Maria starała się o dziecko, skorzystała nawet z procedury in vitro. Szybko zrozumiała jednak, że chce zostać mamą z fatalnych pobudek. Katarzyna dzieci nie lubi i nigdy nie chciała ich mieć. Michał dzieci kocha, ale mówi: jest dobrze tak, jak jest. Dzietność w Polsce gwałtownie spada, rośnie natomiast liczba tzw. DINK-sów. To osoby, które żyją w stałych związkach z podwójnym dochodem, ale nie mają i nie planują dzieci.
- DINK — dual income no kids — ten skrót w ostatnich miesiącach często gości na łamach naszego serwisu za sprawą dziennikarzy amerykańskiego Insidera i ich artykułów
- Także w Polsce coraz więcej osób świadomie rezygnuje z rodzicielstwa. Poprosiliśmy naszych czytelników na Facebooku, by podzielili się swoimi historiami
- Poniższy artykuł powstał na podstawie rozmów naszej dziennikarki z bohaterami tekstu. Na ich prośbę niektóre imiona zostały zmienione
- Więcej takich informacji znajdziesz na stronie Businessinsider.com.pl
Maria, 36 lat
Był moment, kiedy chciałam mieć dziecko. Dziś wiem, że kierował mną strach. Miałam 30 lat, byłam rok po ślubie. Dookoła mnie było mnóstwo kobiet w ciąży i par starających się o dziecko, wśród koleżanek z pracy nie było innego tematu niż dzieci. Czułam się wykluczona. Bałam się też, że zostanę sama, że nikt się mną nie zaopiekuje na starość. Pomyślałam, że i ja mogłabym zajść w ciążę.
Zobacz także: Polski 30- i 40-latku, masz przechlapane. Jest kilka powodów [ANALIZA]
Zdecydowałam się skorzystać z metody in vitro. Wydawała mi się najszybszą i najbardziej pewną drogą. Już wtedy czułam, że coś jest nie tak. Umawiałam się do lekarza i odwoływałam wizytę. Zajeżdżałam przed klinikę i zawracałam. Dziś sama nie wiem do końca, co mną kierowało. Procedura in vitro to duże obciążenie dla organizmu kobiety. Niszczyłam zdrowie w imię czegoś, czego nawet nie byłam pewna, czy chcę.
Transfer się nie powiódł.
Czytaj także w BUSINESS INSIDER
Biurko obok siedziała koleżanka, która również starała się o dziecko metodą in vitro. Widziałam, jak jej zależy, jak przeżywa całą procedurę. Moją główną emocją był strach. — To byłoby strasznie niesprawiedliwe, gdyby mi się udało, a tobie nie — powiedziałam. I wtedy zrozumiałam, że tak faktycznie jest. Że ona naprawdę pragnie zostać mamą, a ja działam z niewłaściwych pobudek.
Że to zły pomysł, wiedziałam już po dwóch miesiącach od rozpoczęcia starań. Daliśmy sobie spokój po roku. Dziś myślę, że bardzo dobrze się stało, że nie udało mi się zajść w ciążę. Skrzywdziłabym dziecko, siebie i męża. Mąż, który jest pięć lat starszy, powiedział: nic nie stracimy, będziemy tak samo szczęśliwi. I miał rację.
By ratować psychikę, złożyłam wypowiedzenie z pracy. Otwarcie powiedziałam, dlaczego odchodzę i dostałam ogrom wsparcia od przełożonych. Jestem radcą prawnym, pracuję na rynku kapitałowym. Lubię swoją pracę, spełniam się w niej.
Świadomie rezygnując z macierzyństwa, zyskałam wolność. Nie muszę dostosowywać całego swojego życia do istoty, która potrzebuje atencji 24 godz. na dobę. Nie zarywam nocy, mogę spontanicznie wyjechać na weekend, mąż trenuje, kiedy chce. Mamy psa, znajomi śmieją się, że traktujemy go jak dziecko. Pewnie coś w tym jest, przelaliśmy na niego naszą miłość.
Nadal boję się, że na starość zostanę sama, ale to uczucie traci na sile. Powoływanie dzieci na świat z takich pobudek wydaje mi się bardzo egoistyczne. Nie jest też żadną gwarancją opieki. Może wyjadą za granicę, może nie będą mogły, a może nie będą chciały doglądać rodziców? Zadałam sobie pytanie: czy ja chcę opiekować się moimi rodzicami? Na pewno powinien to być wybór, nie obowiązek.
W klinice leczenia niepłodności nadal są moje zamrożone komórki. Zostaliśmy z dylematem, co z nimi dalej? Wiem, że można je oddać do adopcji bezpłodnym parom. Nie chciałabym jednak nigdy spotkać na ulicy podobnego do nas dziecka i zastanawiać się, czy nosi w sobie nasz materiał genetyczny.
Koleżanka z biurka obok została mamą, a ja cieszę się jej szczęściem.
Michał, 42 lata
Przez 15 lat żyłem za granicą, z czego 11 byłem w związku. Planowaliśmy dzieci, ale związek się rozpadł. Poznałem obecną partnerkę i po pół roku związku na odległość wróciłem do Polski. Nadal jednak mieszkaliśmy ponad 100 km od siebie. Od początku rozmawialiśmy o przyszłości i już wtedy partnerka dawała mi do zrozumienia, że nie planuje mieć dzieci. Mniej więcej po dwóch latach znajomości, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o tym, żeby wspólnie zamieszkać, partnerka potwierdziła, że nie chce mieć dzieci i że to się nie zmieni.
