Kup subskrypcję
Zaloguj się

Prezentacja nieruchomości w trakcie bitwy na wątróbkę. Kulisy pracy pośredników

Katarzyna Mazurkiewicz dostała pianino i suknie balowe. Filip Wierzchowski — zestaw wędkarski i secesyjną lampę. Wszystkie te sprzęty to pozostałość po transakcjach, jakie udało im się z sukcesem przeprowadzić. Praca pośrednika nieruchomości ma jednak też mroczne strony. To weekendowe telefony od klientów, spotkania z obcymi ludźmi w pustych budynkach, czy konieczność uczestniczenia w eksmisjach. Rozmawiamy z agentami nieruchomości o tajnikach ich branży.

Pary szukają dwóch pokoi, rodziny - domu za miastem. Za kilka lat go sprzedadzą, by wrócić do centrum. Nierzadko do dwóch osobnych mieszkań.
Pary szukają dwóch pokoi, rodziny - domu za miastem. Za kilka lat go sprzedadzą, by wrócić do centrum. Nierzadko do dwóch osobnych mieszkań. | Foto: iStock / Getty Images Plus / Getty Images

Najpierw przychodzi para, szuka kawalerki albo dwóch pokoi. Jeśli mają już dziecko albo dwoje, rozglądają się za domem za miastem. Potem dojazdy do szkoły zaczynają im ciążyć i chcą wrócić do centrum. A najczęściej się rozwodzą i zamieniają dom na dwa osobne mieszkania. — W pracy pośrednika bardzo wyraźnie widać kolejne etapy życia — mówi Katarzyna Mazurkiewicz, właścicielka agencji nieruchomości PRIME RE z Wrocławia. — Ten zawód sprawia też, że jesteśmy bardzo blisko naszych klientów, a niektóre relacje zostają z nami na długo — dodaje.

Jedną z zaprzyjaźnionych z nią rodzin jest małżeństwo, któremu nie udało się kiedyś kupić wymarzonego, dwupoziomowego mieszkania z poddaszem. Nie mogli tego przeboleć. Kobieta była we wczesnej ciąży i pani Katarzyna zasugerowała, że dwupoziomowe mieszkanie nie jest najlepszym rozwiązaniem dla rodziny z małym dzieckiem, lepszy byłby lokal z ogrodem. — Zapierali się, że nie chcą żadnego ogródka, więc zaprosiłam ich do swojego domu. Ostatecznie poszli za moją radą i do dziś mi dziękują — przyznaje pośredniczka.

Poza wyrazami wdzięczności, Katarzyna Mazurkiewicz dostaje od klientów sporo prezentów. A w zasadzie — po nich. Kiedy sprzedają domy, nierzadko nie chce im się zajmować pozostawionym w nich dobytkiem. W ten sposób pani Katarzyna uratowała przed wyrzuceniem bogaty księgozbiór należący niegdyś do znanego profesora biologii, pianino, a nawet suknie balowe jego żony. — Ja i moja córka przetańczyłyśmy w nich niejedną imprezę karnawałową — śmieje się pośredniczka.

— Przeprowadzałem kiedyś trudną transakcję sprzedaży domu, który miał wadę prawną i techniczną. Właściciel był mi wdzięczny i kiedy udało się dopiąć umowę, przekazał mi bardzo efektowną, starą lampę w stylu secesyjnym. Mam ją do dziś, wisi w kuchni z wysokim stropem i robi duże wrażenie — opowiada Filip Wierzchowski, właściciel biura sprzedaży nieruchomości Everbest w Warszawie.

— Innym razem otrzymałem… komplet sprzętu wędkarskiego. Właścicielka mieszkania zrobiła interwencyjne wejście do lokalu, w którym najemca przestał płacić czynsz i nie było z nim żadnego kontaktu. Był już w trakcie "ucieczki", w mieszkaniu została część jego dobytku, którą zabezpieczono w ramach zastawu na rzeczach ruchomych najemcy. Jak później sprawdziłem, lokator był wędkarzem z sukcesami, a jego sprzęt był wart ponad 10 tys. zł. Właścicielka nie wiedziała, co z nim zrobić i podarowała go mnie. Nadal na nim wędkuję — przyznaje agent nieruchomości.

