Nie tylko Brukselę zajmują wybory w USA i możliwość powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu. W Ankarze tureccy urzędnicy zapoznają się z planem działań Projektu 2025 Fundacji Heritage w poszukiwaniu wskazówek na temat planów republikanina dotyczących Syrii.
Z kolei w Atlancie, Austin i Lincoln w stanie Nebraska czołowi ministrowie z Niemiec i Kanady spotykają się z republikańskimi gubernatorami w celu zacieśnienia stosunków na amerykańskiej prawicy.
A w Waszyngtonie powrót Trumpa jest dominującym tematem comiesięcznych spotkań ambasadorów z krajów europejskich. Na jednym z takich spotkań główny wysłannik z jednego z krajów zapytał swoich kolegów, czy są zaangażowani w niecodzienne zadanie.
"Czy naprawdę możemy przygotować się na Trumpa?" — zapytała ta osoba, według innego czołowego dyplomaty. "Czy raczej musimy poczekać i zobaczyć, jak będzie wyglądać nowa rzeczywistość?".
Szaleństwo czy nie, przygotowania trwają.
Plan na powrót Trumpa. Trzy najważniejsze kwestie
Na ponad sześć miesięcy przed objęciem urzędu przez kolejnego amerykańskiego prezydenta, w całym sojuszu NATO i poza nim podejmowane są już niezwykle zaawansowane wysiłki, by wiedzieć, jak na Zachodzie politycznie i dyplomatycznie zareagować na potencjalne przekazanie władzy w Ameryce.
Ponieważ prezydent Joe Biden wypadł słabo w niedawnej debacie telewizyjnej, wielu sojuszników przewiduje, że o tej porze w przyszłym roku będą mieli do czynienia z nową administracją Trumpa — taką, która jest sceptyczna wobec Europy, promuje zdecydowaną odmianę prawicowego izolacjonizmu i przedkłada rywalizację z Chinami ponad inne globalne problemy na arenie międzynarodowej.
POLITICO i niemiecki "Die Welt" wspólnie oceniają w przededniu szczytu NATO w Waszyngtonie, w jaki sposób świat przygotowuje się na ewentualny powrót Trumpa do Białego Domu. Reporterzy obu redakcji przeprowadzili wywiady z ponad 50 dyplomatami, politykami, kongresmenami, ekspertami i strategami politycznymi w krajach NATO i poza sojuszem. Wiele z tych osób wypowiada się anonimowo, by móc swobodnie mówić o delikatnych kwestiach dyplomacji i bezpieczeństwa międzynarodowego.
To, co wyłoniło się z tych doniesień, to obraz świata już naginającego się, by dopasować się do woli Trumpa i usiłującego uodpornić się na zakłócenia i kryzysy, które może republikanin wywołać.
Pod wieloma względami państwa członkowskie NATO czują się o wiele pewniejsze swojej zdolności do radzenia sobie z Trumpem niż wtedy, gdy po raz pierwszy republikanin doszedł do władzy siedem i pół roku temu, jako totalny amator na światowej scenie politycznej. Dzieje się tak po części dlatego, że państwa te już teraz kładą teraz podwaliny pod zarządzanie "kryzysem" w czasach jego politycznego zmartwychwstania
Ich przygotowania dzielą się na trzy kategorie.
Po pierwsze, są to szeroko zakrojone osobiste kontakty z samym Trumpem i jego doradcami, w nadziei na budowanie relacji, które pomogą zminimalizować konflikt z nową administracją, w tym na forum NATO.
Po drugie, dochodzi do zmian w polityce obronnej krajów sojuszu, by zadowolić i spełnić oczekiwania Trumpa i jego koalicji politycznej, który w czasie swojej prezydentury głośno i wyraźnie oskarżał kraje zachodnie o niewystarczające wydatki na obronę w Europie.
Po trzecie, trwają prace nad kreatywnymi środkami dyplomatycznymi i prawnymi, które mają zabezpieczyć priorytety NATO przed ingerencją administracji Trumpa.
