• –  Kiedy Paulina wysłała mi zdjęcie, jak Marcin wyszedł za bramę zakładu, popłakałam się. Stanęło mi 26 lat przed oczami. Wymieszały się we mnie wszystkie emocje: radość, strach i smutek – słyszę od siostry Krzysztofa Kaczmarczyka
  • Dzień po wyjściu Marcina Chmielewskiego z więzienia zabrała go na grób brata. – Marcin się popłakał. Zapalił znicz. Staliśmy w milczeniu. Potem opowiedziałam mu, jak wyglądały ostatnie chwile z życia Krzyśka
  • Krzysztof chorował na żółtaczkę typu B. Miesiąc przed jego śmiercią rodzina usłyszała od lekarza, że jego wątroba jest martwa
  • – Tak strasznie przepraszałam go, że nie dałam rady mu pomóc. A on wtedy powiedział, że jestem najlepszą siostrą na świecie. Dziękował, że nigdy w niego nie zwątpiłam – wspomina Anna ich ostatnie spotkanie
  • Więcej takich historii przeczytasz na stronie głównej Onetu

W Onecie opublikowaliśmy reportaż: "»Jesteś skończony, zdechniesz tu«. Wolność po prawie 26 latach". To historia Marcina Chmielewskiego, skazanego na dożywocie za zabójstwo braci Neflów w Giżycku w 1998 r., który 21 czerwca został warunkowo zwolniony i wyszedł na wolność.

Marcin nigdy nie przyznał się do winy, a za kraty trafił mimo braku dowodów. Podobnie jak Krzysztof Kaczmarczyk, także skazany na dożywocie, który zmarł w zeszłym roku w więzieniu. Analizując materiały sprawy, można dojść do wniosku, że Chmielewski i Kaczmarczyk zostali wrobieni w morderstwo, którego nie popełnili.

"Stanęło mi 26 lat przed oczami"

– Siedziałam nad brzegiem jeziora Niegocin, gdy zadzwoniła Paulina i powiedziała, że Marcin wychodzi. Nie wierzyłam. Mówiłam: dopóki ci go nie dadzą, to nie uwierzę, jedź po niego – mówi Onetowi Anna, siostra Krzysztofa Kaczmarczyka, który był najlepszym kolegą Marcina.

Potem co chwilę pytała w SMS-ach: Macie już go? Macie?

– Dla mnie to jest coś nieprawdopodobnego. Wiedziałam, że Marcin będzie miał apelację, ale nie znałam terminu i nie spodziewałam się takiej decyzji. Kiedy Paulina wysłała mi zdjęcie, jak Marcin wyszedł za bramę zakładu, popłakałam się. Stanęło mi 26 lat przed oczami. Wymieszały się we mnie wszystkie emocje: radość, strach i smutek – dodaje.

Marcin Chmielewski z Anną, siostrą Krzysztofa Kaczmarczyka Archiwum prywatne
Marcin Chmielewski z Anną, siostrą Krzysztofa Kaczmarczyka

Następnego dnia spotkali się i razem poszli na grób Krzyśka. – Płakaliśmy i przytulaliśmy się bardzo długo. Jak dochodziliśmy do grobu, słychać było wystrzały, salwę honorową, chowali jakiegoś wojskowego. Gdy zatrzymaliśmy się przy pomniku, zaczęli grać na trąbce. Marcin się popłakał. Zapalił znicz. Staliśmy w milczeniu. Potem opowiedziałam mu, jak wyglądały ostatnie chwile z życia Krzyśka.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Ostatnie chwile Krzyśka

– W styczniu zeszłego roku Krzysiek zadzwonił do mnie i powiedział, że stracił pamięć. Przewieźli go z Barczewa do Gdańska. Nie pamiętał, kim jest. Ale uspokajał, że teraz jest już dobrze. Mówił, że to wątroba mu zaszwankowała – słyszę.

