwiek funkcjonować jak nowoczesna demokracja.
Źle odczytali papieża, papież nie jest liberałem
— podsumowuje w rozmowie z POLITICO kardynał Jean-Claude Hollerich, bliski sojusznik Franciszka. Dodał, że niemiecki Kościół padł ofiarą "agresywnego lobbingu" i polaryzacji wojny kulturowej w stylu amerykańskim. Dodał, że taka polityka "niszczy jedność Kościoła".
Wyjątkowo chaotyczny proces
Co o tym wszystkim sądzi Franciszek? Chociaż papież wylał kubeł zimnej wody na niemieckie wysiłki, powstrzymał się od ostatecznej rozprawy. Rzeczywiście, jako papież jest aż nazbyt świadomy tego, w jak niepewnej sytuacji znajduje się Kościół europejski, a wierni masowo go opuszczają."Wiara w Europie i w większości krajów Zachodu nie jest już taka oczywista, ale często jest zaprzeczana, wyśmiewana i marginalizowana"— mówił Franciszek do prałatów w 2019 r.
Franciszek starał się przesuwać granice tego, co jest dozwolone w Kościele, ale wciąż zderzał się ze sztywnością jego kultury oraz Pisma Świętego — lub potykał się o własne nieuporządkowane podejście do kształtowania polityki teologicznej.
Skandale papieża mają znajomy rytm: od niechcenia rzuca postępową ideę, ściąga na siebie okrutną reakcję prawicy, a następnie wycofuje się, rozwścieczając lewicę. Kilka dni, miesięcy lub lat później ponownie wprowadza rozwodnioną wersję swojej propozycji, tylko po to, by wywołać większy sprzeciw i głębsze zamieszanie
To, co często wynika z tego chaotycznego procesu, to niepewny "Kościół dwóch prędkości", w którym Franciszek stara się uspokoić obie strony, pozostawiając implementację swojego dyktatu uznaniu lokalnych księży — pomysł równie rewolucyjny, co wskazujący na rosnącą desperację w Watykanie. Choć zawsze istniał pewien stopień pobłażliwości dla każdego w odniesieniu do głównych różnic regionalnych, rzadko przychodziło to tak wyraźnie z góry.
Ilustracją tego podejścia była niespodziewana publikacja papieskiej deklaracji potwierdzającej prawo kapłanów do udzielania prostych błogosławieństw parom tej samej płci. Początkowo wyglądało na to, że papież zmienia zdanie po latach dwuznaczności, w których obejmował homoseksualnych katolików na poziomie osobistym, jednocześnie rozprawiając się z niezależnymi wysiłkami na rzecz błogosławieństw — w szczególności w Niemczech w 2021 r.
Jednak początkowe podekscytowanie liberałów zmieniło się w rozczarowanie, gdy Franciszek zbagatelizował znaczenie deklaracji po gorączkowej reakcji konserwatywnych katolików, przede wszystkim w Afryce. Rzadkie odgórne wyjaśnienie wyjaśniło, że "Fiducia supplicans" odnosi się jedynie do rutynowych, szablonowych błogosławieństw, takich, jakie ksiądz mógłby zaoferować pozbawionemu skrupułów biznesmenowi, gdyby chciał — jak to później ujął sam Franciszek.
Obrzędy dla par homoseksualnych powinny trwać nie dłużej niż 10-15 sekund, stwierdziła Stolica Apostolska, dodając, że praktyka ta może zostać całkowicie zignorowana w regionach, w których zostałaby uznana za "nierozważną".
To, czego z pewnością nie było w ofercie, to formalne, doktrynalne uznanie związków osób tej samej płci per se. Te, jak boleśnie wyjaśniono, nadal były grzeszne.