Wszystko to razem zaczyna wyglądać na wiarygodną strategię radzenia sobie z turbulencjami w świecie rządzonym przez Trumpa. Mimo to nawet przywódcy NATO kierujący się tym podejściem przyznają, że znaczna część tego projektu może być ostatecznie zdana na łaskę osobistych kaprysów Trumpa.
— Oczywiście, największym wyzwaniem jest to, że nie wiemy — i myślę, że nikt dokładnie nie wie — co on zrobi — mówi jeden z dyplomatów z jednego z państw NATO.
Kiedy Trump po raz pierwszy objął urząd, na Zachodzie panował względny spokój, a sojusznicy USA mieli głównie nadzieję, że uda im się przeczekać amerykański polityczny krach przez cztery lata. Tym razem ich myślenie jest inne — gdy jasne jest, że "trumpizm" nie jest przelotną modą — a sojusz NATO stoi w obliczu znacznie bardziej bezpośrednich zagrożeń dla europejskiego bezpieczeństwa.
Być może zaskakujące jest to, że tym razem nie ma powszechnej paniki związanej z wycofaniem się USA z NATO, czym Trump groził w przeszłości. Chociaż sojusznicy nie postrzegają tego jako prawdopodobnego scenariusza, to w sojuszu nadal panuje nastrój pełen niepokoju – zaostrzany dodatkowo przez rosnących w siłę prawicowych sceptyków NATO we Francji i w innych częściach kontynentu.
Camille Grand, były asystent sekretarza generalnego NATO i francuski urzędnik do spraw obrony, mówi, że sojusz podchodzi do Trumpa zupełnie inaczej niż w 2017 r.
— Ostatnim razem było znacznie łatwiej, ponieważ nie było wojny — tłumaczy Grand, który jest związany z centrową koalicją prezydenta Francji Emmanuela Macrona. — Teraz jesteśmy w środowisku, w którym rozmowa jest naprawdę inna.
Polityka Trumpa jest bardzo osobista
Niecałe dwa tygodnie przed przyjazdem przywódców NATO do Waszyngtonu na szczyt, świat dyplomacji obiegła plotka, że Trump miał plan zaprowadzenia pokoju w Ukrainie.
Sedno porozumienia miało bazować na bezczelnej groźbie: jeśli Władimir Putin odmówi negocjowania zakończenia wojny, USA zaleją Ukrainę jeszcze większą ilością broni. A jeśli ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski odmówi i nie zasiądzie do stołu negocjacyjnego z Rosją, USA wycofają swoje hojne wsparcie wojskowe.
To wizja, która nie mogła być bagatelizowana. Plan został bowiem przedstawiony nie przez samego Trumpa, ale przez kilku z jego licznych sojuszników i samozwańczych doradców krążących w kręgach politycznych i dyplomatycznych — każdy z nich twierdził, że mówi w imieniu byłego prezydenta i że jest w stanie wrócić z informacją zwrotną do republikanina. Po bliższej analizie stało się jasne, że nie istniał żaden tajny, zatwierdzony przez Trumpa plan zakończenia wojny.
W miarę zbliżania się wyborów w USA sojusznicy Stanów Zjednoczonych mieli twardy orzech do zgryzienia, by przeanalizować, kto jest autentycznym wysłannikiem Trumpa, a kto tylko udaje.
Rezultatem było gorączkowe poszukiwanie dostępu do osób najbliższych Trumpowi — i do samego Trumpa.
— To wyścig o to, aby być tą ostatnią osobą, która z nim porozmawia, zanim republikanin podejmie jakąkolwiek decyzję — tłumaczy jeden z europejskich urzędników do spraw obrony.
