Obsesja

Obsesja

Na początku 2020 roku, wymyślając fabułę „Przełęczy”, wykreowałem postać Żeni. Rosyjskiego ekswojaka, eksmilicjanta i prywatnego detektywa, który nałogowo wciągnął się w bieganie i postanowił, że złamie trzy godziny w maratonie. Przypuszczam, że to wtedy po raz pierwszy przemknęło mi przez myśl, że kiedyś – w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale z całą pewnością nieprędko – mógłbym się porwać na podobne wyzwanie. Choć oczywiście nie ośmieliłem się tego powiedzieć głośno. Ani innym, ani samemu sobie. Byłem wówczas gościem, który miał dwa półmaratony na koncie – najszybszy pokonany w godzinę i 39 minut. Od złamania trójki dzieliły mnie lata świetlne.

Tuż przed wybuchem pandemii moje rekreacyjne i nieinwazyjne bieganie zaczęło przechodzić transformację, choć dziś już nie pamiętam, czy stał za tym jakiś konkretny powód. Po prostu zacząłem trenować częściej – i intensywniej. Po paru miesiącach w czasie treningu po raz pierwszy pokonałem dystans maratoński (nie polecam – zwłaszcza bez wody i jedzenia). Rok później – i mniej więcej miesiąc po przechorowaniu covidu – ukończyłem debiutancki ultramaraton – Łemkowynę Ultra Trail. Potem złamałem 40 minut na 10 kilometrów. Wreszcie, w marcu 2022 roku, zaskakująco szybko przebiegłem Półmaraton Warszawski – poniżej godziny i 25 minut.

Chyba dopiero wtedy zrozumiałem, że mogę złamać trójkę. I ten cel stał się moją obsesją.

W 2022 roku zaliczyłem dwie nieudane próby – wiosną w Łodzi i jesienią w Warszawie. Bolało, ale nie jakoś dojmująco. Pierwsze koty za płoty. Po tym drugim podejściu miałem niemal 7 miesięcy na przygotowanie się do kolejnego, ponownie w Łodzi. Końcówka poprzedniego roku to był jeszcze czas intensywnego rozbiegania (brzmi jak oksymoron, ale to możliwe), natomiast w tym zaczęła się kompletna szajba.

Tłuczenie po 300-330 kilometrów miesięcznie. Zero alkoholu, niemal zero słodyczy, suplementacja. Ograniczenie aktywności towarzyskich. Buty za 1200 złotych. Godziny rozmyślania, wyliczania, planowania, zawracania dupy bardziej doświadczonym biegaczom. Sprawdzanie prognozy pogody na dzień startowy trzy tygodnie przed startem (meteorolodzy oczywiście nie trafili). Źle przespana noc przed D-Day. W końcu stresujący D-Day.

Ale się udało. 2 godziny 51 minut i 51 sekund.

Trójka poskromiona. Zmiażdżona. Po zeszłorocznych niepowodzeniach bardzo chciałem złamać ją z przytupem. Choć oczywiście celem nadrzędnym było zostanie „kolesiem z dwójką z przodu”. Znalezienie się w gronie 4 procent startujących, którym według The Marastats.com udaje się zejść poniżej trzech godzin. Zdobycie niezbitego dowodu, że jestem niezły w te klocki. Obiektywnego świadectwa maratońskiej dojrzałości.

I oczywistego świadectwa… niedojrzałości życiowej. W końcu gram w lidze, w której nagrodą są złote kalesony – mój wynik jest o ponad 50 minut gorszy od rekordu świata Eliuda Kipchoge, o ponad 44 minuty gorszy od rekordu Polski Henryka Szosta. Na tym poziomie nie ma racjonalnego wytłumaczenia dla wielomiesięcznego zaginania się, momentami zakrawającego na sadomasochizm. To nie jest zdrowe. Ani dla ciała, ani dla psyche.

Dzień przed biegiem zadzwonił do mnie Kuba Frołow, który kilka miesięcy temu złamał trójkę w Walencji, a wcześniej zafundował sobie podobny przygotowawczy cyrk – to dzięki jego wskazówkom niczego nie spieprzyłem na ostatniej prostej. Życząc mi powodzenia, powiedział: – Obaj dobrze wiemy, że to nie ma nic wspólnego z zabawą. Po prostu to zrób.

Nie licząc wybiegań ze znajomymi i luźnych przebieżek po lesie, całe przygotowania do łamania trójki nie miały wiele wspólnego z zabawą.

Czy żałuję? Ani trochę.

Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni płakałem ze szczęścia.

Gratulacje!!! Zrobiłeś to! 💪 No i teraz może prościej się będzie umówić ;)

Konrad Kwiatkowski

Co-Founder at Packhelp / Startup advisor / Business angel

1 rok

Pięknie wyniki w połówce i calaku Krzysiek, gratulacje! Bonusowo do Twojego tekstu kampania Adidasa z ’99 ✌🏼 https://beefrunner.com/2018/04/05/runners-yeah-were-different-1999/amp/

Aby wyświetlić lub dodać komentarz, zaloguj się