Ostatni raz na słynnej Walking Street w Pattayi byliśmy pół roku temu. Obecnie na "ulicy grzechu i miłości" niewiele się zmieniło. Ciekawscy turyści jak zawsze zerkają na skąpo odziane młode kobiety stojące przed barami. Żartują, zaczepiają lub dosłownie ciągną przechodzących kobiety i mężczyzn za ramiona. Wabią ich do ciemnych czeluści barów i obiecują raj za kilkadziesiąt euro.

Onet

Uliczni kucharze na straganach sprzedają świeżo ugotowane pad thai z krewetkami, ananasa na orzeźwienie lub oferują spragnionemu turyście kokosa, z którego odcinają czubek maczetą i wkładają do środka słomkę. Na środku ulicy pod neonami stoi magik i wykonuje sztuczkę z płonącym papierosem. Po obu stronach kilometrowej ulicy pełnej atrakcji znajdują się bary i restauracje z głośną muzyką. Nowością, która nie pasuje do tajskiej ulicznej sielanki, są mężczyźni w białych koszulach i ciemnych spodniach.

"Privet", witają turystów i wabią ich do barów, gdzie oferują rosyjskie dziewczyny. W Tajlandii mówi się o nich "ekskluzywny towar".

Aktuality.sk

Zmieniają zasady seksbiznesu

Na "ulicy miłości" są też tajscy sprzedawcy, którzy na laminowanym papierze mają listę erotycznych występów lub usług seksualnych oferowanych przez dziewczyny w barze. Wciskają turystom przed oczy ulotki z małymi zdjęciami nagich ciał — po jednej stronie mają listę usług erotycznych napisaną po angielsku, po drugiej wydrukowaną cyrylicą dla rosyjskich klientów.

"Czy to wszystko, co oferujesz?" — zapytaliśmy tajskiego ulicznego sprzedawcę na Walking Street w styczniu podczas naszej pierwszej wizyty w tym miejscu. Roześmiał się i powiedział, że jest to oficjalna oferta, ale dziewczyny robią to, o co poprosi płacący klient. Wszystko zależy — według jego słów — od umowy. Powiedział to zaledwie kilka metrów od policjantów, którzy, choć pilnują porządku, nigdy nie widzą niczego nielegalnego. Lokalne media szacują, że turyści wydają setki tysięcy dolarów w ciągu jednej nocy w Mieście Grzechu, a nawet miliony dolarów w niektóre noce.

Po sześciu miesiącach na Walking Street to również się nie zmieniło. Policjanci nadal siedzą na plastikowych krzesłach, stukając w telefony komórkowe, ściskając dłonie pracowników barów i udając, że kwitnący od lat seks-biznes, który znajduje się zaledwie kilka metrów dalej, nie istnieje.

Jednak z rosyjskimi barami jest zupełnie inaczej. Grupa mężczyzn w białych koszulach podaje sobie ręce z Hindusami, którzy prowadzą restauracje i zakłady krawieckie na okolicznych ulicach. Nie mają w rękach laminowanych papierów, robią to w bardziej kulturalny sposób. Zapraszają osobiście na pokazy erotyczne z ekskluzywnymi Rosjankami. Jako jedyni nie stoją przed barami jak azjatyccy towarzysze. Są w środku, za grubymi drzwiami i migającymi neonami.

"Czy to tylko pokaz erotyczny?" — pytamy brązowowłosego Rosjanina w białej koszuli. Po chwili kiwa głową, po czym mruga i wskazuje ręką, by wyjąć pieniądze z portfela.

Takich rosyjskich barów jest kilka na całej Walking Street, a przed każdym z nich stoją tak samo ubrani Rosjanie. Wokół nich stoją również Tajowie, którzy ubrani są na czarno. Na pierwszy rzut oka wyglądają niepozornie i nie sprawiają wrażenia obsługi klubów.

Wszystko zmienia się jednak, gdy wyjmujemy telefon, filmujemy jeden z rosyjskich barów i podchodzimy do drzwi, aby zobaczyć, kto faktycznie jest właścicielem baru. Tajski mężczyzna ubrany na czarno podchodzi do nas i prosi, byśmy się zatrzymali. Nie pozwala nam zajrzeć do środka i nalega, byśmy wyszli. Nagle kelner z rosyjskiej restauracji po drugiej stronie ulicy zatrzymuje nas i dopytuje się, skąd jesteśmy.

"Przepraszam, czy jesteście z Rosji?" pyta z menu w ręku. Kiedy odpowiadamy, że jesteśmy ze Słowacji, śmieje się, że "wszyscy jesteśmy z Europy" i "wszyscy jesteśmy rosyjskimi braćmi". Woła nas do restauracji i mówi, żebyśmy lepiej schowali telefon do torby.