Jedną z lekcji, jaką amerykańscy sojusznicy wyciągnęli z pierwszej administracji Trumpa, jest to, że osobiste relacje są najważniejsze z byłym prezydentem i najbliższymi mu ludźmi. Trump nawiązał serdeczne więzi jako prezydent z eklektyczną gamą przywódców, od Shinzo Abe (ówczesnego premiera Japonii) i Jaira Bolsonaro (wówczas prezydenta Brazylii) po Borisa Johnsona (wtedy premiera Wielkiej Brytanii) i Kim Dzong Una (przywódcy Korei Północnej), z których wszyscy wykorzystali te bezpośrednie i osobiste więzi na swoją korzyść.
Odkąd Trump zdobył nominację Republikanów, prezydent Polski Andrzej Duda i były premier Japonii Taro Aso osobiście złożyli mu wyrazy szacunku. Podobnie jak David Cameron, były brytyjski minister spraw zagranicznych i premier, który wykorzystał wizytę w Mar-a-Lago, aby przedstawić Trumpowi argumenty za wsparciem działań wojennych na Ukrainie.
Trwają rozmowy z innymi członkami Partii Republikańskiej. Francois-Philippe Champagne, kanadyjski minister pomagający w przygotowaniach do wyborów w USA, spotkał się z republikańskimi gubernatorami, w tym Henrym McMasterem z Karoliny Południowej i Jimem Pillenem z Nebraski, podkreślając, że stabilność międzynarodowa jest przedmiotem wspólnej troski, według osoby poinformowanej o spotkaniach.
Z kolei jesienią ub.r. niemiecka minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock odwiedziła Teksas, aby spotkać się z gubernatorem Gregiem Abbottem, potężnym zwolennikiem Trumpa, czyniąc przyjazne gesty, jednocześnie wyraźnie nie zgadzając się z Abbottem w sprawie praw do aborcji.
W ostatnich tygodniach kilku dyplomatów z państw członkowskich NATO po cichu podróżowało do Waszyngtonu, by spotkać się z konserwatywnymi naukowcami i osobami związanymi z think tankami. Wierzyli, że ci ludzie mogą mieć pewien wpływ na politykę Trumpa. Spotkania te wydawały się produktywne, powiedział jeden z ambasadorów. Wokół nich unosi się jednak atmosfera niepewności.
— Nie wiemy, czy ludzie, z którymi się spotykamy, nadal tam będą, jeżeli Trump zostanie wybrany na prezydenta — ocenia jeden z urzędników NATO podczas rozmowy w siedzibie głównej w Brukseli.
Być może najbardziej ostentacyjny kontakt z Trumpem i koalicją MAGA miał miejsce wiosną tego roku ze strony Davida Lammy'ego, ówczesnego ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii w gabinecie cieni, który w zeszłym tygodniu został mianowany najwyższym dyplomatą Wielkiej Brytanii po wyborach w tym kraju.
Podczas majowej wizyty w Waszyngtonie Lammy spotkał się z sojusznikami Trumpa i luminarzami MAGA, w tym z senatorem Lindseyem Grahamem i J.D. Vance’em. Lammy mówił wówczas publicznie, że krytyka Trumpa pod adresem NATO była często "źle rozumiana" i że były prezydent chciał głównie, aby Europa wydawała więcej na obronę.
Był to dramatyczny zwrot w zachowaniu Lammy'ego, który wcześniej opisywał Trumpa jako rasistę i "nienawidzącego kobiet, sympatyzującego z neonazistami socjopatę". Ale jego podróż do Waszyngtonu wydawała się mieć jasny cel: otworzyć drogę do relacji z Trumpem i jego administracją — i upewnić się, że brytyjscy wyborcy wiedzą, że to robi.
Jego spotkanie ze sztabem Trumpa było efektem z cichej i wytrwałej współpracy i to do tego stopnia, że Chris LaCivita, starszy doradca Trumpa do spraw kampanii, zmienił swój harmonogram, aby spotkać się z Lammym w jednym z biur RNC (Republikańskiego Komitetu Narodowego).