Sojusznicy papieża powiedzieliby, że to oszustwo było zamierzone, a "Fiducia supplicans" była zakorzeniona w tej samej filozofii, która leżała u podstaw komentarzy Franciszka "Kim jestem, by osądzać?" z 2013 r. Oczywiście, nie przepisał on prawa kościelnego, ale wezwał księży do mniejszego skupiania się na grzechu — zwłaszcza seksualnym — i do powstrzymania się od poddawania wiernych "wyczerpującej analizie moralnej". W końcu księża grzeszą tak samo jak inni — a czasem nawet bardziej.
Mimo to nikt nie był zadowolony. Konserwatyści skarżyli się, że deklaracja ta była rodzajem moralnego relatywizmu narzuconego z góry bez ostrzeżenia. Tymczasem dla liberałów było to przypomnienie, że papież był w głębi serca konserwatystą, a jego poparcie dla spraw LGBTQ + miało twardą granicę (poczucie to zostało wzmocnione przez doniesienia o użyciu przez niego homofobicznego obelgi "frociaggine" w zeszłym miesiącu podczas dyskusji na temat możliwości wyświęcania księży gejów).
Co gorsza, pojawiły się doniesienia, że autor dokumentu, nowo mianowany kardynał Victor Fernandez, jako młody ksiądz pisał książki o całowaniu i orgazmach. Fernandez był długoletnim argentyńskim protegowanym Franciszka, który w tym samym roku został mianowany szefem Dykasterii Nauki Wiary, szanowanego watykańskiego ministerstwa, którego zadaniem jest obrona katolickich dogmatów. Fernandez szybko stał się celem konserwatywnego oburzenia i chociaż "Fiducia supplicans" nie została oficjalnie wycofana, to dla konserwatystów było tak, jakby nigdy nie istniała.
— Przeczytaj ten dokument — sugeruje watykański urzędnik. Poprosił o anonimowość, aby mógł otwarcie mówić o papieżu, którego określił jako mściwego wobec krytyków. — Mówi on: cóż, oczywiście nie można pobłogosławić związku homoseksualnego, ponieważ z katolickiego punktu widzenia jest on grzeszny. Jednak wymyślimy nową formę błogosławieństwa. Nie jest to błogosławieństwo sakramentalne, ale "błogosławieństwo sakramentalne". Wygląda prawie jak błogosławieństwo, a jeśli biegniesz bokiem i robisz to w mniej niż dziesięć sekund, i zachowujesz to całkowicie spontanicznie...
Główny problem, jak dodaje urzędnik, polega na tym, że papież ma nadrzędną potrzebę robienia wszystkiego po swojemu, często kosztem spójności ideologicznej. — Większość jego energii idzie na ukrywanie tego, co myśli, ukrywanie tego, kim jest i ukrywanie tego, co zamierza zrobić, w niemal neurotyczny sposób — skarżył się. — Ukrywa to, co chce zrobić nawet przed samym sobą tak długo, jak to możliwe, aby być całkowicie nieoczekiwanym w tym, co robi.
Aby to zilustrować, urzędnik przekazał niefiltrowany komentarz Franciszka do osoby, która spotkała go w 2000 r., kiedy był jeszcze arcybiskupem Buenos Aires. Osoba ta była nowa w Argentynie i chciała poznać miejscowych.
Odpowiedź Franciszka była wymowna. "Z Argentyńczykami trzeba być ostrożnym" — miał powiedzieć. "To, co mówią, co robią i co myślą, to zupełnie różne rzeczy".
Równie dobrze mógł mówić o sobie.
Między Europą a Globalnym Południem
Nie pomaga fakt, że papież najprawdopodobniej nie dożyje sędziwego wieku. Ma jedno sprawne płuco, z trudem oddycha, cierpi na ataki zapalenia płuc i ciągle krąży między szpitalami. W międzyczasie nie udało mu się mianować wystarczającej liczby sojuszników do Kolegium Kardynalskiego, aby zagwarantować podobnie myślącego następcę. Kościelni liberałowie zastanawiają się, czy w ogóle pozostawi po sobie jakąkolwiek postępową spuściznę.
