• – Na początku zawsze tłumaczę: w tej filiżance robimy cappuccino, w tej robimy latte. Oni robią pierwszą, drugą, trzecią i następne kawy i za każdym razem jest pytanie: "szefie, a ta filiżanka jest do latte czy do cappuccino?". Nie wiem, czemu tak się z nimi dzieje, może za długo wgapiają się w internet – opowiada o młodych Krystian Janiszewski, właściciel kawiarni Miriam
  • – Czasem przychodzą tu takie studentki w różowych włosach albo z dziesięcioma kolczykami w twarzy – słyszę od szefa lokalu z daniami Orientu, który sam pochodzi ze Wschodu. – Nie pasują akurat do tego miejsca, ale przecież im tak wprost tego nie powiem. Wtedy pytam, czy znają język mojego kraju, bo trafia tu sporo moich rodaków, słyszę odpowiedź, że nie i niezręczny problem załatwiony
  • Remigiusz Bukowiecki, szef Bukowiecki Sushi, wspomina, że wśród młodych trafił na prawdziwego pasjonata kręcenia rolek: 20-latka, który prowadzi już własny lokal
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

"Młodym nie chce się już pracować", "szybko się nudzą i od razu chcieliby zarabiać miliony" – takie opinie wśród pracodawców z Podhala zebrał Tomasz Mateusiak, tamtejszy reporter Onetu, wypytując ich na kilka tygodni przed wakacjami. Czy wraz z rozpoczęciem lata młodzi jednak zdecydowali się na sezonowe dorabianie? Sprawdziłem w lipcu na Piotrkowskiej – reprezentacyjnej ulicy Łodzi – oraz w rozmowie ze znajomym sushimasterem z mojego osiedla.

Onet
Ogłoszenia o zatrudnieniu kelnera czy barmana widziałem na drzwiach mniej więcej co czwartego lokalu gastronomicznego z działających przy ulicy Piotrkowskiej Maciej Kałach / Onet
Ogłoszenia o zatrudnieniu kelnera czy barmana widziałem na drzwiach mniej więcej co czwartego lokalu gastronomicznego z działających przy ulicy Piotrkowskiej

"Zgłaszają się do pracy, gdy nagle potrzebują trochę gotówki. A gdy już ją mają, to »do widzenia«"

– Zwykle nie da się z nimi zaplanować dłuższego harmonogramu – opowiada o uczniach i studentach Krystian Janiszewski, prowadzący kawiarnię Miriam w jednym z podwórek początkowego odcinka Piotrkowskiej. – Często po pierwszym tygodniu odbieram telefon z informacją: "szefie, nie dam rady przyjść po weekendzie". Nie podają nawet powodu. Takie osoby często zgłaszają się do pracy, gdy nagle potrzebują trochę gotówki. A gdy już ją mają, to "do widzenia". To chyba największy problem z młodymi.

Krystian Janiszewski z kawiarni Miriam Maciej Kałach / Onet
Krystian Janiszewski z kawiarni Miriam

Właściciel Miriam widzi jeszcze jedną trudność.

– Oni mają trudności w myśleniu, w zakodowywaniu prostych rzeczy. Przykład? Ja na początku zawsze tłumaczę: w tej filiżance robimy cappuccino, w tej robimy latte. Oni robią pierwszą, drugą, trzecią i następne kawy i za każdym razem jest pytanie: "szefie, a ta filiżanka jest do latte czy do cappuccino?" Nie wiem, czemu tak się z nimi dzieje, może za długo wgapiają się w internet.

A jednak, gdy rozmawiam z szefem Miriam, za barem krząta się 17-latka.

– Jej ciotka, a nasza stała klientka, zagadnęła mnie, że siostrzenica szuka miejsca, aby sobie trochę dorobić – opowiada właściciel kawiarni. Według niego nawet tak prosty system rekomendacji sprawdza się bardziej niż przyjmowanie zupełnie przypadkowych osób z ulicy.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

"Dziewczyny nie radzą sobie przez długie paznokcie"

Na środkowym odcinku Piotrkowskiej – najbardziej prestiżowym – spotykam właściciela modnej restauracji, oferującej dania z jednego z krajów Orientu. Pochodzący właśnie z tego kraju szef nie chce, aby młodzi zaczęli krzywo patrzeć na ten lokal, dlatego prosi o niepodawanie nazwy. Ale ma o młodych kilka przykrych zdań do powiedzenia.

– To nie jest tak, że oni nie chcą pracować, ale tutaj nadaje się jeden na cztery tysiące. "Chcesz zostać kelnerem?", pytam nastolatka, który wchodzi mi tutaj z Piotrkowskiej. "To weź tę szklaną butelkę pepsi i pokaż, jak sobie z nią poradzisz otwieraczem". I wie pan, że w większości ci młodzi nie potrafią otworzyć pepsi? Chłopakom to pepsi pewnie całe ich życie musiała nalewać do szklanki mama. Dziewczyny nie radzą sobie przez długie paznokcie. A chętnych do pracy mam mnóstwo, bo jest fama na mieście, że u mnie klienci dają duże napiwki: takie po 200-300 zł dla kelnerki – opowiada szef z Piotrkowskiej. – Czasem przychodzą tu takie studentki w różowych włosach albo z dziesięcioma kolczykami w twarzy. Nie pasują akurat do tego miejsca, ale przecież im tak wprost tego nie powiem. Wtedy pytam, czy znają język mojego kraju, bo trafia tu sporo moich rodaków, słyszę odpowiedź, że nie i niezręczny problem załatwiony.