Według osób zaznajomionych z przebiegiem tego spotkania rozmowa przebiegła bardzo spokojnie. Lammy wyjaśnił swoją rolę jako ministra spraw zagranicznych w gabinecie cieni (to stanowisko bez odpowiednika w amerykańskim systemie) i opowiedział o swoich rodzinnych powiązaniach ze Stanami Zjednoczonymi. LaCivita poinformował go z kolei o stanie kampanii Trumpa.
Kilka minut po zakończeniu spotkania, historie z jego przebiegu trafiły do "London Times" i "Daily Mail", zaskakując sztab Trumpa.
Jeden z doradców republikanina, uznając, że celem rozmowy było to, aby Brytyjczycy mogli powiedzieć, że odbyli rozmowę. Dziwił się jednak, że Partia Pracy ujawniła tę wiadomość, zanim jeszcze Lammy opuścił budynek. "Mieli to wszystko wcześniej napisane" – mówił wówczas.
Przyjazna MAGA trasa Lammy'ego sfrustrowała niektórych centrolewicowych przywódców po obu stronach Atlantyku, w tym w Białym Domu. Jeden z brytyjskich dyplomatów podkreśla, że niektórzy demokraci byli "bardzo zdenerwowani zachowaniem Davida", szczególnie biorąc pod uwagę jego ciepłe relacje z Partią Demokratyczną, w tym z Barackiem Obamą. Adrienne Watson, rzeczniczka Rady Bezpieczeństwa Narodowego, przyznała jednak dyplomatycznie, że Biały Dom nie był zaniepokojony.
Wspomniany brytyjski dyplomata mówi, że podróż Lammy'ego była, na swój sposób, misją zakończoną.
— W świecie naszej dyplomacji Lammy był postrzegany jako osoba, która wykonała dobrą robotę, a dla Partii Pracy było to sprytne posunięcie, aby zabezpieczyć swoje interesy na wypadek, gdyby musieli poradzić sobie z administracją Trumpa za około sześć miesięcy — dodaje dyplomata.
Pieniądze, pieniądze, pieniądze
Jeśli większość transatlantyckiej agendy Trumpa wydaje się płynna i kierowana impulsem, to w jednej kwestii republikanin jest konsekwentny: chce, aby kraje europejskie wydawały znacznie więcej na własną obronę.
I coraz częściej Trump swój cel osiąga.
Europa ma jeszcze inne powody, by zwiększyć wydatki na obronę, które nie mają nic wspólnego z Trumpem. Inwazja Rosji na Ukrainę w 2022 r. zburzyła iluzję w wielu europejskich stolicach, że Putina można traktować jako quasi-przyjaciela lub że jego imperialne ambicje można ograniczyć do Krymu i kilku marginalnych obszarów Europy Wschodniej.
Rosyjskie zagrożenie jest przerażające dla Europy, ponieważ sam Trump ma ambiwalentny stosunek do zobowiązań NATO w zakresie zbiorowego bezpieczeństwa. Były prezydent otwarcie sprzeciwiał się opóźnieniom w wydatkach na obronność w Europie i poza nią, dając upust frustracji, że tak duża część świata liczy na to, że amerykańscy podatnicy pokryją rachunek za zagraniczne potrzeby w zakresie bezpieczeństwa. Na początku br. Trump powiedział, że dałby Rosji wolną rękę, by "robiła, co chce" z sojusznikami NATO, którzy nie wywiązują się ze swoich zobowiązań w zakresie wydatków na obronność.
W czerwcowym przemówieniu Trump ubolewał nad ciągłym strumieniem amerykańskich pieniędzy przeznaczanych na działania wojenne w Ukrainie. "To się nigdy nie kończy" – grzmiał.
Znaczna część sojuszu NATO zaczęła inwestować w potencjał obronny mający jednocześnie na celu odstraszenie Rosji i udobruchanie Trumpa. Według różnych szacunków obecnie 23 z 32 państw członkowskich NATO wydają na obronę 2 proc. lub więcej swojego PKB, realizując cel nakreślony dla sojuszu w 2014 r.