Niestandardowe godziny pracy

Jednak praca pośrednika to nie tylko luksusowe apartamenty i wartościowe gratisy. Po pierwsze, w tej branży pracuje się dużo popołudniami, a nierzadko w weekendy.

— Tak naprawdę każdy swoje granice wyznacza indywidualnie. Osoby dopiero zaczynające w zawodzie są bardziej elastyczne — przyznaje Wierzchowski. — Jest też coś takiego jak specyfika branży. Jeśli decydujemy się na obsługę rynku pierwotnego, będziemy musieli chodzić na targi mieszkaniowe, które odbywają się w soboty i niedziele. Biura sprzedaży z siedzibą na terenie budowy są otwarte w soboty, a kiedy mamy na sprzedaż działki podmiejskie, klienci będą mieli czas je oglądać głównie w weekendy — mówi pośrednik.

Katarzyna Mazurkiewicz obsługuje przede wszystkim firmy, więc wiele spraw może załatwiać w standardowych godzinach pracy. Jeśli musi pokazać lokal po południu, woli umówić się na 19 lub 20, zamiast o 17 utknąć w korkach. Niedziele stara się mieć wolne, choć telefony odbiera zawsze. — Jestem też zarządcą nieruchomości i wiem, że różne rzeczy mogą się wydarzyć — tłumaczy.

Nienormowany czas pracy sprawia, że łatwo pomylić dni tygodnia. Katarzyna Mazurkiewicz pojechała kiedyś w poniedziałek nad jezioro. Spędziła miły dzień i zrelaksowana wracała do domu, kiedy zadzwoniła klientka. — Odpowiedziałam, że chętnie udzielę jej informacji, ale jest niedziela, godzina 18 i zapytałam, czy możemy to załatwić kolejnego dnia. Klientka, która sama była jeszcze w pracy, zaczęła się zastanawiać, czy na pewno powinna tego dnia siedzieć w biurze — śmieje się pośredniczka.

Zobacz także: Najem 2023 r. Sprawdź trzy opcje obniżki podatku

Spotkanie na placu budowy

Bolączką branży są klienci, którzy nie przychodzą na umówione spotkania. Pośrednicy zapisują sobie ich numery, by drugi raz nie dać się naciąć. A ponieważ rozmawiają z bardzo dużą liczbą osób, często notują kontakty w opisowy sposób. W telefonie Katarzyny Mazurkiewicz pod "c" są "chętni" — na przykład "Chętny ul. Zaporoska". Pod "n" widnieje opis "Nie przyszedł". — Moja koleżanka ma z kolei klienta zapisanego jako "Pani siada" — opowiada przedsiębiorczyni.

Ten ostatni początkowo nie robił dobrego wrażenia. Wydawał się miłym człowiekiem, ale nie było jasne, czy jest wypłacalny. Chciał wynająć mieszkanie od klienta pośredniczki. Skontaktowała ich ze sobą i mężczyzna okazał się najlepszym lokatorem, jakiego mieli. Przydomek "Pani siada" zyskał, bo przy każdej wizycie pośredniczki mówił: pani kochana, pani siada, pani się kawy napije.

Gorsi od klientów, którzy nie przychodzą, są tacy, którzy potrafią napędzić pośrednikowi stracha. — Koleżanka miała spotkanie z potencjalnym klientem. W mieszkaniu, które mu pokazywała, nie domykały się drzwi. Rozmawiała z mężczyzną, a on coraz bardziej się do niej przybliżał. Ona się cofała, on napierał. W którymś momencie podszedł do tych uchylonych drzwi i zamknął je na zamek. Koleżanka mało nie umarła ze strachu — opowiada Katarzyna Mazurkiewicz. — Ostatecznie okazało się, że klient nie miał złych zamiarów, choć może miał kiepskie kompetencje społeczne. Od tego zdarzenia zawsze się jednak informowałyśmy, kiedy jechałyśmy na spotkanie z nieznajomym — dodaje.

Spotkania z nieznajomymi to w zasadzie standard w tej pracy. Co gorsza, klienci nie zawsze chcą się przedstawiać z imienia i nazwiska, do niedawna część dzwoniła z zastrzeżonych numerów. Nie pomaga fakt, że prezentacje mają często miejsce wieczorami, nierzadko w niezamieszkanych jeszcze budynkach albo na działkach poza miastem.