"To muszą być pasjonaci"

Po spacerze Piotrkowską wracam na swoje osiedle i spotykam się z Remigiuszem Bukowieckim, którego rolkami zajadam się od prawie dekady – mój sąsiad prowadzi trzy łódzkie lokale Bukowiecki Sushi i jeden w pobliskich Koluszkach. To kameralne punkty: ich klienci biorą rolki najczęściej na wynos, choć można też zjeść przy barze, rozmawiając przy okazji z sushimasterem, który akurat pełni u Bukowieckiego dyżur. Myśląc o zatrudnieniu się w tych miejscach, o pracy dorywczej można zapomnieć. Bowiem mój sąsiad przy kręceniu rolek wymaga pełnego zaangażowania. Ale i do jego lokali trafiają czasem bardzo młodzi ludzie.

Remigiusz Bukowiecki, szef Bukowiecki Sushi – fot. archiwum prywatne Prywatne archiwum
Remigiusz Bukowiecki, szef Bukowiecki Sushi – fot. archiwum prywatne

– To muszą być pasjonaci. Jak 20-latek ze Słupska, który skontaktował się ze mną, twierdząc, że śledził lokale z sushi w całej Polsce i właśnie u mnie chce zdobyć doświadczenie przed otworzeniem własnego – opowiada Bukowiecki. – Chłopak wykazał się talentem i błyskawicznie uczył się ode mnie kolejnych technik zawijania rolek. Odszedł po roku, tak jak się umówiliśmy i z sukcesem otworzył swój lokal "Panda Sushi" w Słupsku, ale ja przez ten rok miałem naprawdę oddanego pracownika.

Mój sąsiad zdecydowanie woli takie układy od przyjmowania ludzi "z ulicy".

– Jeśli sushimaster jest dobry w swoim fachu, na pewno ma zatrudnienie. Ewentualnie można go "podkraść" konkurencji, wywiedzieć się, jaką ma stawkę i zaproponować lepszą, albo sprawdzić, jak u niego z atmosferą w pracy, bo może argumentem okaże się to, że u mnie nie będzie musiał kręcić rolek na zmianie z nielubianym kolegą – opowiada Bukowiecki.

Wspominając młodych pracowników, mój sąsiad jako rekrutacyjną wpadkę wspomina dwudziestoparolatka, który "nawet miał trochę talentu, ale bardzo cienko było u niego z zaangażowaniem".

– Pracował po kilka dni w tygodniu, ja proponowałem mu więcej. Odpowiadał, że mieszka z matką i ojcem, oni kupili mu samochód, a na benzynę wystarcza mu z tego, co zarabia u mnie. I pewnego dnia okazało się, że ten okaz nie sprząta codziennie podłogi w moim lokalu. Robi to tylko, gdy następnego dnia na lokal przychodzi inny pracownik, żeby nie narazić się na gniew zmiennika. Gdy to wyszło na jaw, nie pozostało mi nic innego, tylko powiedzieć "żegnaj" – sumuje Bukowiecki.

"Nie tak się rozmawia z szefem"

Ale mój sąsiad miał swoje "ścięcia" nawet z ciepło wspominanym talentem ze Słupska.

– W karcie dań jest wyraźnie napisane, że u mnie rolkę hosomaki klient dostaje w dziesięciu kawałkach. Nagle zobaczyłem w opiniach o swoim sushi w internecie tylko jedną "gwiazdkę", którą autor negatywnego wpisu uzasadnił tym, że dostał hosomaki w ośmiu kawałkach, a nie w dziesięciu. Wagowo tyle samo, ale klient miał przekonanie o oszustwie – wspomina mój sąsiad.

"Winny" okazał się właśnie 20-latek ze Słupska. Pokroił hosomaki wbrew instrukcjom szefa, bo tak wydawało mu się ładniej i "grubiej".

– Klient dał się przekonać do usunięcia negatywnej opinii bonem prezentowym na sushi na 200 zł – opowiada Bukowiecki. – Zadzwoniłem do 20-latka i mówię mu, że odciągnę te dwie stówy z jego pensji. A ten z pretensjami: "super, trzeba było dać mu bon na 300!". Ja na to spokojnie: "Nie tak się rozmawia z szefem. Trzeba było mi powiedzieć »szefie, bardzo cię przepraszam, proszę, nie odciągaj mi aż tylu pieniędzy od pensji, przyniosę ci butelkę whiskey, napijemy się razem i zapomnimy o sprawie«".

Bukowiecki przekonuje, że w ten sposób on poczułby się przeproszony, a talent ze Słupska byłby "do tyłu" tylko o około 60 zł. I tak na końcu się stało. 20-latek ochłonął, oddzwonił do szefa, wygłaszając zadaną przez niego formułkę.

************

W tym artykule oddajemy głos restauratorom i szefom, ale swoją opinię co do umów, wynagrodzenia, czasu pracy i rzetelności pracodawców mają również młodzi, sięgający po pierwszą pracę w gastronomii. Ich głos też pojawi się w Onecie.