Jens Stoltenberg, odchodzący sekretarz generalny, chwalił się tymi liczbami na spotkaniu w Waszyngtonie na kilka tygodni przed szczytem i oczekuje się, że ten sam punkt będzie podkreślany na spotkaniu państw sojuszu już w tym tygodniu. Według kilku urzędników NATO zaangażowanych w wewnętrzne dyskusje strategią sojuszu jest przekazanie Trumpowi komunikatu skierowanego do jego własnych wyborców, pozwalającego mu przypisać sobie zasługi za uczynienie sojuszu bardziej sprawiedliwym i skutecznym.
Niektóre kraje przedstawiły ostatnio nowe ambitne plany zwiększenia swojego potencjału wojskowego. W kwietniu Norwegia przedstawiła 12-letni plan wydania 152 mld dol. na obronność, z czego większość skupi się na produkcji rakiet i artylerii.
Rumunia, która podpisała umowę o wartości 4 mld dol. na zakup rakiet Patriot pod rządami Trumpa, pomaga w rozbudowie największej bazy wojskowej NATO w Europie. Jednocześnie, jak zauważa anonimowo jeden z rumuńskich urzędników, powrót Trumpa "nie znajduje się na liście... głównych zmartwień" tego kraju.
W Polsce, która wydaje ponad 4 proc. PKB na obronność, najwięcej ze wszystkich krajów NATO, niektórzy urzędnicy naciskają na resztę Europy, by dotrzymała kroku. Duda, prawicowy prezydent zaprzyjaźniony z Trumpem, wezwał członków sojuszu do osiągnięcia docelowego poziomu wydatków w wysokości 3 proc.
Paweł Kowal, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP, mówi w wywiadzie z POLITICO i "Die Welt", że najważniejsze dla jego kraju i innych w sojuszu są właśnie te inwestycje.
Bez wątpienia Europa musi zadbać o własne bezpieczeństwo, w końcu poważnie potraktować rosyjskie zagrożenie, pomóc Ukrainie i uzbroić się, w tym opracować wspólną obronę powietrzną
— mówi Kowal, który jest również wysłannikiem polskiego rządu do Ukrainy.
— Władimir Putin musi pomyśleć co najmniej trzy razy, zanim rozważy atak na NATO — przekonuje Kowal. — Jeśli Europa będzie silniejsza, istnieje duża szansa, że lepiej dogadamy się z Trumpem.
Dwóm najbogatszym krajom w sojuszu NATO, Włochom i Kanadzie, daleko jest do osiągnięcia 2-proc. progu, nawet jeśli wymagania NATO w zakresie bezpieczeństwa stale rosną.
Podobnie jak kilku mniejszych sojuszników, w tym Hiszpanii, Portugalii i Belgii.
Kanadyjski premier Justin Trudeau spotkał się w maju br. z niezwykle otwartym i ponadpartyjnym upomnieniem ze strony Stanów Zjednoczonych. I republikańscy, i demokratyczni senatorzy napisali do niego list, w którym wyrazili swoje "głębokie rozczarowanie" faktem, że Kanada zamierza "nie wywiązać się ze swoich zobowiązań" wobec NATO. Trudeau przyznał, że jest "więcej do zrobienia" w kwestii kanadyjskiej obronności, ale przez lata nie dokonał żadnej poważnej zmiany polityki w tym kierunku.
Presja polityczna wywierana na te i inne kraje prawdopodobnie wzrośnie w nadchodzących miesiącach, nie tylko ze strony Trumpa, ale także ze strony ich sąsiadów. Riho Terras, były dowódca Estońskich Sił Obronnych, który jest obecnie centroprawicowym posłem do Parlamentu Europejskiego, ujął to dosadnie.
— Nie boję się, że Trump wycofa się z Europy — powiedział Terras. — Obawiam się, że Europa nie chce wydawać więcej pieniędzy na obronę.