– Za tydzień zadzwonił do mamy. Zachowywał się inaczej niż zwykle. Był arogancki, przeklinał, a nigdy tego nie robił w stosunku do nas, tym bardziej do mamy – dodaje.

W kolejnym tygodniu było jeszcze gorzej. Wtedy też Anna z mamą napisały prośbę o widzenie. Dostały zgodę. Pojechały. To był początek lutego. – Czekałyśmy przez trzy godziny w sali widzeń. Wszyscy przychodzili, wychodzili, a my dalej czekałyśmy. W końcu zaprowadzili nas do szpitala więziennego, do normalnej sali. Przywieźli tam Krzyśka na wózku. Wyglądał strasznie. Jak dziadziuś, chudziusieńki, zmarnowany, cały żółty – opowiada.

Gdy Anna poprosiła lekarza o rozmowę, usłyszała: "Wątroba pani brata jest martwa". Potem wzruszył ramionami i powiedział, że zostało mu niewiele czasu.

Krzysztof Kaczmarczyk zmarł w zeszłym roku w więzieniu Archiwum prywatne
Krzysztof Kaczmarczyk zmarł w zeszłym roku w więzieniu

– Później, gdy dzwoniłam do lekarki i pytałam o jego stan, mimo że Krzysiek podpisał mi upoważnienie do reprezentowania go i możliwości uzyskania o nim informacji, nic mi nie chciała powiedzieć – mówi Anna.

Słyszała tylko: Takie są procedury. To jest więzień. Same wymówki.

Później dowiedziała się, że jej brat został przewieziony do normalnego szpitala w Gdańsku. – Usłyszałam jednak, że jeśli będziemy go szukać, będą go musieli stamtąd zabrać, a dla niego to będzie równoznaczne ze śmiercią – relacjonuje.

– Pytałam, czy jeśli umrze, ktoś do nas zadzwoni. Powiedziała: "My nie możemy". Nie wyobrażałam sobie sytuacji, że mój brat zostanie pochowany gdzieś pod płotem – dodaje.

"Jesteś najlepszą siostrą na świecie"

– 28 lutego mój syn obchodził urodziny. Był tort, ale tego dnia był też telefon. Lekarka zadzwoniła i powiedziała, że Krzysiek zmarł – słyszę.

Tydzień wcześniej Anna z mamą dostały zgodę na widzenie w szpitalu. – Nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje, że umiera. Mówił, że go podleczą i wróci do Barczewa. Był radosny. Trochę przysypiał. Trochę się śmiał. Wzięłam mu w kantynie sernik. Nakarmiłam go. Sam już nie mógł. Z mamą całe to widzenie przepłakałyśmy. Nawet pani klawisz, która była na miejscu, płakała razem z nami – opowiada.

– Tak strasznie przepraszałam go, że nie dałam rady mu pomóc. A on wtedy powiedział, że jestem najlepszą siostrą na świecie. Dziękował, że nigdy w niego nie zwątpiłam. Potem zaczął nas przytulać. Mówił: kocham cię, mamo – dodaje.

Anna z mamą wiedziały, że to ich ostatnie widzenie, że już więcej się nie zobaczą. – Kiedy nas rozdzielali, wiedziałam, że to jest ostatni uścisk, że patrzę na niego ostatni raz, że to pożegnanie.

Następnego dnia całą rodziną czekali na jego telefon. Zadzwonił, żeby złożyć życzenia urodzinowe swojej siostrzenicy. Dali go na głośnomówiący. To był ich ostatni kontakt. – Potem pojechaliśmy już tylko po akt zgonu, a gdy przewieźli ciało, mogliśmy go pochować – słyszę.

Żal

Siostra Kaczmarczyka cieszy się szczęściem Marcina, ale żałuje, że jej brat nie doczekał tego momentu, że zmarł w więzieniu, a gdy żył, nie mógł się nawet doprosić przeniesienia na oddział półotwarty, choć starał się o to od lat.