Złapany między liberalną Europą a w przeważającej mierze konserwatywnym Globalnym Południem, Franciszek znajduje się w trudnej sytuacji. Jest w dużej mierze zajęty ograniczaniem — lub uspokajaniem — odłamów i buntowników ze wszystkich stron; dla jego prawej flanki oznacza to wstrzymanie reform, a dla lewej — obietnice, których raczej nie dotrzyma.
Doskonałym przykładem takiego balansowania na linie był najbardziej ambitny z głośnych konsultacyjnych synodów papieża. "Synod o synodalności" rozpoczął się w 2021 r., a jego kulminacją było miesięczne forum w Rzymie w ubiegłym roku, podczas którego około 450 delegatów (w tym świeckich i kobiet) debatowało nad głównymi kwestiami z różnych perspektyw. To wielkie międzynarodowe ćwiczenie w budowaniu mostów kulturowych zakończy się w październiku. Podobnie jak w przypadku poprzednich synodów, ustalenia mogą trafić do prawa kanonicznego, jeśli zadecyduje tak papież.
Gmuer, zbuntowany biskup Bazylei, był jednym z uczestników spotkania. Przypomniał dyskusję, w której afrykańscy hierarchowie szukali przyzwolenia na poligamię. Pytali w szczególności, czy mężczyzna musiałby opuścić wszystkie swoje żony, aby się nawrócić — podczas gdy niektórzy europejscy uczestnicy szukali kanonicznego uznania praw osób LGBTQ+.
Doszliśmy do wniosku, że poligamia nie jest ideą Biblii A już na pewno nie Nowego Testamentu.
Natomiast jeśli chodzi o prawa osób LGBTQ+, zdaniem Gmuera nawet samo słowo stanowiło problem.
— Dlatego w dokumencie nazywamy je osobami "o odmiennej osobistej tożsamości i orientacji seksualnej".
"Przyszłość będzie ponura"
Obecny synod niezmiennie podsyca obawy konserwatystów, którzy postrzegają go jako konia trojańskiego dla podstępnej agendy "woke". Jakby na potwierdzenie, sami przywódcy synodu uznali go za ostatnią wielką nadzieję na wprowadzenie prawdziwej reformy strukturalnej.
— Jeśli przegapimy to doświadczenie, nie będziemy skuteczni w naszej misji — powiedział POLITICO kardynał Mario Grech, sekretarz generalny Synodu o Synodalności, w swoim watykańskim biurze, z portretem papieża uśmiechającego się ze ściany za nim. — A wtedy przyszłość będzie ponura.
Jak zwykle jednak przeważa pogląd, że niewiele się zmieni. Niezależnie od komentarzy Grecha, papież odłożył wiele bardziej drażliwych kwestii do kontrolowanych przez Watykan "grup roboczych", takich jak święcenia kapłańskie kobiet i wpływ świeckich na mianowanie biskupów. Chociaż może to oznaczać, że Franciszek chce powtórzyć to samo chaotyczne podejście "Fiducia supplicans" i wprowadzić duże zmiany na własnych warunkach w jakimś nieplanowanym terminie, bardziej prawdopodobne jest, że zostały one po prostu odłożone na lód. Co znamienne, kiedy w maju papież został zapytany w amerykańskim programie "60 Minutes", czy małe dziewczynki mogą kiedykolwiek marzyć o zostaniu diakonisami, jego odpowiedź brzmiała zdecydowanie: "nie".
Kardynał Hollerich, relator generalny synodu, przyznał, że cel synodu jest raczej bardziej aspiracyjny — zasiać kulturę inkluzywności i dialogu, która być może doprowadzi do reformy doktrynalnej. Rzecznik Stolicy Apostolskiej Matteo Bruni powiedział, że jego głównym celem jest wspieranie "większego zaangażowania ludu Bożego" w duszpasterskie i administracyjne sprawy Kościoła, wskazując na wczesne sukcesy w Kościele Wschodnim. Podkreślił jednak, że nie będzie on zagłębiał się w inne ważne kwestie — Synod o Synodalności, jak sama nazwa wskazuje, będzie miał charakter całkowicie autoreferencyjny.