Kittipong Chararoj / Shutterstock

Rosjanie podróżujący do Tajlandii

Słowak Peter był w Tajlandii w 2007 r. Przez trzy tygodnie towarzyszył mu czeski przewodnik, który ożenił się i przeprowadził do tego azjatyckiego kraju. Podczas gdy w tamtym czasie Słowacy masowo wyjeżdżali na wakacje do Egiptu, bogaci Rosjanie forsowali teorię, że kto nie był w Tajlandii, ten nic nie znaczy.

"Na głównych ulicach codziennie spotykało się Rosjan z drogą butelką whisky, z którą paradowali. Byli hałaśliwi, krzyczeli na kobiety, więc wszyscy widzieli, na co mają ochotę" — wspomina Peter, który wrócił do Tajlandii wiele lat później. Opisuje, jak ówczesny przewodnik ostrzegał ich przed dzielnicą Jomtien, ponieważ Rosjanie lubili wzniecać tam awantury.

Dziś sytuacja jest łagodniejsza, choć dzielnica jest już w zasadzie rosyjska. Można tam znaleźć rosyjskie markety i kawiarnie, rosyjskie biura podróży czy miejsca noclegowe dla turystów z Moskwy. Prawda jest taka, że teraz na ulicach nie spotkamy "strasznych Rosjan z butelką w ręku", ale młode rodziny z małymi dziećmi. Jednak wielu z nich nie jest tylko na krótkich wakacjach, ale uciekło przed reżimem Putina.

Kanał informacyjny Al Jazeera doniósł po wybuchu wojny na Ukrainie, że coraz większa liczba Rosjan uważa Tajlandię za "bilet do nowego życia". W popularnym kurorcie Phuket Rosjanie zaczęli kupować nieruchomości, aby mieć dokąd się przenieść w przypadku eskalacji wojny. Sprzedaż apartamentów na słynnej wyspie wzrosła po tym, jak Władimir Putin zarządził pierwszą mobilizację we wrześniu 2022 r. Agenci nieruchomości informowali wówczas, że ceny tajskich nieruchomości gwałtownie wzrosły, ponieważ zamożni Rosjanie zdali sobie sprawę, że wojna może trwać latami.

"Od października coraz więcej Rosjan przeprowadza się do Pattaya. Są to głównie młode pary, które obawiają się o swoje bezpieczeństwo" — powiedział Al Jazeerze Michaił Iljin, główny kapłan Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego Wszystkich Świętych w Pattaya.

Rosjanie zaczęli pozbywać się nieruchomości w Tajlandii podczas pandemii COVID-19, ponieważ nie mogli się do nich dostać. Dziś sytuacja jest inna i masowo wracają na rynek nieruchomości.

"Mój syn i ja nie mamy tak wielu rosyjskich kolegów z klasy chodzących do szkoły, jak przed pandemią, a kiedy wybuchła wojna, wielu z nich nie mogło już wyjechać" — opisuje Marek, Słowak, który od siedmiu lat jest właścicielem agencji nieruchomości w Pattaya.

Wyjaśnia, że podczas gdy jego agencja nieruchomości jest głównie zainteresowana wynajmem i inwestycjami dla Amerykanów lub Europejczyków, Rosjanie przeprowadzają się do Phuket w dużych ilościach. Dziś nawet ci naprawdę "kłopotliwi", którzy kiedyś biegali po Pattayi z butelką whisky, powinni tam być.

Na północy sytuacja jest spokojniejsza

Widzieliśmy też północ biednej Tajlandii, skąd pochodzi wiele prostytutek, które następnie są masowo przywożone do turystycznych miast. Żony, matki, a w niektórych przypadkach po prostu dziewczyny, muszą zadbać o pieniądze dla rodziny. Często przytakują alfonsom, którzy wabią je, widząc, jak zarabiają pieniądze w fabryce lub zakładzie. Prawda jest jednak brutalna — zazwyczaj są one uwięzione setki kilometrów od domu i zmuszane do prostytucji na plaży lub w barze. Pod czujnym okiem alfonsów oferują tylko to, co mają, czyli własne ciała.

W wioskach ukrytych w górach lub małych miasteczkach na północy Tajlandii nie znajdziesz żadnych seksualnych atrakcji. Ta część kraju wydaje się znacznie bardziej konserwatywna niż południe, gdzie jest wiele skąpo odzianych kobiet stojących przed barami i salonami masażu.

Z drugiej strony, wiele kobiet z biednych obszarów również dobrowolnie udaje się do miast turystycznych, aby oferować usługi seksualne.