— Pod tym względem praca agentek i agentów to nic fajnego — przyznaje Filip Wierzchowski. — Dziś korzystamy z LinkedIn, Facebooka i staramy się zidentyfikować i choć trochę poznać osoby, z którymi się spotykamy. To się jednak nie zawsze udaje. Sam jechałem kiedyś na tylnej kanapie samochodu, pomiędzy dwoma rosłymi mężczyznami, a dwóch kolejnych siedziało z przodu i szukaliśmy lokalu pod ich działalność. Wyglądałem jak porwany księgowy mafii i, oględnie mówiąc, nie czułem się komfortowo — przyznaje agent nieruchomości.

Wspomina też biznesowe spotkanie z przedstawicielem spółki giełdowej, który jako człowiek nie miał najlepszej reputacji. Mężczyźni umówili się na placu budowy. — Nie do końca wiedziałem, jaki jest charakter tego spotkania i czy przygotowany pod wylewkę beton nie posłuży do czegoś innego — opowiada Wierzchowski. — Umówiłem się ze współpracownikami, że co 15 minut któryś z nich będzie do mnie dzwonił i sprawdzał, czy wszystko w porządku — dodaje.

Zobacz także: Zapaść na rynku kredytów. Jak wpłynie na ceny mieszkań?

Dobra atmosfera transakcyjna

Praca agenta nieruchomości jest też źródłem wielu zabawnych sytuacji. W czasach, kiedy oglądanie nieruchomości online nie było jeszcze tak powszechne, klienci przychodzili do biur, zapoznać się ze zdjęciami. Filip Wierzchowski wspomina mężczyznę, który szukał dla siebie mieszkania i po kolei odrzucał wszystkie przedstawione mu propozycje. W końcu pracownik biura stwierdził: a może Trzech Budrysów? Miał na myśli ulicę na warszawskiej Ochocie, ale swoją propozycją bardzo wystarczył klienta. — Trzech Budrysów? To ja będę z nimi mieszkał? — zapytał mężczyzna.

Jedna z pracujących w Everbest agentek z sukcesem przeprowadziła transakcję sprzedaży i umówiła strony na spotkanie u notariusza. Był to pierwszy moment, kiedy właściciel i nabywca się spotkali. Sprzedawcą była kobieta, kupującym — mężczyzna. Agentka zadbała o dobrą atmosferę, strony wymieniły kurtuazyjne uprzejmości, ale szybko stało się jasne, że jest między nimi chemia, nie tylko transakcyjna. Już w trakcie podpisywania dokumentów pojawiły się żarciki, padła propozycja wspólnego uczczenia zakupu. Strony, niczym w amerykańskim filmie, faktycznie poszły na lunch. Następnego dnia agentka była umówiona na kontakt z każdą ze stron, by omówić detale przekazania lokalu.

— Zadzwoniła do klientki, która odebrała bardzo zaspana. Potwierdziła, że pieniądze za sprzedaży wpłynęły na jej konto i stwierdziła, że przekazanie mieszkania w zasadzie właśnie się odbywa. Następnie podała kupującego do telefonu, który równie zaspanym głosem potwierdził, że załatwili to już między sobą — śmieje się Filip Wierzchowski.

Jednym z hitów rocznych podsumowań w Everbest jest historia z wątróbką. — Pewien właściciel postanowił sprzedać mieszkanie, które wynajmował. Akurat mieszkały w nim trzy dziewczyny. Prezentacje w obecności lokatorów bywają mniej lub bardziej niezręczne, ale ta przebiła wszystkie — opowiada Wierzchowski. — Dziewczyny powiedziały, że będą w kuchni jadły kolację i że zapraszają do oglądania mieszkania. Pośrednik produkował się więc na temat ekspozycji okien, sugerował, gdzie zmieści się pralka, a z kuchni dobiegał bardzo głośny śmiech. Kiedy klienci do niej dotarli, zobaczyli trzy kompletnie pijane dziewczyny, obrzucające się wątróbką — śmieje się pośrednik. — Klienci szybko uciekli z prezentacji, a my poinformowaliśmy właściciela, że albo poczeka ze sprzedażą do czasu wyprowadzki lokatorek, albo je zdecydowanie zdyscyplinuje.

Autor: Anna Anagnostopulu, dziennikarka Business Insider Polska