Zbliżałem się do czterdziestki i musiałem wybrać: jestem z kimś, z kim mi dobrze, czy szukam innej osoby, z którą założę rodzinę? Może kogoś poznam, a może nie? Może zostanę ojcem, ale nie będziemy szczęśliwi? Nie chciałem też, żeby koledzy śmiali się z dziecka, że ze szkoły odbiera je dziadek. Uznałem, że jest dobrze tak, jak jest.
Dziś już nie myślę, że mógłbym mieć dziecko. Dużo rozmawiamy. Niepokoją nas zmiany klimatu, nie bez wpływu na naszą decyzję była wojna w Ukrainie. Przede wszystkim jednak to, co działo się w naszym kraju przez ostatnich osiem lat.
Braliśmy udział w protestach przeciwko zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych. Do dziś mamy obawy, że w razie problemów z ciążą i zdrowiem dziecka zostaniemy bez pomocy państwa. Partnerka mówi, że nie udźwignęłaby psychicznie opieki nad chorym dzieckiem.
Żyje nam się dobrze. Pewnie nawet, gdybyśmy mieli dziecko, pieniędzy by nam nie brakowało. Pracuję w banku, zajmuję się przeciwdziałaniem praniu brudnych pieniędzy, partnerka jest zatrudniona w małej lokalnej firmie produkcyjnej. Właśnie remontujemy mieszkanie, które kupiliśmy prawie bez kredytu.
Kochamy dzieci. Te znajomych mówią do nas "wujku" i "ciociu". Dwukrotnie zostałem ojcem chrzestnym. Często bywamy u sąsiadów, którzy pół roku temu doczekali się dziecka, czasem im pomagamy. Rodzina nie podejmuje tematu, nie czujemy presji.
Niedawno przygarnęliśmy szczeniaczka ze schroniska. Rozumiem, że to nie to samo, ale też wymaga opieki, jest zobowiązaniem. Jesteśmy gotowi wziąć odpowiedzialność za istotę zależną od nas. Kilka razy w naszych rozmowach przewinęła się myśl o adopcji starszego dziecka. Moglibyśmy poprawić jego los, dać mu szansę na normalne życie w dobrych warunkach. Być może kiedyś się na to zdecydujemy.
Myślę, że wychowalibyśmy je na dobrego człowieka.
Katarzyna, 43 lata
Od pięciu lat jestem w związku z obecnym partnerem, wcześniej przez 18 lat byłam z innym mężczyzną. W obu przypadkach od początku deklarowałam, że nie chcę mieć dzieci. Wiedziałam to, od kiedy byłam nastolatką.
Nie lubię dzieci. Denerwuje mnie ich obecność w przestrzeni publicznej, w restauracjach, na ulicy. Komunikuję to jasno, nawet trochę agresywnie. Dzięki temu nikt mnie nie pyta o dzieci ani nie kwestionuje mojej decyzji.
Jedyne dzieci, jakie lubię, to córki mojej siostry i kuzynki. Są słodkie, kochane i mądre i dla nich jestem najlepszą ciocią świata. Opiekuję się nimi, bawię, mamy świetny kontakt. Jednocześnie wiem, że jest tak super, bo mam je na trzy godziny w weekend. I tyle mi wystarcza.
Mam bardzo duże poczucie niezależności, chcę być wolna. Dziecko byłoby dla mnie 18-letnim wyrokiem. Zawsze bardzo dbałam o antykoncepcję, ale też wiedziałam, że w razie wpadki podjęłabym decyzję o aborcji. Był tylko jeden moment w moim życiu, kiedy miałam około 35 lat, gdy dopuszczałam do siebie myśl, że urodzę i wychowam. Ten moment minął.
Mój obecny partner dorastał w ubogiej rodzinie, miał 10 rodzeństwa. Szczęśliwie był jednym z najmłodszych dzieci, nie musiał się opiekować innymi. Było mu jednak trudno finansowo, nie dostał dobrego wykształcenia i od najmłodszych lat musiał dbać sam o siebie. Świetnie sobie poradził, ale uważa, że nie ma ani wiedzy, ani dobrych wzorców do przekazania dzieciom. Wiem, że zgodziłby się na dziecko, gdybym ja tego chciała.
Pracuję w firmie deweloperskiej, sprzedaję mieszkania. Spełniam się w pracy. Podziwiam rodziców, którzy godzą karierę i obowiązki domowe. Wiem, że też bym sobie poradziła, ale nie chcę tak żyć. Nie chcę mieć wypełnionej każdej minuty dnia.
Mam kota. Nie, nie przelewam na niego uczuć macierzyńskich. Kot jest kotem, nie moim dzieckiem. Dbam o niego, biorę go pod uwagę w swoich planach, ale wiem, że bez problemu mogę wyjechać i zostawić go na kilka dni. Teraz zmieniam pracę, najpewniej będę musiała spędzić dwa miesiące z dala od domu i partnera. Nie wyobrażam sobie, że miałabym dzieci i była tak w pełni do dyspozycji klienta.
Czuję, że odstaję. Zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak? A może popełniam błąd? Czy gdybym miała dziecko, odkryłabym w sobie instynkt macierzyński? Trochę zazdroszczę ludziom, których ominęły te wszystkie rozterki i po prostu wiedzieli, że chcą mieć dzieci.
Autor: Anna Anagnostopulu, dziennikarka Business Insider Polska
Dziennikarka Business Insider Polska. Biznes, finanse osobiste, zrównoważony rozwój
Więcej artykułów tego autora