Tajowie nie postrzegają prostytucji jako problemu, ale domagają się, by rząd w końcu uznał istnienie osób świadczących usługi seksualne, przyznał im prawa i zaczął je chronić. To właśnie ochrona tych osób zawodzi najbardziej: kobieta nie może zgłosić klienta, który ją skrzywdził, bez bycia oskarżoną o prostytucję. Jest to wykorzystywane przez wielu turystów, którzy wiedzą, że policja w Tajlandii jest po ich stronie. Nawet jeśli wpadną w ręce policji, zawsze można zawrzeć układ; szelest banknotów rozwiąże większość problemów w tym buddyjskim kraju.

W krainie turystyki seksualnej prostytucja to nie wszystko

Tajlandia to kraj pełen paradoksów. To miejsce, w którym ludzie kłaniają się przed posągiem Buddy, składają ofiary w ręce mnichów i błagają o lepsze życie. Z drugiej strony, Tajlandia jest przesiąknięta ogromną korupcją, narkotykami i handlem ludźmi.

W kraju od 1996 r. obowiązuje ustawa o zapobieganiu i zwalczaniu prostytucji, którą w praktyce nikt się nie przejmuje. Pozostała ona na papierze jak większość tajskich przepisów. Jeśli kobieta lub mężczyzna oferuje usługi seksualne za pieniądze, grożą im grzywny i więzienie. Rzeczywistość jest jednak inna — prawie nikt nie trafia za kratki.

Gazeta "Bangkok Post" opublikowała raport, z którego wynika, że w pierwszej połowie 2021 r. policja aresztowała tylko cztery prostytutki. Jednak według Thailand Research Institute (TDRI) w 2015 r. w kraju było już 250 tys. osób świadczących usługi seksualne. Dziś liczba ta może być znacznie wyższa, choć rząd nie dysponuje oficjalnymi statystykami.

"Policja wie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami barów i salonów masażu, ale nic z tym nie robi. Tak po prostu jest" — przyznała nam w styczniu towarzyszka Pam, opowiadając o tym, jak wygląda nocne życie w Pattayi. Regularnie stoi na plaży w obcisłej czarnej sukience, czekając na nowych klientów.

Wyjaśniła nam, że na ulicy lub plaży pracownicy seksualni oferują usługi po cenach, które stanowią ułamek cen w firmach. Im ładniejsza kobieta, tym więcej pieniędzy może zażądać. Równanie to ma zastosowanie zarówno w barze, jak i na ulicy, gdzie ceny wahają się od 15 do 60 euro za seks.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że kobiety z Rosji "kradną biznes" tajskim prostytutkom i w ten sposób psują ich interesy. Prawda jest jednak taka, że miejscowe dziewczyny nie postrzegają tego w ten sposób. Nadal mają przewagę i nie widzą konkurencji jako problemu.

Aktuality.sk

Gdy media milczą

Ale wokół bogatych rosyjskich biznesmenów, którzy uciekli do Tajlandii przed wojną, panuje cisza, nawet gdy nadają miastu zupełnie nowy wizerunek. Tajowie dostosowali się do rosyjskiej klienteli, która sprowadza do kraju mnóstwo pieniędzy. Szyldy z rosyjskimi napisami błyszczą w sklepach spożywczych, a wielu tajskich sklepikarzy mówi już płynnie po rosyjsku.

Kiedy skontaktowaliśmy się z jednym z głównych mediów w Pattaya, aby zapytać, dlaczego nie piszą o rosyjskich biznesmenach, otrzymaliśmy tylko zdawkową odpowiedź. "Funkcjonowanie mediów w Tajlandii jest inne niż w Europie. Nie komunikujemy się z zagranicznymi mediami, nie bierzcie tego do siebie, ale chcemy nadal funkcjonować" — odpowiedział redaktor naczelny tajskiej internetowej strony informacyjnej.

"Nie ma rzeczy, której nie można tu kupić. Mówię o narkotykach, kobietach, młodych chłopcach. A jeśli chcesz się ukryć, za opłatą możesz nagle otrzymać nieograniczoną wizę" — mówi portalowi News.co.uk Brytyjczyk Joseph, który na emeryturze zamieszkał w Pattaya.

Siedzi na stołku barowym po drugiej stronie plaży, pije schłodzone piwo Chang i śmieje się, gdy młoda turystka dzwoni dzwonkiem, który wisi nad barem naprzeciwko. Skąpo odziane kobiety zaczynają klaskać i piszczeć. "Najpierw cię upijają, a potem każą dzwonić. To oznacza, że płacisz całemu personelowi. To dzieje się tutaj każdego dnia" — mówi emerytowany mężczyzna w koszuli w słonie.