Wszystko to źle wróży Niemcom, których opcje są teraz poważnie ograniczone po papieskich manewrach na ostatnią chwilę. W lutym ub.r., gdy niemieccy biskupi zbierali się w Augsburgu, aby ratyfikować ostateczne decyzje ścieżki synodalnej, otrzymali pogardliwy list od bliskich współpracowników Franciszka. Kiedy mniejsza delegacja udała się później do Rzymu, aby rozwiązać tę sprawę, ostatecznie zgodzili się, w upokarzający sposób, realizować swój plan jedynie w ścisłych granicach prawa kanonicznego, sprawdzając każdy nowy rozwój z Rzymem — tak w przypadku biskupów belgijskich.
W rezultacie Synod o synodalności wydawał się ostatnim kanałem, za pośrednictwem którego Niemcy mogli wyrazić swoje wewnętrzne skargi, chociaż nawet to forum było już dla nich zamknięte, według jednej osoby zaznajomionej z obradami. Wielki demokratyczny eksperyment Niemców, kościelnie obezwładniony, wyglądał na martwy.
"Chcieliby mieć kontrolę z centrum, ale jej nie mają"
A jednak wśród niemieckich świeckich, z których wielu pozostaje nieugiętych, nie gaśnie nadzieja. Wiceprzewodniczący Centralnego Komitetu Soeding powiedział POLITICO, że jest przekonany, że Ścieżka Synodalna będzie kontynuowana, podczas gdy spotkanie uczestników Ścieżki Synodalnej w połowie czerwca przebiegło zgodnie z planem — bez interwencji papieskiej.
Wydaje się, że sprawa niemiecka nabrała rozpędu, którego nie da się już powstrzymać. Nawet jeśli Stolica Apostolska spróbuje ograniczyć ich wysiłki, powiedział Soeding, Kościół jest teraz zbyt rozdrobniony, aby powstrzymywać je w nieskończoność.
— Chcieliby mieć kontrolę z centrum, ale jej nie mają — podsumowuje.
Co ważniejsze, wydaje się, że Niemcy otrzymali wsparcie od postaci zza murów Watykanu. Według dwóch osób zaznajomionych z rzymskimi dyskusjami, biskupi negocjujący przyszłość ścieżki synodalnej mieli sojusznika w coraz bardziej wpływowym — i kontrowersyjnym — kardynale Fernandezie. Jako autor deklaracji w sprawie błogosławieństw dla osób tej samej płci, Fernandez jest szczególnym zwolennikiem kompromisu "Kościoła dwóch prędkości", idei, która staje się de facto polityką Watykanu jako sposób na zniwelowanie ziejących rozbieżności w Kościele.
Jako idea może dosłownie rozerwać instytucję na strzępy, wprowadzając nowy rodzaj katolicyzmu, w którym osądy moralne w coraz większym stopniu podlegają regionalnym interpretacjom — co brzmi raczej protestancko. W praktyce byłby to sposób, podobnie jak w przypadku "Fiducia supplicans", aby Franciszek dał Niemcom to, czego chcą — choć z opóźnionym skutkiem i na własnych niejasnych i rozczarowujących warunkach.
Szepcze się, że sam Franciszek prywatnie rozkoszuje się tą perspektywą, postrzegając ją jako sposób na uwolnienie Kościoła od obsesji seksualnych i powrót do podejścia oddolnego, które oddaje władzę w ręce lokalnych księży. Z pewnością, starając się zadowolić wszystkich, zrezygnował z prób narzucenia spójnej, uniwersalnej moralności. Jeśli w tym momencie Niemcy lub ktoś jeszcze inny zdecyduje się na nieodwracalne rozstanie z Rzymem... kim jest papież Franciszek, by ich osądzać?