Fińska minister spraw zagranicznych Elina Valtonen, w rozmowie z POLITICO pod koniec spotkania ministrów spraw zagranicznych UE w Luksemburgu, przyznaje, że Europa nie może wpłynąć na amerykańskie wybory — ale może stać się "bardzo atrakcyjnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych".
— Z pewnością powinniśmy stale koncentrować się na kwestiach, na które mamy wpływ, a mianowicie na budowaniu naszej własnej obrony i sił odstraszania w tak dużym zakresie, jak to możliwe — ocenia Valtonen, dodając: "I to jest, jak sądzę, to, do czego wzywał również Trump".
Dwa oblicza potencjalnego nowego (starego) prezydenta
W połowie czerwca br. na spotkaniu ministrów obrony państw NATO w Brukseli członkowie sojuszu uzgodnili zasadniczo plan przeniesienia kontroli nad wsparciem NATO dla Ukrainy. Do tej pory Stany Zjednoczone odgrywały główną rolę w organizowaniu pomocy wojskowej za pośrednictwem 300-osobowej jednostki znanej jako Grupa Wsparcia Bezpieczeństwa Ukrainy, mieszczącej się w amerykańskim biurze wojskowym w Wiesbaden w Niemczech.
Stoltenberg zaproponował alternatywną konfigurację: przeniesienie odpowiedzialności za zarządzanie pomocą na samo NATO, a zwłaszcza na europejskie państwa partnerskie. Teoretycznie uczyniłoby to administrację pomocy "odporną na Trumpa", jak twierdzą niektórzy dyplomaci.
Ostateczna decyzja ma zapaść na szczycie NATO w Waszyngtonie.
Jeśli plan ten zostanie wdrożony, stopniowo przeniesie kontrolę nad pomocą dla Kijowa do grupy 200 żołnierzy NATO w belgijskim mieście Mons — grupy, która będzie nadal współpracować ze Stanami Zjednoczonymi, ale pod flagą NATO.
Plany takie jak ten, opracowane w celu złagodzenia wpływu decyzji Trumpa na wspólne działania priorytetowe NATO, mogłyby zostać poddane ciężkiej próbie, gdyby były prezydent powrócił do władzy.
Istnieją inne, podobne i to nie tylko w Europie, ale także w Azji, a nawet w Waszyngtonie. W grudniu ub.r. Izba Reprezentantów i Senat zagłosowały za uniemożliwieniem prezydentowi wycofania się z NATO bez silnego wsparcia ze strony Kongresu. Był to środek wyraźnie mający na celu zakucie w kajdany Trumpa lub każdego przyszłego prezydenta, który podziela jego poglądy.
Departament Stanu przyznał niedawno, że inny amerykański sojusznik, Korea Południowa, naciska na wcześniejsze odnowienie umowy, która pomaga opłacić 28 tys. żołnierzy amerykańskich stacjonujących w tym kraju. Obecna umowa wygasa dopiero w 2025 r., ale renegocjowanie jej z Trumpem może być znacznie trudniejsze, biorąc pod uwagę jego częste skargi na koszty amerykańskiego wsparcia dla Korei Południowej.
Harry Harris, emerytowany admirał i były ambasador USA w Korei Południowej, powiedział, że azjatycki kraj wydaje się "zabezpieczać przed możliwą administracją Trumpa w wersji 2.0 — widzieli ten film i był on bardzo bolesny".
Nie jest jednak jasne, w jakim stopniu te formalne ustalenia mogłyby rzeczywiście służyć ograniczeniu Trumpa, gdyby republikanin został prezydentem.
Pomimo determinacji niektórych europejskich stolic, by podchodzić do drugiej prezydentury Trumpa ze względnym optymizmem, nie można również uciec od rzeczywistości — nikt na kontynencie tak naprawdę nie wie, jak chaotyczna może być druga kadencja Trumpa.
