Wizyta w Warszawie była ostatnią szansą na osiągnięcie jakiegokolwiek sukcesu zagranicznej delegacji Zełenskiego. Ta szansa również się nie zrealizowała.
Ogólne deklaracje, puste obietnice
Choć początek konferencji prasowej w Kancelarii Premiera w Warszawie mógł wskazywać na coś innego. Prezydent Zełenski i premier Donald Tusk tuż po wejściu na salę uroczyście podpisali wspólne porozumienie o bezpieczeństwie. Gdyby komuś się jednak wydawało, że ma do czynienia z powstaniem jakiegoś doniosłego dokumentu, to Tusk w pierwszych słowach swojego dłuższego przemówienia wyjaśnił, że podobne porozumienia podpisało 19 państw oraz Unia Europejska jako całość.
W samym porozumieniu też próżno szukać twardych deklaracji. Na przykład, czytamy w nim, że gdyby ustały obecne działania wojenne, to w razie ponownej agresji rosyjskiej przeciwko Ukrainie lub też w razie znaczącej eskalacji obecnej agresji oba kraje skonsultują się w ciągu 24 godzin w celu określenia środków potrzebnych do przeciwstawienia się lub powstrzymania agresji. Żadnego zobowiązania do konkretnej pomocy. Po prostu będziemy się konsultować.
Polska deklaruje też pakiety wojskowe dla Ukrainy w ciągu kolejnej dekady. Ile pakietów? Tego nie wiadomo. W jakiej wartości? W "znacznej".
Jedynym wymienionym z nazwy sprzętem wojskowym są myśliwce bojowe MiG-29. W tej kwestii czytamy, że strony umowy będą "kontynuować dwustronny dialog" dotyczący tych maszyn, a Polacy "rozważą" dostawę eskadry MiG-29 Ukrainie, jednak "biorąc pod uwagę potrzeby w zakresie bezpieczeństwa Polski i zdolności operacyjnych Sił Powietrznych RP". Tu należy zaznaczyć, że "polskie" myśliwce MiG-29 jeszcze przed atakiem Rosji na Ukrainę już znajdowały się w opłakanym stanie i wiele z nich przyda się raczej na części niż do realnej walki.
Wiele emocji w ukraińskich mediach wzbudził punkt porozumienia zakładający możliwość przechwytywania w przestrzeni powietrznej Ukrainy pocisków rakietowych i dronów lecących w kierunku terytorium Polski. Takie działania przybliżyłyby NATO do zaangażowania się w wojnę, na czym tak bardzo zależy Ukrainie.
Wczytując się jednak w treść punktu 20 porozumienia, widać, że zaczyna się on od zdania, że "konieczna jest kontynuacja dialogu dwustronnego oraz z innymi partnerami" w tej sprawie. Już podczas konferencji premier Tusk podkreślił, że choć Polska jest za, to ten punkt trzeba ustalać z członkami NATO. Trudno się spodziewać, aby te zgodziły się na takie rozwiązanie.
Dużo jest o szkoleniu, ale to nic nowego. Polska do tej pory wyszkoliła 22 tys. członków ukraińskiego personelu i szkoli dalej.
W umowie znalazł się też punkt o tym, że Polska będzie zachęcała obywateli ukraińskich do powrotu na Ukrainę w celu podjęcia służby w Siłach Zbrojnych Ukrainy. W jaki sposób? Tego znowu nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że borykający się z deficytem siły roboczej polski rynek pracy jak tlenu potrzebuje ukraińskich pracowników. Można się więc spodziewać, że nie będą to zachęty zbyt silne.
W końcu Polska oświadcza, że będzie kontynuować pomoc wojskową dla Ukrainy tak długo, jak to będzie konieczne. Trudno nie wspomnieć w tym miejscu amerykańskiego prezydenta Joe Bidena, który swoją strategię na tę wojnę również zamknął w okrągłych słowach "as long as it takes" [z ang. tak długo, jak to będzie konieczne – red.]
W swoim przemówieniu premier Tusk oświadczył, że stronie polskiej zależy, żeby nie skończyło się tylko na deklaracjach i "traktujemy te słowa jako zobowiązania, a nie puste obietnice". Problem w tym, że dokument zawiera niewiele ponad ogólne deklaracje i obietnice, które trzeba doprecyzować, żeby w ogóle było co realizować.
Co więc stało się w Warszawie?
Mahatma Zełenski, asystent Duda
Wiele wskazuje na to, że w Warszawie rozpoczął się mozolny proces przywracania normalnych, partnerskich relacji pomiędzy Polską a Ukrainą po kryzysie, w który wpadliśmy ponad półtora roku temu z powodu ciężkich problemów w zakresie mentalności i komunikacji w obu krajach.