Władze Tajlandii nadal twierdzą, że Rosjanie nie są zbytnio obecni w tym kraju. Faktem jest, że ktokolwiek wyciąga banknoty w kraju azjatyckim, ma władzę, bez względu na to, z jakiej części świata pochodzi i z jakim zamiarem przybył do Tajlandii.

Jednak tajska ziemia i biznes nie są łatwe do zdobycia. Zawsze musi przynosić korzyści stronie tajskiej, a obcokrajowiec musi zawrzeć małżeństwo lub partnerstwo biznesowe z obywatelem Tajlandii.

Rosjanie kupują nietykalność

Na początku tego roku przedstawiciel Biura Imigracyjnego Phanthana Nutchanart powiedział "Bangkok Post", że pomimo napływu Rosjan do kraju, nic nie wskazuje na to, by rosyjscy przestępcy przekroczyli granicę legalnie lub nielegalnie.

Większość problemów napotykanych przez policję to jedynie drobne wykroczenia. Władze na wyspach Phuket, Koh Samui w Surat Thani i Pattaya, które są popularnymi miejscami docelowymi dla rosyjskich turystów, nie wykryły obecności żadnych rosyjskich obywateli stwarzających zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, powiedział.

"Ci, którzy mają na koncie poważne wyroki skazujące, mają zakaz wjazdu do kraju" — zapewnił media. Uważa on także, że wielu Rosjan przebywa w Tajlandii, aby uniknąć wojny na Ukrainie i rosyjskiego reżimu.

Prezes Stowarzyszenia Turystycznego Pattaya, Bhunanan Patanasin, mówi, że rosyjscy turyści wydają w mieście od 80 do 130 euro dziennie. "Większość czasu spędzają na plaży i zakupach. Dlatego wiele znaków w mieście jest w języku rosyjskim" — powiedział "Bangkok Post". Urząd Turystyki Tajlandii powiedział aktuality.sk, że prawie 2,8 miliona turystów z Chin odwiedziło Pattaya w 2019 r. Następnie byli to goście z Rosji, Indii, Korei i Tajwanu. Dziś liczby te nieznacznie się zmieniły z powodu wojny na Ukrainie.

Od czego zaczęła się przyjaźń Rosjan i Tajów

Władimir Putin odwiedził Tajlandię w 2003 r., a rok wcześniej premier Tajlandii Thaksin Shinawatra odwiedził Rosję. Przywódcy obu krajów zgodzili się, że współpraca handlowa i gospodarcza jest na dobrej drodze. Rosjanie poruszyli kwestię energii, chcieli zostać partnerem dialogu na szczycie Azji Wschodniej i rozszerzyć eksport broni do Azji Południowo-Wschodniej. Sprzyjał temu ówczesny premier Shinawatra, który był zwolennikiem zakupu broni, aby uczynić kraj mniej zależnym od Ameryki.

Jednak w 2006 r. Tajlandia obaliła premiera Shinawatrę i oskarżyła go o korupcję. Obecnie były premier Tajlandii żyje na wygnaniu, aby uniknąć procesu. Podczas gdy część społeczeństwa uważa go za bohatera, ponieważ zaczął modernizować i rozwijać kraj, reszta krytykuje jego autorytaryzm i ograniczanie wolności mediów. Brytyjska gazeta "The Guardian" donosiła w 2009 r., że dobrze rozwinięte dwustronne stosunki między krajami nabrały rozpędu po zakończeniu zimnej wojny, a rosyjscy turyści zaczęli licznie odwiedzać skąpaną w słońcu Tajlandię.

Chociaż Tajlandia z zadowoleniem przyjęła napływ turystów, nagle musiała poradzić sobie z rosnącą siecią rosyjskiej przestępczości zorganizowanej w nadmorskich kurortach Pattaya i Phuket.

Doskonałym przykładem jest rok 2008, kiedy tajska policja aresztowała w pięciogwiazdkowym hotelu w Bangkoku rosyjskiego handlarza bronią Viktora Bouta. Amerykańscy agenci udający kolumbijskich rebeliantów chcieli kupić broń od Bouta, nazywanego "handlarzem śmiercią". Po wielu wahaniach Tajlandia w końcu przekazała go władzom USA, ponieważ Moskwa twierdziła, że najbardziej poszukiwany człowiek na świecie jest niewinny.

Stosunki rosyjsko-tajlandzkie trwają od dziesięcioleci i rozpoczęły się pod koniec XIX w, kiedy król Chulalongkorn spotkał się z carem Mikołajem II. To właśnie ten ostatni wyraził poparcie dla ówczesnego Syjamu, który obawiał się kolonizatorów z Wielkiej Brytanii i Francji. Buddyjski kraj zdaje się o tym nie zapominać i chce utrzymywać przyjazne stosunki z Rosją.