Jest mało prawdopodobne, by jego retoryka była łagodzona przez sekretarzy obrony i urzędników jego gabinetu — podobnych do tych, którzy służyli podczas jego pierwszej kadencji — zimnowojennych tradycjonalistów i weteranów wojskowych, takich jak Mike Pompeo, H.R. McMaster, Jim Mattis i John Kelly — którzy spędzili karierę, pracując w tradycyjnej strukturze polityki zagranicznej u boku sojuszników.
Niektórzy doradcy Trumpa zdenerwowali Europę, wypowiadając się z ambiwalencją na temat zaangażowania Ameryki w obronę sojuszników NATO przy użyciu całej swojej potęgi militarnej. Elbridge Colby, były czołowy urzędnik Pentagonu, który jest postrzegany jako pretendent do kierowania Radą Bezpieczeństwa Narodowego w drugiej administracji Trumpa, wielokrotnie irytował sojuszników mówiąc, że Stany Zjednoczone nie mogą nadmiernie rozgaszczać się w Europie kosztem przeciwdziałania Chinom.
Colby wskazuje, że istnieją granice tego, co Stany Zjednoczone mogą zrobić, aby przeciwdziałać niektórym rodzajom rosyjskiej agresji, takim jak atak na kraje bałtyckie.
Traktat NATO nie zobowiązuje nas do wysyłania całej naszej armii. Henry Kissinger podobno powiedział kiedyś, że sojusze nie są umowami samobójczymi
— mówi Colby, dodając, że obawia się pozostawienia Stanów Zjednoczonych "bezbronnych wobec nokautującego ciosu ze strony Chin".
Hannah Neumann, członkini Parlamentu Europejskiego reprezentująca niemiecką Partię Zielonych, podkreśla, że Europejczycy powinni również pamiętać, iż to będzie ostatnia kadencja Trumpa jako prezydenta (jeśli zostanie ponownie wybrany) — i jego władza może być jeszcze bardziej niestabilna niż wcześniej. Neumann, który zasiada w podkomisji do spraw bezpieczeństwa i obrony, sugeruje, że Europa nie może ryzykować samozadowolenia.
— Ogłosił 100 tys. głupich rzeczy. To automatyczna armata — mówi Neumann o Trumpie. — Naiwnością byłoby nie myśleć o scenariuszach i nie przygotować się na pewne rzeczy, które nas czekają, na wypadek, gdyby Trump osłabił lub nawet opuścił NATO.
Podczas wiosennej wizyty w Waszyngtonie jeden z doradców Trumpa zaoferował przedsmak tego, jak może wyglądać podejście nowego (starego) prezydenta USA, wygłaszając ostrą tyradę na temat europejskiej obrony w kierunku Andersa Fogha Rasmussena, byłego premiera Danii i sekretarza generalnego NATO, oraz Fabrice'a Pothiera, dyrektora generalnego międzynarodowej firmy konsultingowej Rasmussena.
Podczas rozmowy telefonicznej, jak wspomina Pothier, osoba ta rozpętała "rodzaj trumpowskiej tyrady na temat tego, że europejscy sojusznicy nie wydają wystarczająco dużo", wymieniając konkretne kraje, które ociągają się z wydatkami na obronność.
— Ta osoba wciąż pytała Andersa: Jak ich ukarzesz? Jak ich ukarzesz? — wspomina Pothier, dodając, że "stosunki międzynarodowe tak naprawdę nie działają w ten sposób".
Przyznaje, że wkrótce mogą tak działać — a sojusznicy muszą dostosować się do nowej rzeczywistości.
— W jednym zdaniu powiedziałbym: "Nie staraj się zabezpieczyć przed Trumpem, ale staraj się być kompatybilny z Trumpem" — radzi Pothier. — Nie kupuję podejścia "odpornego na Trumpa", które moim zdaniem zadziałało stosunkowo dobrze za pierwszym razem. Myślę, że dziś mamy do czynienia z innym rodzajem Trumpa – podsumowuje.