Tuż po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę stosunki między naszymi krajami nie mogły być lepsze. Polska otworzyła granicę dla milionów wojennych uchodźców z Ukrainy, a następnie stanęła w pierwszym szeregu militarnej pomocy dla sąsiada. Kiedy Zachód się wahał z dostawami ciężkiego sprzętu, aby "nie eskalować", a niektóre kraje, jak Niemcy, po prostu czekały na upadek Kijowa, aby wrócić do "biznesu jak zwykle", z Warszawy do Kijowa transportowano setki czołgów. Wobec kolejnych wahań Zachodu, w lasach pod granicą pojawiały się rozłożone na części polskie myśliwce MiG-29, które następnie znikały, by znaleźć się po ukraińskiej stronie. W tamtym czasie Wołodymyr Zełenski i Andrzej Duda utrzymywali między sobą relacje niemal przyjacielskie.
Załamanie w stosunkach zaczęło się w październiku 2022 r., kiedy ukraińska rakieta spadła we wsi Przewodowo, zabijając dwóch mężczyzn. Problem mógł zostać rozwiązany z dnia na dzień. Wszyscy rozumieli, że ukraiński pocisk przeciwlotniczy spadł na polską stronę, "goniąc" rosyjską rakietę. Jednak mimo oczywistych okoliczności zajścia, Zełenski stanął okoniem, upierając się, że Polacy zaprzeczają faktowi rosyjskiego pochodzenia rakiety.
To wydarzenie zbiegło się z okresem wschodzącej gwiazdy Zełenskiego na międzynarodowej arenie. Prezydent-bohater, który zamiast uciekać, pozostał w Kijowie, ryzykując życiem, nagle stał się politykiem, z którym chcieli się spotykać i fotografować liderzy największych światowych potęg. Przemawiał w niemieckim Bundestagu, brytyjskiej Izbie Gmin i amerykańskim Kongresie.
W książce "Polska na wojnie" Zbigniewa Parafianowicza o polsko-ukraińskich relacjach w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji jeden z ówczesnych polskich ministrów wyznał, że w tamtym okresie "Mahatma nie potrzebował asystenta w postaci Dudy". Nagle polski prezydent, aby spotkać z ukraińskim, musiał latać do Rzeszowa, bo tam akurat lądował Zełenski w drodze powrotnej z USA, aby udać się w dalszą drogę do Kijowa. Niemal policzkiem dla polskich władz było lądowanie Zełenskiego w Rzeszowie w drodze powrotnej z Kanady we wrześniu 2023 r., aby wręczyć zasłużone skądinąd ordery dziennikarce Biance Zalewskiej i medykowi Damianowi Dudzie. O tamtej wizycie polscy prezydent i premier dowiedzieli się po fakcie.
Wina w degradacji stosunków pomiędzy oboma krajami nie leżała oczywiście jedynie po stronie Ukraińców. Pomagając im, polscy politycy oczywiście realizowali interes swojego kraju, który polegał i polega na tym, aby walczyć z Rosjanami jak najdalej od naszych granic. Ale jednocześnie pogrążali się w odrealnionej, romantycznej wizji relacji z Ukrainą, zapominając, że polityka musi być przede wszystkim pragmatyczna. Trudno o celniejszy przykład takiej postawy niż deklaracja ówczesnego rzecznika MSZ Łukasza Jasiny, który miesiąc po ataku Rosji mówił, że "jesteśmy tutaj sługami narodu ukraińskiego". Taka polityka wobec partnera ze Wschodu nie mogła się udać.
Bo partner ze wschodniego obszaru kulturowego jest gotów utrzymywać z innymi dobre stosunki, jednak zwykle wtedy, kiedy widzi po drugiej stronie przyjaznych, lecz twardych graczy. Uległości Wschód nie szanuje. Podobnie zresztą jak Zachód.
Powrót do normalności
Wygląda na to, że spotkanie Zełenskiego z Tuskiem w Warszawie sygnalizuje powrót do normalnych stosunków pomiędzy oboma krajami. Pora jest dobra, bo po zachłyśnięciu się swoimi pięcioma minutami sławy, Zełenski nie jest już przyjmowany na zachodnich salonach z takim entuzjazmem jak jeszcze rok temu. Nagły chłód z Zachodu musiał go otrzeźwić, może nawet na tyle, że zorientował się, iż większy potencjał dobrych relacji i wspólnych interesów zawsze był raczej w Warszawie niż w stolicach położonych dalej na Zachód.
Ma rację Tusk, kiedy nawiązując na konferencji do polskiej pomocy dla Ukrainy, mówi: "Ta pomoc, to jest też pomoc samemu sobie. Pomagamy Ukrainie ze względu na przyjaźń i solidarność, ale też ze względu na własny dobrze pojęty interes. Kto dziś pomaga Ukrainie, pomaga też sobie". Jednocześnie jednak przedstawia ukraińskim partnerom tę pomoc jako możliwość, a nie fakt dokonany.
Na ten drugi trzeba zasłużyć. Kiedy więc Tusk mówi dalej, że rozmawiamy też o tym, co było trudne w naszej przeszłości, to znaczy, że oczekuje konkretnych efektów tych rozmów. Ta przeszłość to oczywiście sprawa ekshumacji polskich ofiar rzezi wołyńskiej. Od tego chyba zaczniemy.