– Mamy świadomość, że Marcin dostał warunkowe zwolnienie, że to nie jest jeszcze uniewinnienie. Czekaliśmy na to prawie 26 lat. Gdy widziałam się z Marcinem, powiedziałam mu: od kiedy poszliście siedzieć, my nie mieliśmy ani świąt, ani urodzin. Nawet podczas narodzin naszych dzieci czy podczas ślubów my wszyscy płakaliśmy, bo z tyłu głowy zawsze był Krzysiek, którego wszystko omijało. I nawet w tej radości zawsze gdzieś łzy się gromadziły w gardle. Człowiek cały czas miał świadomość: szkoda, że on w tym nie może uczestniczyć – słyszę.

– Mojej mamie też jest smutno, że Krzysiek tego nie dożył, ale poleciała do kościoła podziękować Bogu, że chociaż Marcinowi się udało – dodaje.

Krzysiek

Krzysiek miał wtedy 19 lat. Urodził się z zaćmą lewego oka. Przez wiele lat zmagał się z nowotworem węzłów chłonnych. Dopiero co dowiedział się, że ma żółtaczkę typu B. Nie znał zamordowanych braci. Poza Marcinem nie znał też współoskarżonych.

Aresztowali go 10 grudnia, gdy wracał z rodzicami ze szpitala w Białymstoku. Miał w tym dniu obejrzeć swój pierwszy samochód, ale po badaniach chciał szybko jechać do domu, żeby dowiedzieć się, co z Marcinem, jego przyjacielem, którego policja zatrzymała dzień wcześniej. Był na klatce schodowej, gdy wyprowadzali go w kajdankach.

Policjanci przyszli po niego, gdy od Marcina usłyszeli, że się kolegują.

Krzysztof Kaczmarczyk, kilka miesięcy przed aresztowaniem Archiwum prywatne
Krzysztof Kaczmarczyk, kilka miesięcy przed aresztowaniem

Rodzina od początku wiedziała, że Krzysiek nikogo nie zabił. Do zbrodni doszło 11 października.

W dzień wyborów. Krzysiek pierwszy raz mógł w nich uczestniczyć. Nie zrobił tego, bo nie wiedział, na kogo głosować.

Tego dnia, gdy zginęli ci chłopcy, najpierw oglądali "Familiadę", a potem wszyscy pojechali do babci, gdzie sprzeczali się o wybory. Potem Krzysiek uczył się do klasówki. Nigdzie nie wychodził. Niemożliwe, żeby był w dwóch miejscach naraz.

Jego alibi potwierdzało kilka osób. Dla policji, prokuratury i sądu nie miało to znaczenia.

Oprócz zeznań współoskarżonych: 18-letniego Roberta T., 15-letniego Piotra P. i 16-letniego Sebastiana S., śledczy nie mieli nic na Marcina i Krzyśka. Ani jednego śladu DNA. Żadnego świadka. Zresztą żadnych innych dowodów nie mieli też na pozostałą trójkę.

"Teraz wierzę"

– Wiele razy się poddawałam i podnosiłam. To była taka sinusoida emocjonalna. Teraz, po wyjściu Marcina, całym sercem wierzę, że jest to początek zmian, że uda się udowodnić ich niewinność i pokażemy całemu światu, że oni odbywali karę niesłusznie. Gdyby było inaczej, nie walczylibyśmy o prawdę przez tyle lat. Proszę, niech ktoś jeszcze raz przyjrzy się tej sprawie – słyszę od Anny.

Na koniec rzuca: – To jest niesamowite, że gdy my traciliśmy nadzieję, Krzysiek dzwonił i mówił: będzie dobrze, ta prawda kiedyś wyjdzie, tylko musimy na nią zaczekać.

W kwietniu historię zbrodni w Giżycku opisaliśmy w reportażu: "Zamknięcie ust".

Kontakt z autorem: tomasz.pajaczek@redakcjaonet.pl